część 26

310 35 8
                                    

          Czarodziejka cały czas uważnie obserwowała wzgórze. W końcu zyskała pewność, że postacie na nim pozostawały w bezruchu, a już chwilę po tym okazało się, że to liczna grupa ludzkich szkieletów stojących przy jakiejś jaskini. Okolica była rozkopana, co mogło sugerować, że zbliżali się do zapomnianego cmentarza.


          Veronika podjechała do Jose, który dość nagle się zatrzymał. Patrzył na ożywieńców z zaciętym wyrazem twarzy. Widok tylu powstałych z grobów był naprawdę koszmarny.

          Po chwili oboje zaczęli rozglądać się za nekromantą, który przywrócił umarłych do życia. Jeśli zamierzał nimi kierować, musiał być gdzieś niedaleko.

          – Czegoś pilnują. Pewnie wampira – powiedział Estalijczyk.

          – Pewnie tak – przyznała mu rację.

          – Oni chyba raczej nic tu nie zdziałają. – Skinął w stronę Gerta i Ediego, którzy z przejęciem o czymś dyskutowali. – Sam się tym zajmę.

          – Pojadę z tobą – postanowiła, zdając sobie sprawę z zagrożenia.

          – Ty też się nie przydasz – stwierdził i wymownie zerknął w stronę mężczyzn.

          – Trudno... Nie będę cię narażać. I tak prędzej czy później by się wydało – powiedziała. – Poczekaj na mnie. Porozmawiam z Gertem. Niech tu zostaną.

          – Możemy to załatwić inaczej – zaczął Jose.

          – Słucham...

          – Pojadę sam i odciągnę ich. Narobię trochę dymu. Może nawet trochę więcej... – Uśmiechnął się lekko. – Wy zajrzycie do tej jamy, kiedy ruszą za mną.

          – Dobrze, ale czy na pewno sobie poradzisz?

          – Nawet nie będę zsiadał z konia, a oni raczej nie biegają.

          – Chyba nie, ale może strzelają. – Od razu zaczęła szukać u nich broni dystansowej.

          Na szczęście dysponowali jedynie kołkami i kawałkami desek pochodzącymi prawdopodobnie z trumien.

          – Zróbmy tak – zgodziła się na jego propozycję.

          – Wyciągnę ich w tamtą stronę. – Wskazał kierunek ręką. – Jak już się tu opustoszy, sprawdźcie, co jest w środku. Mam nadzieję, że znajdziecie to, czego szukamy... Pamiętaj, że tam może być wampir, a w ciemności będzie groźny.

          – Daj mi pochodnie – poprosiła i od razu podał jej dwie.

          Potem krzyknął coś po estalijsku, po czym spiął konia i ruszył przed siebie. Veronika natomiast zawróciła i podjechała do pozostałych towarzyszy.

          – Kiepsko to wygląda – stwierdził Gert.

          – Myślisz, że tym ich załatwimy? – zapytał Edgar, patrząc na pochodnie.

          – Nie. Jose odciągnie ich na bok, a wtedy my poszukamy wampira – wyjaśniła.

          – W takich chwilach zastanawiam się, gdzie są granice przyjaźni – powiedział Edi, nie odrywając wzroku od tego, co działo się na wzgórzu. – To nie jest normalne.

          Niespodziewanie usłyszeli huk. Czarodziejka odwróciła się, by sprawdzić co się stało. Kilka szkieletów płonęło, a mimo to nadal szły w stronę Estalijczyka. Parę leżało już nieruchomo na ziemi.

          Jose zsiadł z konia, podwinął rękawy koszuli i zaczął rzucać kolejne zaklęcia w stronę zbliżających się do niego nieumarłych. Użył nawet najsilniejszego, jakie znał, wywołując potężny pożar na obszarze o średnicy mniej więcej dziesięciu kroków. Opalone szkielety, którym udało się z tego wyjść, padały już po chwili.

          Czarodziej powoli się wycofywał, a one cały czas podążały za nim, schodząc już ze wzgórza. Wtedy Veronika dostrzegła kogoś stojącego u wejścia jamy. Nie był to wampir. Uniesionym mieczem wskazywał maga, który rzucił jeszcze parę pocisków, po czym dosiadł wierzchowca i bez pośpiechu zaczął się oddalać, coraz bardziej odciągając ożywieńców od wzniesienia.

          Nieoczekiwanie część szkieletów zawróciła.

          – Nie udało się – stwierdził Gert zaniepokojony tym widokiem. – Zaczekajmy.

          – Na co? – zapytała kobieta, ale nie interesowała ją odpowiedź. – Te też trzeba stąd zabrać. Zajmiesz się tym? – zwróciła się do narzeczonego, który niepewnie skinął głową. – Jeśli będziesz na koniu, nic ci nie zrobią. Tylko zachowuj bezpieczną odległość – poinstruowała go. – One poruszają się wolno.

          – Jakoś sobie poradzę – powiedział i bez zapału ruszył, by wykonać swoje zadanie.

          – No ładnie... Wygląda na to, że pozbyliśmy się już konkurencji – mruknął Edi.

          – Wampir jest nasz – podjęła Veronika, z uwagą śledząc przebieg zdarzeń.

          – Nie to miałem na myśli. Możemy wracać na plantację.

          – Po co?

          – No wiesz, i żyli długo i szczęśliwie. – Zerknął na nią.

          – My? – Zdziwiła się. – Raczej nie sądzę.

          – Przynajmniej długo.

          – Dzięki. Wolę krótko i szczęśliwie – odparła, obserwując wzgórze.

          – Nie wiem, czy będziesz szczęśliwa, gdy dorwie cię wampir...

          Gert strzelił do jednego z nieumarłych, po czym wyjął miecz i zaczął prowokować ich do walki. Pięciu ruszyło w jego stronę.

          – Ten u wejścia chyba będzie groźny – podzieliła się swoimi przypuszczeniami z Edgarem.

          – Jeśli go załatwię, to potem już pójdzie gładko?

          – Nie. Wampir posługuje się magią.

          – To nie jest ten wampir? – zapytał, naciągając kuszę.

          – Nie sądzę.

          – Spróbuję go zastrzelić – powiedział i gwałtownie ruszył. – Rób to co ja! – krzyknął, po czym skierował się w stronę licznej grupy szkieletów.


Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz