część 47

288 35 17
                                    

          Po chwili narzeczeni wyszli na zewnątrz. Jose właśnie opuścił świątynię i zmierzał w ich stronę.

          – To jakiś urok – poinformował ich, gdy tylko się spotkali. – Powiedzieli, że to z niej zdejmą.

          – Kiedy? Zdążą do jutra? – zapytała Veronika.

          – Nie wiem, ale to możliwe. Chyba mają tam kłopoty.

          – W mieście są wampiry – oznajmił Gert.

          – Więc jest tutaj – stwierdził Estalijczyk. – Nie moglibyśmy tu na niego zapolować?

          – W Nuln? Gdzie go będziesz szukał? Ukryje się. – Czarodziejka od początku wykluczała taką ewentualność.

          – A jeśli nie chwyci tropu? My wyjedziemy, a on będzie tu mordował. – Tego obawiał się Jose.

          – Akurat o to byłabym spokojna.

          – Jedźmy już – poprosił Gert.


          Korzystali z bocznych, mało uczęszczanych uliczek. Spieszyli się w drodze do Ermana. Jego dom znajdował się w spokojnej dzielnicy willowej. W przeciwieństwie do sąsiadujących z nim budynków, ten otoczony był trzymetrowym kamiennym murem. Zarówno brama jak i furtka były zamknięte, więc zatrzymali się na ulicy.

          Gert zsiadł z konia i wszedł do ogrodu.

          – Cześć, Uto – przywitał się z kimś. – Jest Edi?

          – Jest. Erman też jest, jakbyś chciał wiedzieć.

          – Możemy? – zapytał.

          – Jasne. Otworzę.

          Gdy brama ustąpiła, zobaczyli Uta. Był dobrze zbudowanym mężczyzną w sile wieku. Miał na sobie kolczugę. Dysponował mieczem i kuszą. W ogrodzie stało jeszcze dwóch tak samo uzbrojonych ludzi.


          Uto zamknął bramę, jak tylko wjechali do środka.

          – Zostawcie konie, ktoś się nimi zajmie – powiedział.

          – Dzięki – rzucił Gert.

          Wtedy z domu wyszedł Edgar. Towarzyszył mu człowiek w średnim wieku sprawiający wrażenie zdolnego do najokrutniejszych form przemocy. Jego wyraz twarzy był odpychający.

          – Witaj, Erman! – Gert przywitał go, zanim jeszcze się spotkali. – Przepraszamy za najście, ale musimy zostać w mieście...

          – Edi wspominał, że macie jakiś problem. Mam nadzieję, że nie ściągacie go na mnie – odezwał się gospodarz.

          – Skądże. Po prostu chcieliśmy przenocować. Dopiero co przyjechaliśmy...

          – Masz dom w mieście – zauważył Erman. – Nieważne. Nie obchodzi mnie to. Po prostu będziecie mieli u mnie dług. – Uśmiechnął się. – Może otrząśniesz się ze swoich kłopotów i przypomnisz mi, że masz jeszcze dobre maniery. – Zerknął na Veronikę, która wyciągnęła do niego rękę i przedstawiła się.

          Mężczyzna pocałował ją w dłoń, przy tym patrząc jej w oczy.

          – Bardzo miło mi panią poznać. Erman Hirtzel... Ma pani piękne, delikatne palce, pewnie nieskażone pracą. – Z zainteresowaniem oglądał jej dłoń. – Doskonałe.

          – A to jest Jose Alvarez – powiedział Gert.

          Estalijczyk podszedł, by się przywitać.

          – Porządny uścisk. Znać, że prawdziwy z ciebie mężczyzna – skomentował Erman. – Zapraszam do środka. Marget pokaże wam sypialnie. Rozgośćcie się. Miałem właśnie jeść kolację, ale zaczekam. Edi, znasz dom, więc może oprowadzisz towarzyszy? Marget! – zawołał, gdy weszli do holu.

          Służąca zjawiła się błyskawicznie i dygnęła.

          – Zaprowadź gości na pierwsze piętro, wskaż im wolne pokoje i łaźnię. Zadbaj o to, aby niczego im nie brakowało – polecił dziewczynie.

          Dom był bogaty, bardzo gustownie urządzony. Veronika nie miała wątpliwości, że ich gospodarz prowadził jakąś przestępczą działalność. Typowała, że zaczynał jako oprych. Teraz mógł się zajmować na przykład haraczami.


          Narzeczeni zajęli jedną sypialnię.

          – Nie masz nic przeciwko temu? – upewnił się Gert.

          – Oczywiście, że nie. – Uśmiechnęła się do niego.

          – Przepraszam, że nie zachowałem się, jak należy. Nie przedstawiłem cię.

          – Nic się nie stało.

          – Myślałem o ślubie – zaczął. – W zasadzie możemy przesunąć datę. Faktycznie okoliczności nie są zbyt sprzyjające. Jak już załatwimy nasze sprawy, wtedy będziemy mogli spokojnie o tym porozmawiać...

          Przerwało mu pukanie do drzwi.

          – Proszę – powiedział i do pokoju wszedł Edgar.

          – Wyjaśniłem mu, że chwilowo nie możemy wracać do domu. Lepiej nie wspominajcie, że mamy jakieś problemy z wampirami. W zasadzie nie powinien już o nic pytać – poinformował ich przyjaciel. – Mam nadzieję, że nas tu nie znajdzie. Inaczej będziemy mieli przechlapane. Co z dziewczyną?

          – Rzucił na nią urok – odpowiedziała czarodziejka. – Być może do jutra się z tym uporają.

          – Do południa musimy wyjechać – stwierdził. – Nie opowiadaj tu o tym, czym się zajmujesz – zwrócił się do Veroniki.

          – Nie zamierzam. W zasadzie najchętniej już położyłabym się spać – przyznała.

          – Będzie problem z łowcami – zauważył Gert. – Jeśli tu są wampiry, to raczej nikt z nami nie pojedzie.

          – Zapomnij o łowcach wampirów. Po prostu wynajmiemy ochronę – zdecydował Edi. – Żeby było zgodnie z planem, ja się tym zajmę. Wezmę najemników. Nie będę ich wtajemniczał, bo zażądają nie wiadomo jakiej kwoty. Poza tym nie każdy by się zgodził. Pojadę z nimi przodem. Wy wynajmiecie paru ludzi dla siebie. Będziemy podróżować osobno.

          Gert skinął głową, zgadzając się na propozycję przyjaciela.

          – Ja i Jose będziemy dziś wartować. Wszyscy musimy być w miarę blisko, żeby to miało sens – powiedziała kobieta.

          – Możecie to robić na korytarzu? – zapytał Edgar.

          – Tak, ale drzwi do sypialni muszą być pootwierane, a okna pozamykane.

          – Dobra. Zostajesz w pokoju? – upewnił się.

          – Tak. Wykąpię się i położę. Jeszcze trochę do zachodu słońca, więc mogę się spokojnie przespać. Po zmroku niech wartuje Jose. Wezmę drugą zmianę – zdecydowała.

          – Porozmawiam z nim – zadeklarował Edi. – Za chwilę kolacja – oznajmił, po czym wyszedł.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz