XX.Rozalia

2.7K 135 2
                                    

     Bar.
     Taylor i ja bierzemy udział w spotkaniu.
     Ulica.
     Mój narzeczony. Uśmiecha się i macha do mnie na pożegnanie.
     Strzał. Drugi strzał. Trzeci strzał.
     Taylor, mój narzeczony, mój największy skarb z krzykiem pada na ziemię.
     Krzyki. Szloch. Zawodzenie. Błagania.
     I to spojrzenie mężczyzny, z którego życie uchodzi wielkimi krokami. Opuszcza mnie.
     Tylko dlatego, bo ja nie byłam zdolna odejść od niego. To JA powinnam odejść, nie on.

     - Rozalia? - Mason kładzie dłoń na moim ramieniu. - Chodźmy.
     - Nigdzie nie idę – udaje mi się wycharczeć.
   Boli mnie gardło od ciągłego krzyku i płaczu i ledwie mogę mówić. Ale to nie ważne. Mogę to znieść. Ponieważ Taylor zniósł dla mnie o wiele więcej. 
   Jesteśmy teraz w szpitalu. Siedzimy tu już ponad dwanaście godzin. Dziesięć trwała operacja, podczas której to Taylor był na tym stole operacyjnym. Siedzę w sali od godziny, mimo iż personel nie był skłonny mnie wpuścić.
     Ale kto może stanąć na drodze zrozpaczonej, młodej kobiecie, której miłość ledwie przeżyła?
   Takiej lepiej nie wchodzić w drogę i lekarze, i pielęgniarki najwyraźniej to rozumieli, ponieważ długo nie oponowali. Nawet tutaj nie przyszli, aby mnie wyganiać, jedynie pielęgniarka sprawdza od czasu do czasu stan Taylora.
     Taylor.
   Leży na szpitalnym łóżku. Śpi, podłączony do tych różnych, dziwnych urządzeń. Odkąd tu weszłam cały czas trzymam go za rękę, która jest chłodniejsza niż zwykle.
   Odkąd poznałam Taylora zawsze był opalony, nie tylko w lato. On po prostu ma śniadą cerę, ponieważ to ma zapisane w genach. Ale teraz jest tak blady, tak nienaturalny, jeśli chodzi o niego…
     - Rozalia – znowu zaczyna Mason – musisz stąd wyjść, chociaż na godzinę. Potrzebujesz prysznica, świeżych ciuchów i jedzenia. I musisz się przespać.
     - Jedyne, co muszę, to być tutaj, przy nim – odpowiadam na to, gładząc palcami dłoń odurzonego lekami mężczyzny.
     - On na pewno chciałby, żebyś zadbała o swoje potrzeby – próbuje kolejny raz. - Gdy wstanie i zobaczy cię w takim stanie na pewno nie będzie zadowolony, jeśli jego pierwszym obrazem będziesz ty, rozczochrana, brudna, zmęczona i głodna.
     - Skąd ty możesz to wiedzieć? - atakuję go.
     - Ponieważ znam mojego przyjaciela i wiem, że gdy wstanie, będzie chciał zobaczyć ciebie silną, a nie załamaną. Rozalia – Ton jego głosu zmusza mnie, abym na niego spojrzała – to był jakiś szaleniec, który strzelał na oślep, aby nikt go nie złapał, gdy uciekał z kasą. Równie dobrze mogłaś być to ty, jakieś dziecko lub nawet prezydent. Takie rzeczy po prostu się zdarzają i niestety, ale musimy się z tym pogodzić.
     - Nie mówiłbyś tak, gdyby na miejscu Taylora leżała Tamara – używam argumentu i już po chwili tego żałuję. - Jak myślisz, co byś zrobił wtedy?
   Widzę, jak na samą myśl twarz Masona nieco szarzeje. Przełyka jednak ślinę, bierze głęboki oddech i odpowiada dzielnie:
     - Wtedy zapewne nie zachowywałbym się lepiej niż ty. Miałbym jednak nadzieję, że przyjdziesz i przemówisz mi do rozsądku, tak samo jak ja teraz staram się przemówić do rozsądku tobie.
     - Przepraszam – szepczę. - Nie powinnam...
     - Nie szkodzi – zapewnia mnie szybko. - Zapewniam cię, też zapierałbym się rękami i nogami, tak jak ty. I pewnie też użyłbym takiego argumentu.
    - Ale tobie też na nim zależy...
   Uśmiecha się lekko.
     - Owszem, zależy. Nic jednak nie może równać się z taką miłością, jaką wy darzycie siebie nawzajem, czy jaka jest pomiędzy mną a Tamarą. Proszę cię jednak, wróć ze mną do rezydencji, abyś mogła się wykąpać i przebrać w świeże ubrania.
   Biorę głęboki oddech. Dość wiele mnie to kosztuje, ponieważ gdy biegłam w stronę Taylora wpadłam na jadący samochód, ale nikomu się do tego nie przyznałam, aby nie oddzielili mnie od mężczyzny, który jest dla mnie ważniejszy niż ja. Nie zgarnęli mnie jeszcze na oddział pewnie tylko dlatego, że nie ściągnęłam płaszcza, odkąd tutaj jestem. Kazali mi jedynie umyć ręce, które pilnie później przed nimi ukrywałam, by nie zobaczyli mocno zdartej skóry.
     - Dobrze – mówię wreszcie – ale chcę spać tutaj, jeśli będzie to konieczne.
     - Wrócimy za godzinę, góra dwie – zapewnia mnie szybko.
   Ostatni raz patrzę na twarz Taylora, w tej chwili niewykrzywioną przez ból. Mówiąc szczerze, teraz wygląda nawet na… rozluźnionego, spokojnego.
     Ja też chciałabym taka być, myślę cierpko, wstając.
     - Wrócę do ciebie jak najszybciej – składam mu cicho obietnicę i delikatnie muskam ustami jego czoło. Potem idę za Masonem do drzwi, obracając się co chwila, by sprawdzić, czy mężczyzna się nie obudził.
   Ale on śpi spokojnie, nieświadomy niczego.

   Mason miał rację: potrzebny był mi ten prysznic. Ciepła woda spływa po moim ciele, a razem z nią krew i część mojego napięcia. Rozluźnia i koi.
   Pierwszy raz od tego wypadku spoglądam w lustro. I muszę przyznać, że wyglądam okropnie: Blada, niewiele lepsza niż Taylora twarz, sińce pod oczami, zmarnowany wyraz twarzy. Gdy patrzę niżej dostrzegam okropny kontrast, jaki tworzy moja jasna skóra z fioletowymi, ciemnymi sińcami. Zerkam na moje nogi, które także są dość mocno otarte, tak jak dłonie. Spodnie już wyrzuciłam do śmietnika.
   Ubranie się zajmuje mi wiele czasu. Staram się nie dotykać ran ani siniaków, szczególnie tego rozległego na żebrach. On boli mnie najbardziej, jednak staram się o tym nie myśleć i nie martwić się tym. Ale mimo wszystko przechodzi mnie dreszcz na myśl, co mogło się stać, gdy potrąciło mnie auto. Boję się, że to może nie być tylko zwykły siniak, ale coś więcej.
   Nie maluję się. Nie mam na to czasu. Z resztą, jest to ostatnia rzecz w tej chwili, na jaką mam ochotę. No bo jak mogę się zajmować swoim wyglądem, gdy mój chłopak leży w szpitalu?
Jeść też nie mam zamiaru, najwyżej zgarnę coś z lodówki. Muszę już wracać do szpitala.
   Słyszę pukanie do drzwi i chwilę później Zara zagląda do sypialni.
     - Hej – mówi łagodnym głosem. - Mogę wejść?
   Kiwam bez słowa głową. Stoję w miejscu, gdy ta podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramionami. Pomimo bólu przytulam ją i w następnej chwili zaczynam szlochać.
     - Taylor… - zaczynam.
     - Słyszałam – przerywa mi szybko, delikatnym ruchem gładząc moje włosy. - Nie musisz mówić.
   Nic więcej nie dodaje. Nie mówi mi, że wszystko będzie dobrze, że Taylor z tego wyjdzie. Nie próbuje mnie na siłę pocieszać, abym nie załamała się. Po prostu jest przy mnie, tuląc mnie bez słowa, dodaje mi otuchy samą swoją obecnością.
     - Gdzie Tamara? - pytam po jakimś czasie.
     - Z Masonem – odpowiada. - Źle znosi to, że Taylor leży w szpitalu.
   Od razu dopada mnie poczucie winy.
     - A ja tak na niego zaskoczyłam… - Kręcę głową.
     - On to rozumie.
   Znowu milczymy, aż wreszcie to znowu ja przerywam ciszę.
     - Muszę już iść. - Ocieram twarz. -Kiedy wracasz do Meksyku?
   Po tym, jak Zara zabiła Krystiana, brata Dariusza, jej rodzina i my zmusiliśmy ją, aby się ukryła. Nie chciała tego, my zresztą też, ale poleciała do Meksyku razem z Reyesem, który uparł się, że z nim będzie najbezpieczniejsza. Ale Zaraz jest uparta i skutecznie negocjuje przyjazdy, przynajmniej raz na dwa, trzy tygodnie.
     - Mieliśmy wracać dzisiaj, ale ja nigdzie się nie wybieram. Jeszcze nie. Będę tu, gdy wrócisz.
   Dziewczyna odprowadza mnie do samych drzwi, gdzie czekają już na nas Mason i Tamara.
   Moja przyjaciółka żegna się ze swoim narzeczonym, szepcząc mu przy tym coś do ucha, po czym podchodzi do mnie i przytula mnie mocno, aż ma ochotę sapnąć z bólu.
   Mason idzie jeszcze porozmawiać z Kamilem, a ja zostawiam dziewczyny i idę już do samochodu. Nie reaguję za pierwszym razem, gdy dzwoni telefon. Ale gdy dzwoni po raz drugi, a potem trzeci odbieram połączenie.
     - Koniec czasu, myszko – odzywa się głos po drugiej stronie, nim zdążę cokolwiek powiedzieć.
     - To byłeś ty? - udaje mi się wykrztusić.
   Śmieje się.
     - A co? Myślałaś, że to był wypadek?
     Taką miałam nadzieję.
     - W niedzielę masz być na Dworcu Głównym, ulica Sucha. Dam ci czas do dwudziestej. Nie spóźnij się, bo inaczej Taylorowi nie będzie potrzebna operacja, a raczej miejsce na cmentarzu. Tak samo będzie zresztą osób, na których ci zależy, wliczając w to Marcela.
   Tkwię bez ruchu jeszcze długi czas po tym, jak połączenie zostało zakończone.
     Mam tylko cztery dni. Cztery dni, aby wszystkich pożegnać.
   W tej chwili naprawdę żałuję, że nie było mnie podczas pożaru starej rezydencji, abym mogła spłonąć razem z nią.

Jesteś moja, kochanie II || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz