Rozdział 12.

632 61 15
                                    


Przez kolejny kwadrans śmialiśmy się i wygłupialiśmy, jak dzieci. Gilgotki i podszczypywanie, walka na poduszki... a to wszystko w środku nocy, gdzie pod nami spała moja mama. Tak, nie byliśmy zbyt dyskretni.

Wreszcie oboje się uspokoiliśmy i Aleks przyciągnął mnie do siebie, przytulił, a ja oparłam głowę na jego klatce piersiowej i wydawało mi się to całkiem normalne. Jak fakt, że leżałam przy nim w samych majtkach i białej bokserce pod którą nie miałam stanika.

- Mama organizuje dla mnie wielki urodzinowy obiad w Drugie Święto – mruknęłam cicho, gdy zupełnie bezwiednie wodziłam opuszkami palców po skórze na jego mostku. – Jesteś zaproszony, wiesz? – spytałam z lekkim uśmiechem, a Aleks parsknął śmiechem nad moją głową.

- Już myślałem, że się nie doczekam! – żachnął się z pretensją, a ja od razu poderwałam głowę i spojrzałam w jego roześmiane oczy.

- Jak to?

- Co, jak to? – zapytał głupkowato. Trzasnęłam go w ramię, a on się tylko śmiał.

- Skąd o tym wiedziałeś? – uściśliłam.

- Twoja mama napisała mi smsa kilka dni temu odnośnie tego obiadu – odparł najnormalniejszym w świecie tonem.

Że co?!

- Ty sms-ujesz z moją mamą?! – zapytałam z mieszaniną niedowierzania i zażenowania.

To było jak dno i trzy metry mułu. Co najmniej.

- To może za dużo powiedziane, ale od czasu do czasu się kontaktujemy. W pewnych sprawach – stwierdził i znacząco uniósł brwi.

Automatycznie moje także podjechały do góry.

- W jakich sprawach? – Patrzyłam mu uważnie w oczy i był to wzrok, który jasno dawał do zrozumienia, że nie wykpi się byle czym.

- W wielu różnych sprawach, które jednak zawsze sprowadzają się do dziewczyny imieniem Zuzanna – odpowiedział nonszalancko, a po sekundzie posłał mi tak zniewalający uśmiech, że dosłownie zaparło mi dech.

On bardzo rzadko zwracał się do mnie pełnym imieniem. Zawsze były tylko zdrobnienia... Zuza, Zuzka, czasem Zuzanka... Ale Zuzanna praktycznie nigdy. A uwielbiałam, gdy jego piękne, pełne usta wypowiadały moje pełne imię, bo robił to w taki sposób, jak gdyby je pieścił. A ja odczuwałam to niemal cieleśnie w całym ciele.

Ponownie położyłam głowę na jego klatce piersiowej, bo musiałam szybko przerwać kontakt wzrokowy, by zbyt wiele nie zobaczył w mojej twarzy. Wzięłam głęboki oddech, a po chwili samowolnie się uśmiechnęłam.

- No, więc już jesteś oficjalnie zaproszony na mój urodzinowy obiad. Cieszysz się? – spytałam swobodnie, a klatka piersiowa Aleksa zadrżała, gdy zaczął się cicho śmiać.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Tym bardziej, że mam już dla ciebie prezent – odpowiedział, a ja siłą woli powstrzymałam się, żeby znów na niego nie spojrzeć.

- Ciekawe coś wymyślił... - mruknęłam z udawaną obojętnością, ale wiedziałam, że ciekawość nie da mi spokoju aż do 26 grudnia.

- Wiesz, że zdolny ze mnie prezenciarz, ale w tym roku to przeszedłem samego siebie – odparł pyszałkowato.

Chciałam mu powiedzieć, że nie ma w słowniku języka polskiego takiego słowa, jak „prezenciarz", ale wtedy poczułam, jak jego palce zaczynają powoli przeskakiwać po moich kręgach i to zamroczyło mnie na tyle, że każda możliwa riposta uwięzła mi w gardle.

Nadzieje, które mamy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz