"Nazywam się Melody Hall, chociaż nie sądzę aby komukolwiek moje nazwisko było do czegokolwiek potrzebne. Przyszłam na świat 24 lutego 2003 roku czyli dokładnie piętnaście lat temu. Siedem lat po moim urodzeniu wydarzyła się rzecz, która nastąpiła nagle, nikt nie był na nią przygotowany. Rozpoczęła się zagłada ludzkości, nie mająca wyznaczonego terminu zakończenia. Jeszcze przed apokalipsą byłam, małą, szczęśliwą dziewczynką, która beztrosko żyła sobie wraz z rodzicami na farmie w małej wsi położonej niedaleko Berlina i nic nie wskazywało na to że mój tryb życia ma się nagle zmienić i nigdy więcej nie powrócić na swoje dawne miejsce."


Z Tylnej części notesu wysunęła zdjęcie, na którym widniała mała siedmioletnia dziewczynka. Kartka była zmięta i brudna, ale nadal dosyć wyraźnie było widać zawartość zdjęcia. Rude, lekko kręcone, przypominające jasne płomyki włosy, schowane pod pastelowo różową czapką zakrywającą szczelnie uszy aby w żaden sposób nie zostać zaatakowanym przez chorobę opadały małej Mel na ramiona także będące okalane ciepłym, granatowym płaszczykiem. Na twarzy można było zobaczyć szczery uśmiech i szereg śnieżnobiałych zębów, których brakowało w pewnych miejscach z przodu. Działo się to na skutek tego że jak wiadomo mleczaki wypadały aby dać miejsce nowym, stałym i mocniejszym zębom. Liczne pomarańczowe i jasnobrązowe piegi przyozdabiały bladą twarz dziewczynki czyniąc ją bardziej kolorową aniżeli bez nich. Wyróżniającą rzeczą w wyglądzie dziecka były duże, ciemnozielone oczy bardzo podobne do koloru malachitowego wyrażające radość i beztroskę jaką miała podczas dzieciństwa. Zatopiła się na chwilę w fotografii, delikatnie, aby przez przypadek niczego nie uszkodzić wsunęła z powrotem kartkę w bezpieczne miejsce wracając do notatek, którymi chciała uzupełnić wolny czas.*

"Zdjęcie, które trzymam w notesie służy mi za pamiątkę, mimo że nie ma na nim moich rodziców, a jestem tam sama to zdaję sobie sprawę że to oni zrobili mi te zdjęcie i czuję ich obecność tam. Kiedy mi je zrobiono to wszystko się zaczęło. Był rok 2010 w moje urodziny. Był to zimowy, chłodny dzień, śnieg okalał pola jakie były obok domu, w którym mieszkałam. Jako że w wieku dziecięcym często zdarzało mi się chorować musiałam dobrze się ubrać. Odziana w ciepłe rzeczy tak aby nie zmarznąć i nie zachorować poszłam z rodzicami na pole za domem aby zrobili mi "pamiątkowe" zdjęcie. W naszej rodzinie była to tradycja że co roku robiliśmy sobie zdjęcia, a potem oglądaliśmy je i patrzeliśmy jak zmieniamy się z roku na rok. Ale przejdźmy do rzeczy. Mama z tatą zrobili mi zdjęcie i podali mi je na pamiątkę** abym schowała je później do albumu w celu nie zniszczenia go. Po uwiecznieniu pięknego tła lasu oraz małej mnie na zdjęciu kazali mi iść do domu rozebrać się i poczekać na nich w ciepłym miejscu . Oni jak co roku mieli wyjść ciotce Margaret na spotkanie. Mieszkała ona w miasteczku obok i rodzice zawsze proponowali jej żeby nie szła sama całą tą drogę. Do domu był większy kawałek przez pola, więc szybkim krokiem poszłam w jego stronę. Nie odeszłam za daleko, a usłyszałam wyraźne krzyki moich rodziców. Stanęłam jak gdyby strach sparaliżował moje wszystkie mięśnie, ale po chwili gdy głosy nie cichły pozbierałam się w sobie, pobiegłam w stronę słyszanych głosów i to co wtedy zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Znacie te uczucie kiedy macie nogi z waty i nie dajecie rady nawet stać bez niczyjej pomocy? Tak właśnie się wtedy czułam widząc moich rodziców. Coś co było bladozielone i cuchnęło na kilometr zgnilizną trzymało w ustach rękę mojego taty jakby wgryzało się w nią. Jeden z nich odziany był w łachmany i strzępy ubrań, pod którymi było widać wiele zadrapań i siniaków, jakby po jakiejś bijatyce. Natomiast na ziemi leżeli moi rodzice, którym nie było do śmiechu. Byli przerażeni jak nigdy dotąd, Ich twarze były całkowicie blade jak najczystsza kartka papieru świeżo kupiona z księgarni, a oczy zaszklone od łez. Ich źrenice były całkiem małe jak gdyby miały zaraz wyparować, albo w ogóle nigdy by ich tam nie było. Tego obrazu nigdy w życiu nie wymażę ze swojej pamięci choćby nie wiem co by się stało. Cała spanikowana trzęsłam się jak galareta, a przed oczami miałam już mroczki, które bardzo przeszkadzały mi w rozumowaniu tego co właściwie się tutaj działo. Do moich uszu doszły jednak stłumione krzyki rodziców skierowane najwyraźniej w moją stronę. "Uciekaj!". Jedyne słowo, które dałam radę usłyszeć, to ono przywróciło mnie do równowagi. Ręka mojego taty była cała we krwi, pod którą ledwo można było zobaczyć ugryzienie- Chwilę wcześniej ręka ta była w ustach tego czegoś więc dało radę wytłumaczyć to wszystko logicznie, ale dlaczego? Nie rozumiałam wtedy niczego z tej całej sytuacji i tylko jedna opcja wydawała mi się teraz dobrą rzeczą- Posłuchać rodziców. W moich ciemnozielonych oczach w tamtej chwili najpewniej pojawiły się łzy, ale wiedziałam że nie mam innego wyjścia. Zaczęłam czym prędzej uciekać w stronę lasu, wiedziałam że jakieś dwadzieścia minut drogi stąd znajduję się małe miasteczko więc tam postanowiłam się udać. Byłam chuderlawym dzieckiem więc szybko się zmęczyłam, ale jako że cała sytuacja była zagrożeniem mojego krótkiego życia, dawałam z siebie wszystko żeby nie być ich kolejną ofiarą. Adrenalina sięgała zenitu, a ja starałam się nie odwracać za siebie. Stłumione krzyki do dziś siedzą mi w głowie jakby były tam uwięzione."


-----------------------------

*"Listy" Czy może bardziej "notatki" Są pisane w pierwszej osobie, natomiast cała historia opisywana jest w narracji trzecioosobowej.

**Aparaty z wkładami drukującymi zdjęcia.

Co prawda kiedyś już opublikowałam tę opowieść, ale byłam zbyt smarkata żeby umieć dokładnie wszystko opisywać i zwracać uwagę na ubogie opisy typu "rudowłosa, mała dziewczynka". Wstyd mi było jak to czytałam ostatnio więc postanowiłam poprawić. Opowieść nadal nie jest idealna bo jestem młodą osobą, aczkolwiek jest mam nadzieję na wyższym poziomie niż ta wcześniejsza wersja i po jej przeczytaniu nikt nie będzie musiał udać się do okulisty ;-;

Still AliveWhere stories live. Discover now