Rozdział 1

657 32 55
                                    

Moje życie było normalne przez szesnaście lat. Dorastałam w mieście Evansville leżącym na południu stanu Indiana. Rodzicie uważali, że jestem niezwykle leniwa, choć mam potencjał. Jendak kochali mnie i byłam tego pewna. Sprawiałam problemy typowe dla nastolatków w moim wieku. Jedyną osobą, która mnie rozumiała była Vera. Znałyśmy się od zawsze i na wieki wieków byłyśmy razem. Chyba że, tak jak teraz, były wakacje i ona podróżowała po świecie, a ja zostawałam w domu. Moi rodzice prowadzili interesy, które nigdy mnie nie pociągały, ale z tego powodu brali urlop od święta, na wakacje posyłając mnie na obozy. Obecne wakacje powoli się kończyły, a ja leżałam na łóżku i gadałam z moją przyjaciółką przez telefon.

— O matko! Serio? Nie gadaj — mówiłam podniecona, patrząc w sufit. — O ty cholero jedna! Chciałabym być na twoim miejscu. A co na to jej rodzice?

— No mówię, że była z resztą swojej plastikowej paczki, bez rodziców. Michael i jego koledzy jeszcze mi gratulowali. Tylko ręka mnie trochę bolała.

— Co?! Od plastiku? — zapytałam ze łzami w oczach.

— A żebyś wiedziała. Trudno jest pięścią się przebić przez tę tonę tapety. Ale miała ozdobę. Krew ciekła z nosa, a ona jeszcze rozsmarowywała to po całym ryju. No mówię ci, to było genialne! — wykrzyknęła zadowolona z siebie Veronica.

— Oszołomiłaś ją.

— Właściwie to ta szmata chciała mi się do gardła rzucić, ale jej świta ją powstrzymała. Zabójczo to wyglądało.

Potem przez parę minut nie mogłyśmy opanować ataku śmiechu.

— Na szczęście w tym roku szkolnym będzie w innej klasie. Przeniesiona. Nie mogę dać wiary... Tylko dwa tygodnie nam zostały do rozpoczęcia szkoły. Oj Kami, a ty nadal gnijesz w Evansville? Nigdzie nie byłaś?

— A po co? — zapytałam zniesmaczona. Moja przyjaciółka wiedziała, że nie cierpię wyjeżdżać. Pasowało mi chodzenie do miejskiego kina, biblioteki czy na basen. Większe rozrywki pozostawiałam jej. — Ty się baw i nie martw o mnie.

— Och... No dobra. Pozdrów rodziców, jak wrócą i pamiętaj! Pierwszego dnia szkoły masz przynieść ciastka mamy, bo to jedyne, które jestem w stanie zjeść w nieskończonej ilości — wydała rozkaz i przeszła do pożegnania. — Trzymaj się, mała.

— Pa! Tylko trzymaj tam chłopaków krótko — zażartowałam i rozłączyłam się.

Popatrzyłam na zbliżający się z wolna zachód. Tak... Jeszcze cztery do sześciu godzin będę tkwiła sama w moim domu w Evansville, a potem wrócą tato i mama. Postanowiłam sprawdzić Facebooka. Nic nowego się nie pojawiło, więc wyłączyłam telefon. Zdecydowałam się przespać, co robiłam dość często. Położyłam głowę na poduszce i przymknęłam oczy. Trwało to moment, a następnie obudził mnie dźwięk nadchodzącego połączenia. Szybko odebrałam, nie patrząc na numer.

— Halo? — powiedziałam lekko zmęczonym głosem.

— Dzień dobry. Czy pani Kamma Periv? — usłyszałam męski głos, nieznany mi.

— Tak. O co chodzi?

— Jestem z policji. Pani rodzice wracając z pracy, mieli wypadek. Prawdopodobnie zaatakowało ich dzikie zwierzę. Niestety nie żyją. Czy jest pani w domu?

— Tak. — Byłam zaskoczona, wciąż nie mogłam uwierzyć w słowa, które usłyszałam, ale udało mi się wydusić odpowiedź.

— W takim razie ktoś niebawem powinien pojawić się w pani domu. Żegnam. — Usłyszałam dźwięk rozłączonego połączenia.

CualiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz