16.Christmas Special

152 28 12
                                    


Trzy tygodnie i pięć dni. Dokładnie tyle obserwowałem moją ofiarę. Okazała się to być osoba dosyć przeciętna i niczym nie wyróżniająca się. Typ domatora. W gruncie rzeczy tydzień całkowicie wystarczyłby mi na obserwacje. Postanowiłem jednak poczekać z tą zbrodnią do świąt. Czyż to nie idealny czas na przypomnienie wszystkim o moim istnieniu? Jedyny problem stanowiły moje wątpliwości. Dotychczas zabijałem osoby, które w pełni na to zasługiwały i które były tego świadome. Tym razem moja ofiara miała ucierpieć przez swoją zdzirowatą matkę. Tak, moim celem był Stweart Richardson. To za jego pośrednictwem miałem pokazać Cynthii raz na zawsze, że reguły mojej gry są ponad jej logikę.

***

Plan był prosty. Około 16:30 Cynthia odwiedzi byłego męża. Stweart jak przystało na zbuntowanego nastolatka żywiącego ogromną urazę do ojca zostanie w domu. Na jego nieszczęścieaodwiedzi go gość. Wyjątkowo nieoczekiwany. Z moich obserwacji wynikało, że po wyjściu Richardson mogłem spotkać Stwearta w jednym z czterech miejsc. Najpewniejszymi opcjami była piwnica lub pokój, lecz nie mogłem wykluczyć kuchni czy łazienki. Piwnica byłaby,zresztą najkorzystniejszą ze wszystkich opcji. Średnio raz na dzień Richardson schodził tam, by poćwiczyć grę na perkusji. Głośny instrument zagłuszyłby moje wejście.

-Idziesz? Nie mam całego dnia- usłyszałem głos Melanie zza moich pleców. Spojrzałem na zegarek. 16:00. Zabawę czas zacząć.

***

-Naprawdę możesz iść! Julianne odwiezie mnie do domu za godzinę!- centrum handlowe było przepełnione ludźmi. Nigdy nie rozumiałem sensu wleczenia się po sklepach w Wigilię. Moja siostra najwidoczniej nie podzielała mojej opinii.

-Skąd mam wiedzieć, że nie skończy się to...

-NIE SKOŃCZY! NIE MUSISZ MI O TYM PRZYPOMINAĆ NA KAŻDYM KROKU!- właśnie w taki sposób Melanie na każdą wzmiankę o Seanie. Nie dziwiłem jej się choć niejednokrotnie miałem ochotę powiedzieć ,,a nie mówiłem?''. -Pokręć się po sklepach albo jedź do Leii. Cokolwiek!

-Dwa razy mówić nie musisz- parsknąłem. -Będę w księgarni- rzecz jasna nie zamierzałem tam iść. Wiedziałem też, że Malanie nie będzie mnie szukać. Miałem alibi i to mi wystarczało. Szybkim krokiem wyszedłem na podziemny parking.

-To będą udane święta.

***

Nigdy nie wierzyłem w sprawy takie jak aura czy coś w tym stylu. Musiałem jednak przyznać, że kiedy stanąłem przed domem Richardson bił od niego niesamowity chłód. Rozejrzałem się po okolicy. Samochód Cynthii nie stał na podjeździe. W myślach oszacowałem, że na pełną realizację mojego planu miałem trochę ponad godzinę. Pewnym krokiem podążyłem w kierunku drzwi. Miałem nadzieję, a nawet pewność, że będą otwarte. To była bezpieczna okolica, mieszkała tu intelektualna siła naszego miasteczka. Delikatnie nacisnąłem na klamkę. Otwarte. Powoli wkroczyłem do środka. Pomimo, że obserwowałem Stwearta przez trzy tygodnie, to nigdy nie wszedłem do środka. Może dlatego wystrój był dla mnie tak zaskakujący. Po Cynthii spodziewałem się raczej chłodnego minimalizmu, przewagi czerni i bieli. Zamiast tego moim oczom ukazały się staromodne meble, replikacje najznamienitszych obrazów. Krotko mówiąc, styl klasyczny. Pierwszy szok przerwał znajomy mi dźwięk. Poczułem jak podłoga pod moimi stopami wibruje. Nie wierzyłem we własne szczęście. Teraz mogłem z łatwością zapierdolić Stwearta. Rozejrzałem się w poszukiwaniu schodów. Okazały się znajdować niedaleko drzwi wejściowych. Bingo! Możliwie najciszej zacząłem schodził na dół, co chwila nasłuchując czy Richardson wciąż gra. Rzecz jasna perkusja z łatwością zagłuszyłaby dźwięk moich kroków, to jednak chciałem mieć pewność, że Stweart nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Kiedy pokonałem ostatni schodek od razu dostrzegłem chłopaka. Schowałem się za ścianą, by pozostać niezauważanym. Przez krótki czas po prostu wsłuchiwałem się w grę nastolatka. Nie trzeba było być geniuszem, by stwierdzić, że chłopak nie ma poczucia rytmu. Zazwyczaj dzieliłem muzyków na dwie grupy. Grupa A należała do osób czujących muzyką całym sobą, przez które wybrzmiewał każdy, pojedynczy akord. Grupę B zasilały osoby torturujące instrumenty w celach zdobycia popularności, zyskania uwagi lub pokazania buntowniczej natury. Łatwo się domyślić, do której grupy klasyfikowałem Richardsona. Po odsłuchaniu nieznanej mi (lub słabo odtworzonej) muzyki postanowiłem zacząć swoją grę. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu włącznika. Okazał się znajdować bliżej niż się spodziewałem. Nie namyślając się zbyt długo wyłączyłem światło. Nagle gra Richardsona ucichła. Słyszałem jak jedna z pałeczek z impetem spada na ziemię. Zacząłem zastanawiać się czy chłopak należy do osób, których w obliczu skrajnego zagrożenia ogarnia strach, czy do tych,którym sił dodaje adrenalina. Sądząc po długiej, głuchej ciszy pierwsza opcja była bardziej prawdopodobna,

EVERYBODY GETS CRAZY SOMETIMES // Dylan O'BrienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz