część 41

291 34 11
                                    

          Koło południa zobaczyli na wzgórzu zajazd otoczony palisadą. Brama była otwarta. W niej stał mężczyzna w ciemnym stroju i patrzył w ich stronę przez lunetę. Po chwili wszedł na teren kompleksu, znikając im z pola widzenia.

          – Obawiam się, że ktoś tam na nas czeka – powiedziała Veronika.

          – To zajazd... Z nikim nie byliśmy umówieni – odezwał się Gert.

          – Nie widziałeś tego? – zapytała. – Nie mów, że nie wydaje ci się to podejrzane.

          – Po prostu zachowajmy gotowość – zasugerował Edi. – A jak chcecie, możemy ominąć to miejsce.

          – Zachowajmy gotowość i jedźmy – zdecydowała czarodziejka.

          Gert i Edgar sprawdzili pistolety.

          – Chociaż... – zaczęła. – Cholera wie, czego nam tam dosypią do jedzenia i czy na przykład zaraz nie zaśniemy.

          – Więc? Jedziemy dalej? – zapytał Edi.

          – Możemy tu odpocząć, a potem nie będziemy się już zatrzymywać aż do Nuln – postanowił Gert.

          – Z drugiej strony warto byłoby się dowiedzieć, kto to i o co chodzi – stwierdziła Veronika.

          – To może być zasadzka – zasugerował Edgar.

          – Jeśli czegoś od nas chcą, to na pewno za nami pojadą – powiedział jego przyjaciel. – Chociaż, jeśli on tam jest, moglibyśmy...

          – Nie sądzę – przerwała mu narzeczona. – Nie narażałby się na to, że dorwiemy go w dzień. Zakładam, że teraz jest dobrze schowany, bo raczej nie zdążyłby zebrać ludzi i się przygotować.

          Wtedy zauważyli, że zza palisady wyszły dwie osoby. Obie patrzyły w ich stronę.

          – Chyba się niecierpliwią – zauważył Jose.

          – Zatrzymajmy się tu – poprosiła kobieta.


          Pozsiadali z koni na drodze. Gert pomógł czarodziejowi zdjąć Estelę. Dwaj, którzy ich obserwowali, znów zniknęli za ogrodzeniem.

          Edi zaczął poić konia z bukłaka, zerkając w stronę zabudowań. Jose zmoczył chusteczkę i zwilżał nią usta nieprzytomnej dziewczyny. Co jakiś czas sprawdzał, czy nadal oddycha.

          Gert podszedł do narzeczonej, która właśnie sięgała po prowiant.

          – Przynajmniej mamy pewność, że nie jest trupem – powiedział szeptem, zerkając w stronę Estalijki. – Jeszcze nie śmierdzi.

          – Ile w tobie empatii i... nie wiadomo czego jeszcze.

          – Cieszę się, że tak uważasz. – Uśmiechnął się.

          – Yhm. Przykro by było ciągnąć za sobą smród, nie? Wyobrażasz to sobie? Pełno much i innych obrzydlistw, może jakieś padlinożerne ptaki nad głową. Paskudna sprawa.


          Po chwili z zajazdu wyjechało siedmiu uzbrojonych konnych.

          – Przygotujcie się – polecił Edgar i po raz kolejny sprawdził pistolet.

          Jose szybko rozłożył koc i zarzucił go na Estelę, po czym podwinął rękawy i upewnił się, czy jego rapier luźno wysuwa się z pochwy. Czarodziejka odłożyła jedzenie i zwróciła się w stronę zbliżających się mężczyzn. Wyraźnie było już widać, że mieli na sobie mundury strażników dróg.

Strażnicy cienia IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz