część 75

211 35 7
                                    

          Bez słowa weszła do zajazdu i od razu skierowała się w stronę krasnoludów siedzących przy piwie.

          – Mogę zająć chwilę? – zapytała, zwracając się do nich.

          – Jasne – powiedział jeden z nich. – Pod warunkiem, że postawisz kolejkę – zażartował, gdy już siadała.

          – Nalej im piwa na mój koszt – Veronika poleciła stojącej za barem dziewczynie.

          – W czym rzecz? – zapytał ten sam krasnolud.

          – Rozmawiałam przed chwilą ze swoim towarzyszem, który poinformował was o zaistniałej sytuacji... – zaczęła.

          – Ten elegancik?

          – Tak. Bardzo przydałaby nam się wasza pomoc – przeszła do sedna. – Jest dzień, wampiry będą się pięknie paliły na słońcu praktycznie bez możliwości walki. Jednak jest nas niewielu, a ich całkiem sporo i nie wiem, czy sami zdążymy je wszystkie znaleźć i wykopać.

          – Ja już mówiłem...

          – Nie chodzi o walkę – przerwała mu Veronika.

          – Żaden z nas się od walki nie uchyla – zapewnił.

          – Zdaję sobie sprawę z tego, że spotkanie z tyloma wampirami nawet w dwudziestu byłoby samobójstwem, gdyby to była noc. W dzień natomiast one są praktycznie bezbronne. Nas jest jednak za mało. Mieliśmy się tu z kimś spotkać, ale obawiam się, że ci ludzie zginęli po drodze.

          – Właśnie – podłapał krasnolud.

          – Panowie, jest dzień – powiedziała. – W nocy one będą silne, teraz nie są.

          Jeden z nich skinął głową.

          – To niedaleko – kontynuowała, dostrzegając szansę w tym geście. – Pomóżcie nam. To słuszna sprawa.

          – Jasne, gdyby nie było wyjścia i trzeba by było bronić słabszych, to zawsze...

          – One jadą z północy, palą po drodze wioski. Widzieliśmy łunę ognia, słyszeliśmy nawet krzyki, ale nie byliśmy w stanie nic zrobić, bo tak jak mówicie, jest nas za mało i to by było samobójstwo. Teraz jednak są blisko i jest dzień... Cholera wie, co dalej będą wyprawiać. Wy pojedziecie na południe po wsparcie, my też gdzieś czmychniemy, bo sami nie damy im rady, a one nadal będą mordować.

          Służąca w stroju typowym dla podróżnych, nie przeszkadzając, rozstawiła kufle z piwem.

          – Dalej na południe już nie ma wielu osad – stwierdził krasnolud.

          – Ale pojedyncze chaty tam są i mieszkający w nich ludzie zginą. – Czarodziejka nie dawała za wygraną.

          – Trzeba tych ludzi zabrać dalej na południe.

          – To nie jest takie proste – powiedziała. – My ostrzegaliśmy wszystkich po drodze i ci ludzie nie brali tego do siebie.

          – To już jest ich wina – skwitował. – Za dwa dni będziemy mieli taką siłę, że wampirom w pięty pójdzie.

          – Dziś mogą być martwe. Bez problemu – zapewniła. – Jeden z moich towarzyszy niedawno widział je całkiem niedaleko. Zamierzamy pojechać w tamto miejsce i jeśli po drodze się na nie nie natkniemy, po śladach dotrzemy tam, gdzie się zakopały. Potem wyciągniemy je na światło. Jest ładna pogoda, spalą się szybko... Jadą tam dwie kobiety. Ja i moja znajoma nie uchylamy się od tego. Zresztą to niewielkie wyzwanie – uderzyła w inny ton.

          – Z pewnością macie swoje powody...

          – Przyzwoitość to nakazuje – powiedziała, nie pozwalając krasnoludowi kontynuować.

          – Przyzwoitość nakazuje, żeby je wykończyć.

          – Właśnie zamierzamy to zrobić. Dziś, nie za dwa dni. – Popatrzyła po kolei na wszystkich siedzących przy stole.

          – Jeśli ich jest tam pięćdziesiąt, nie wiem, jak wy chcecie w jeden dzień je wykopać – wątpił krasnolud.

          – I właśnie dlatego was potrzebujemy.

          – I z nami ta sztuka się nie uda.

          – Jeśli się postaramy, na pewno się uda – upierała się przy swoim. – Niech nam pani zorganizuje sprzęt do kopania. Łopaty i tym podobne. Dobrze zapłacę – Veronika zwróciła się do dziewczyny za barem.

          – Zobaczę, co da się zrobić – odparła, po czym wyszła z zajazdu.

          – To jak będzie? – Czarodziejka wróciła do rozmowy z krasnoludami. – Zapłacimy za pomoc.

          – Przecież wiadomo, że nie chodzi o pieniądze... Ani o to, że tchórz nas obleciał... W zasadzie możemy tam pójść. Nawet jak się nie uda wszystkich wykopać, zawsze to będzie coś. Nie musimy tam siedzieć cały dzień... – Popatrzył na swoich towarzyszy.

          – Zgadza się – potwierdziła Veronika.

          – Potem ruszymy na południe... Tylko czy one nas wtedy nie dogonią? – wyraził obawę jeden z kompanów. – Myślisz, że uda się je tu zatrzymać?

          – Jestem pewna, że jeśli się teraz zbierzemy i pojedziemy tam, znajdziemy je i definitywnie załatwimy sprawę.

          – Nawet jeśli udałoby nam się wykopać połowę, a noc by nas zastała, nie byłoby ich już tak wiele – stwierdził dotąd milczący krasnolud.

          – Mamy kilku sprawnych wojowników – zapewniła rozmówców kobieta.

          Jeden z krasnoludów wstał i podszedł do okna, by spojrzeć w niebo.

          – Jeśli uznacie, że to zbyt ryzykowne, zawrócicie – kontynuowała.

          – Daj pomyśleć – odezwał się ten spod okna, po czym przeniósł wzrok na pozostałych.

          – Zaczekam na zewnątrz, a wy spokojnie się zastanówcie – powiedziała czarodziejka i skierowała się do wyjścia. – Wkrótce ruszamy.

          – Pogoda będzie ładna... – usłyszała jeszcze krasnoluda.


          – I co? – zapytał Gert, gdy narzeczona podeszła do niego.

          – Zobaczymy. Faktycznie są strasznie niechętne. Powiedziałam tej twojej, żeby nam załatwiła łopaty. Alex już jest? – Rozejrzała się.

          Najemnik właśnie wyprowadzał ze stajni gotowego do drogi konia. Ochroniarze czekali na rozkazy przy wierzchowcach nieopodal.

          – Gdzie jest Jose? – Tego dnia jeszcze nie widziała ani jego, ani Esteli.

          – Są z tyłu. Tam jest ławka. Grzeją się na słoneczku – wyjaśnił Gert. – Trzymają się za rączki i patrzą sobie w oczy.

          – Naprawdę? – zdziwiła się. – W takiej sytuacji?

          – Może to ich ostatnie chwile. – Wzruszył ramionami.

          – I co? Nagle miłość na nich spłynęła?

          – Nie tak nagle. To już trochę trwa – stwierdził. – Przynajmniej u Jose.

          – A na nią nagle, bo parę dni temu mówiła, że nie będzie w stanie związać się z żadnym facetem...


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz