Rozdział ósmy

278 16 3
                                    

Kiedy tylko Xabi zszedł z podestu, a Higuain z powrotem włączył muzykę, która rozległa się po całym domu — ja już byłam zaraz za nim, gotowa dodać mu otuchy, bo minę miał o wiele gorszą niż wszyscy zebrani razem wzięci. Jakby był jednocześnie zły, zaskoczony i trochę przestraszony.

Ale nawet nie był w stanie mnie zauważyć, taki był zajęty szybką wymianą zdań z Ramosem. Mimo że mieszkałam w Madrycie już kilka miesięcy, wciąż bardzo ciężko było mi zrozumieć Hiszpanów, kiedy nawijali takim tempem jak w tamtej chwili Xabi.

— Co się stało? — zapytałam, stając między dwójką najlepszych przyjaciół. Od razu umilkli, choć sekundę wcześniej usta im się nie zamykały, ale nie przestali ciskać w siebie morderczymi spojrzeniami, co zaobserwowałam przenosząc wzrok z jednego na drugiego. — Wyjaśnicie mi, o co się kłócicie?

— Zapytaj wspaniałomyślnego Ramosa — warknął Xabi, nawet na mnie nie patrząc. — W końcu on jeden wie, co jest najlepsze dla wszystkich.

Trochę nie rozumiałam jego wyrzutu w głosie, choć to pewnie dlatego, że nie miałam pojęcia o zaistniałej sytuacji. Nie mogłam jednak nie zgodzić się, że Sergio potrafił być okropny i strasznie mieszał, kiedy starał się pomóc, bo taki już był, ale Xabi znał go jak nikt i powinien być do tego przyzwyczajony, tak jak powinien przestać oskarżać akurat jego o przyjazd Nagore do Madrytu, skoro nie był za to odpowiedzialny.

Przynajmniej tak myślałam, dopóki nie poznałam prawdy.

— Jakbyś chciał o tym gadać, nie musiałbym dzwonić do Nagore — mruknął Ramos i wyrwał przechodzącemu obok Marcelo kieliszek wódki z ręki, który nawet tego nie zauważył, taki był pijany. Sergio od razu wypił duszkiem całą zawartość, co zresztą dla niego było jak jeden łyk.

— Czekaj... — powiedziałam, patrząc na niego. Powoli zaczynałam łączyć fakty. — Zadzwoniłeś do niej?

— Nie przyszło ci na myśl, że skoro nie chcę o tym gadać, to znaczy, że masz przestać drążyć temat? — Xabi totalnie zignorował moje słowa. — Jesteś czasem takim kompletnym kretynem.

Przez chwilę miałam ogromną ochotę po prostu sobie odejść i pozwolić Cristiano, żeby upił mnie do nieprzytomności, ale szybko mi przeszło — nie chciałam bowiem, żeby urodziny Xabiego skończyły się jego bójką z najlepszym przyjacielem, a byłam prawie pewna, że tylko ja przeszkadzałam im w rzuceniu się na siebie z pięściami.

— Jestem kretynem, bo jestem jedyną osobą, która faktycznie się o ciebie martwi? — zapytał ironicznie Ramos. — Zachowywałeś się, jakbyś zaraz miał sprzedać mi powtórkę z rozrywki i według ciebie miałem to olać? Jasne, to prawda, że zadzwoniłem do Nagore, zapytałem jak życie i nagle temat zszedł na ciebie i Carter. Na Boga, Xabi, nie miałem pojęcia, że zaraz wsiądzie w samolot i przyleci...

— CO TAKIEGO?

Mina Xabiego mówiła mi, że jego była żona nie miała o mnie zielonego pojęcia i najwyraźniej nie miało to się tak szybko zmienić. Rozumiałam, że naprawdę zależy mu na dzieciach, a Nagore była tak wredna, że użyłaby mnie jako argumentu, który całkowicie pozbawi Xabiego praw rodzicielskich, ale jego reakcja troszeczkę mnie zdziwiła. Dlaczego tak się przejmował, że koniec końców dowiedziała się o mnie? Przecież między nami nic się nie działo, więc w żadnym wypadku Nagore nie miała prawa, aby to wykorzystywać przeciwko niemu.

— To nie jest moja wina — tłumaczył Ramos takim tonem, jakby sam był zaskoczony reakcją Xabiego i chciał jak najszybciej załagodzić to narastające napięcie. — Myślałem, że powiedziałeś jej o Carter.

SZTORMEM [1]Where stories live. Discover now