Chapter 29

266 16 14
                                    

Koncert odbył się bez żadnych specjalnych napięć. Każdy z członków zespołu dawał z siebie wszystko. Jedynie Adam nie wykazywał aż takiego entuzjazmu jak zazwyczaj. Zachowanie Tommy'ego wzbudzało w nim niepohamowane pokłady niepokoju i troski. Nie chciał widzieć przyjaciela w takim stanie. W takim smutku, który niczego nie wnosił - jedynie strach, niepewność o przyszłość i dalszy rozłam w ich przyjaźni, która zdawała się być czymś wyjątkowym dla nich obojga.

Tommy udawał, że nic się nie wydarzyło, by nie dawać kolejnych plotek o nim i o Adamie. Oficjalnie był przecież hetero i chyba tak powinno na razie pozostać. Jego uczucia do przyjaciela mogły jeszcze ulec zmianie i nie chciał dawać złudnych nadziei. Ściągnął gitarę i odłożył na bok, by nikt jej nie zadeptał. Schował dłonie w kieszenie dżinsów, słysząc z oddali wesoły śmiech Adama, jak i tancerzy. Przeczesał palcami włosy, kierując się w stronę własnej garderoby. Chciał jak najszybciej się przebrać i udać się do hotelu. Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, wzdychając. Przymknął powieki, aby się nieco uspokoić. Serce biło mu jak oszalałe, zresztą jak po każdym koncercie. Lecz teraz to miało się zmienić. Wolnym krokiem podszedł do toaletki, aby zmyć ciężki sceniczny makijaż. Machinalnymi ruchami chwycił za tonik i płatki kosmetyczne, po czym zaczął ścierać warstwy podkładu, pudru, cieni do powieki oraz szminki. Wszystko w spowolnionym tempie. Nigdzie się przecież nie spieszył. Po chwili czarny cień zniknął z powiek, by ustąpić miejsca naturalnej "nagości" skóry. Mężczyzna wpatrzył się w swoje odbicie, chcąc jakby coś z niego odczytać. Lecz zobaczył tylko twarz mężczyzny zmęczonego życiem, jak i udawaniem, że niczego nie czuł do własnego szefa. Mógł ukryć zmęczenie pod kilkoma warstwami pudru, lecz to tylko maskowało problem.

- Wiecie, gdzie jest Tommy? - usłyszał tuż za drzwiami głos Adama.

- Nie wiem. Opuścił scenę zaraz po zakończeniu. Pewnie jest u siebie. - odpowiedź Terrance'a. Ruch na korytarzu. Czyjeś kroki.

- Poszukasz go później. Teraz musisz iść na spotkanie z fanami. - Ratliff rozpoznał głos ich menadżerki. Coś zakłuło go w sercu. Gdzieś w podświadomości chciał mieć Adama tylko dla siebie. A tak to musiał go dzielić z innymi: z tancerzami, z menadżerką, fanami. Dziwne poczucie irracjonalnej zazdrości natychmiast go opuściło.

- Przecież to głupie. - prychnął cicho sam do siebie, kończąc demakijaż. Ściągnął ubrania, by przebrać się w coś swojego i wyszedł z garderoby, zamykając ją na klucz.

- O, Tom. Adam Cię szukał. - zaczepiła go Camila, odgarniając czarną grzywkę z czoła, uśmiechając się do niego niepewnie.

- Tak, wiem. Słyszałem. - odpowiedział obojętnie, odwracając się, by odejść. Dziewczyna zawołała za nim, gdy się już od niej oddalił.

- Nie pozwól Adamowi odejść! -

Potrząsnął głową, popychając drzwi, by wyjść. Świeże, mroźne powietrze zawiało mu w twarz powodując chwilowe zatrzymanie oddechu.

Zupełnie jak widział Adama. Też zapierało mu dech w piersiach.

Idąc ulicą, mijając zwykłych ludzi, Tommy zastanawiał się, co by było gdyby nie znalazł zatrudnienia u Adama. Pewnie grałby w jakimś podrzędnym barze, za bardzo małą pensję. Upijałby się co weekend do nieprzytomności i zaliczał przypadkowe dziewczyny. Typowe życie rockandrollowca. Z dłońmi w kieszeniach kurtki, nawet nie zauważył, że doszedł już pod hotel. Uniósł głowę do góry, by spojrzeć na nazwę budynku. I w tym samym momencie poczuł wibracje. Wyciągnął komórkę z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Sauli? Kliknął w 'odczytaj':

Od: Koskinen.

Niewiarygodne jak już za Tobą tęsknię. Mam też dla Ciebie niespodziankę. Napisz tylko, gdzie się zatrzymaliście.

Fulfilled Dreams || AdommyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz