Rozdział 14

224 18 0
                                    

Tamtego wieczora postanowiłam porozmawiać z Veronicą. Wiedziałam, że nie będę mogła się jej wyżalić. Nie, jeśli chodzi o sytuację, w jakiej się znalazłam. Ale przynajmniej przez chwilę czułam odrobinę normalności. Moja przyjaciółka jak zwykle chętnie dowiadywała się wszystkiego, co dotyczyło mojego życia prywatnego. Szkoda, że w drugą stronę było to o wiele trudniejsze. Wyciągnięcie czegokolwiek z Very stawało się sukcesem na miarę dokonania odkrycia. A przynajmniej, jeśli chodziło o nią samą, bo z pasją opowiadała o tym, co przydarzyło się jej bratu albo Gabrielowi czy Samuelowi. Dowiedziałam się również, że znalazła sobie nową koleżankę, choć nie powiedziała tego wprost. Nathaly, która do tej pory była szarą myszką w klasie, zaprzyjaźniła się z Veronicą. Byłam trochę zazdrosna, ale przecież sama miałam nowe przyjaciółki.

Po skończonej rozmowie wzięłam długą, relaksującą kąpiel. Zapaliłam światło, bo perspektywa odpalania świeczek jakoś mnie nie pociągała, a wręcz przerażała. Zwłaszcza po tym, jak zaledwie kilka dni temu tańczące płomyki zgasły, zamordowane przez podmuch wiatru wpadający do pokoju i pogrążający go w ciemnościach. 

Kiedy wreszcie trafiłam pod kołdrę, nie mogłam zasnąć. Domyśliłam się, że to przez popołudniową drzemkę. Na szczęście następnego dnia była niedziela i równie dobrze mogłabym zasnąć po północy, nie musiałam wstawać wcześnie. 

Wpatrywałam się w zdjęcie przedstawiające moich rodziców. Pomyślałam, że minęło już trochę czasu, a ja nadal płakałam. Roniłam łzy, wspominając wspólnie spędzone chwile oraz te ostatnie, które z nimi dzieliłam. W dniu, w którym zginęli, z samego rana przygotowali śniadanie i wyszli do pracy, gdy jeszcze spałam. W kuchni zostawili tylko kanapki z pastą jajeczną dla mnie. Poprzedni wieczór był taki sam jak wiele innych. Ja siedziałam w pokoju, rozmawiając z Veronicą i oglądając filmy na przemian. Rodzice oglądali telewizję, przez co chcąc nie chcąc łowiłam uchem informacje rynkowe. Wtedy wydawali mi się wręcz niepotrzebni. Dzień w dzień dokładnie tak samo. Tylko to, co robiłam w ciągu kolejnych dwudziestu czterech godzin się zmieniało. Czytałam książki, chodziłam do kina, rzadziej na basen i rower. 

Emount, choć było dużym miastem, nie interesowało mnie samo w sobie. Ludzie uwielbiali je zwiedzać, ale ja wychowana w nim od małego nie widziałam nic ciekawego w zakurzonych pomnikach czy starej architekturze. Moje podejście smuciło mamę, która w młodości w wolnym czasie odwiedziła każde miejsce kultury znajdujące się w Emount. Gdybym miała tam zostać, pewnie każdego dnia coś by mi o niej przypominało. A przecież musiałam żyć dalej i miałam ku temu powody.

Przez cały czas odnosiłam wrażenie, że jestem obserwowana, ale w pewnym momencie nasiliło się ono. Chciałam jeszcze rzucić okiem na pokój, jednak ogarnęła mnie ciemność. Musiałam zasnąć ze zmęczenia, bo nie pamiętałam, żebym coś zobaczyła.

Śniłam, że biegnę przez las. Mijałam kolejne drzewa i przeskakiwałam powalone pnie. Nocne niebo rozpościerało nade mną skrzydła, gdy dobiegałam do skraju boru. W oddali widziałam rozświetlone punkty. Wytężyłam wzrok. To były pochodnie. Ogień rozświetlał kamienną twierdzę i jej mury. Potem znalazłam się w innym miejscu. Siedziałam na krześle ustawionym na podwyższeniu. Kilka schodków dzieliło mnie od sali zapełnionej tańczącymi parami. Panie miały na sobie piękne suknie, a panowie przywdziani byli w równie wspaniałe szaty. Domyśliłam się, że to swego rodzaju szlachta. Przy ścianach ustawiono dwa podłużne stoły zastawione jedzeniem i piciem. Gdzieś dalej orkiestra wygrywała pieśni na dziwnych instrumentach. I po chwili scena znów uległa zmianie. Stałam w ciasnym korytarzu, trzymając w ręce nóż. Pod moimi nogami leżała martwa dziewczyna. Wykrwawiała się. Widziałam ją wyraźnie, pomimo braku jakiegokolwiek źródła światła. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że to była kurtyzana.

CualiaWhere stories live. Discover now