Rozdział 4

319 27 4
                                    

Około dwudziestej trzeciej zadzwonił telefon.

— Słucham? — zapytałam, zaspana odłączając telefon od ładowarki, bo inaczej musiałabym wyjść z łóżka, żeby nie urwać kabla.

— Kamma, tu Tiana. Dzisiaj będziesz musiała być w domu sama, bo jest tyle pracy, że muszę zostać na noc. Rano podrzucę cię do szkoły.

— Yhm.

— Muszę kończyć. Do zobaczenia!

— Pa. — Rozłączyła się, zanim ja zdążyłam to zrobić.

Zatem zostałam w domu sama, na całą noc. Kiedy ta informacja dotarła do mnie, przestało mi się chcieć spać. Na pewno ktoś się włamie! Albo gorzej, napadną mnie!

Szybko wstałam i pozamykałam wszystkie drzwi i okna. Świadomość, że jestem w domu sama była tak przerażająca, że zapragnęłam w tamtym momencie mieć psa. Albo dziesięć psów! Przynajmniej miałby kto hałasować i mnie bronić. Za oknem rozpętała się burza. Niebo rozjaśniało się co chwila, gdy kolejna błyskawica trafiała w ziemię. Nienawidzę tego miejsca! Po chwili znów błysk i... Zgasło światło. No tak, może to właśnie przez burzę Tiana musiała zostać ze swoimi pacjentami. Ja zaś poszłam spać dalej, nawet nie pamiętam kiedy.

Śniło mi się, że jestem na dworze. Coś przemknęło skrajem lasu. To był człowiek, chociaż przemieszczał się między drzewami jak puma. Nagle wyskoczył wprost na mnie i choć próbowałam uciekać, nie byłam w stanie. Bieganie we śnie było jak bieganie w wodzie. Człowiek-puma nie miał twarzy, ale w miejscu oczu spoglądały na mnie dwa szkarłatne punkty.

Zerwałam się dysząc i rozejrzałam wokół. Telefon wskazywał północ. Znowu się obudziłam? Chyba powinnam brać coś na sen. Na suficie niczego nie było. Całe szczęście! Wlepiałam wzrok w skraj lasu za oknem. Dzieliło mnie od tamtego miejsca jakieś pięćdziesiąt metrów. Wszystko rozmazane przed deszcz, a mimo to wiedziałam, że ktoś czai się właśnie tam. Zdrętwiałam, a potem ogarnął mnie strach. Ktoś po prostu mnie tu nie chce albo gorzej. Ktoś ma wobec mnie złe zamiary. Schowałam głowę pod kołdrę i przymknęłam oczy. Znów zasnęłam i sen był dokładnie taki sam jak poprzedni, ale obudziłam się już rano.

Środa. Środek tygodnia, czas, w którym ludzie są najbardziej zmęczeni życiem. W czwartki za to jest najwięcej samobójstw. Moja głowa była zaprzątnięta nie tym, co trzeba. Gdzieś miałam halucynacje i chore wymysły mojej wyobraźni! Tam nikogo nie było, musiało mi się przywidzieć. Jednak przygotowując się do szkoły, moje myśli krążyły wokół dziwnego snu. Kiedy zaczęłam malować oczy, drzwi na dole się otworzyły i Tiana zawołała mnie na dół. Zakręciłam tusz i złapałam za plecak. Czas do szkoły.

Niedługo po wejściu do budynku, dopadła mnie Alison.

— Hej. Co tak późno?! Słyszałaś co się stało? — Jej mina zdradzała, że nic dobrego, choć z pewnością to była jakaś sensacja.

— Cześć. Jak późno? Tak jak zwykle. No to, co się miało stać? — zapytałam, przygotowując się na słowotok ze strony przyjaciółki.

— Keysi wylądowała w szpitalu. Coś jej się stało. Mówią o jakimś dzikim zwierzaku, że ją napadł i niby chciał zgwałcić. Szaleństwo, co nie?

— I co?

— Jak to co?! To sensacja dzisiejszego dnia — oburzyła się.

— Chwila. Po incydencie z Keysi Robin i Shery przyszli powiedzieć Tianie co się stało. Potem Robin gadał, że jakiś pies jest cały, żeby się właściciel nie martwił. Podobno wypadek, ale też spowodowany przez jakieś zwierzę. Gadałam o tym z Tianą. Czy te dwie rzeczy nie mają ze sobą jakiegoś związku? — To było mało prawdopodobne.

CualiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz