Rozdział dziewiąty

281 17 2
                                    

Było dosyć wcześnie, kiedy wyszłam z domu Ramosa, zostawiając chłopaków z kacem jak stąd do wieczności na pastwę losu. Madryt dopiero budził się do życia, a biorąc pod uwagę okolicę, w której mieszkał Sergio — ulice świeciły pustkami, kiedy szłam z Xabim chodnikiem, wdychając świeże powietrze, dzięki czemu chęć zwymiotowania pozostałości po imprezie w moim żołądku stopniowo malała.

Wbrew pozorom, dopisywał mi humor. To prawda, że na poczcie głosowej znalazłam tysiące wiadomości od Evelyn, których nawet nie chciało mi się odsłuchiwać, bo spodziewałam się, co na nich zastanę; tak samo jak prawdą było, że za kilka godzin Xabi miał spotkać się z Nagore i nie wróżyło to niczego dobrego. Ale pomimo tego wszystkiego nie potrafiłam przestać się uśmiechać.

Powód leżał w nim, właśnie w Xabim, z którym — oprócz fatalnego początku — udało mi się przetańczyć jakieś trzy godziny dzięki Ramosowi, który przekupił Modricia, żeby specjalnie dla nas puszczał wolne kawałki. I choć po północy oczy same mi się zamykały, kątem oka zdołałam zobaczyć, jak Arbeloa i Albiol kołysali się na boki wtuleni w siebie, kiedy leciało I Will Always Love You. Późniejszych wydarzeń nie pamiętam z racji tego, że zasnęłam w ramionach Xabiego i obudziłam się nad ranem, leżąc na podłodze z głową na brzuchu Marcelo (jakim cudem to nie miałam pojęcia).

— Chciałaś się wymknąć bez pożegnania? — zapytał Xabi.

Nie udało mi się go zauważyć, kiedy w pośpiechu wkładałam trampki na nogi i w myślach powtarzałam sobie, że muszę, po prostu muszę, jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca i dopiero gdy się do mnie odezwał, zobaczyłam jak stał oparty o framugę drzwi od tarasu z kubkiem w ręku. Do moich nozdrzy wdarła się woń świeżej kawy, a moja reakcja była natychmiastowa na ten zapach, co Xabi doskonale wyłapał. Nic dziwnego, w końcu nie odrywał ode mnie wzroku.

— Chcesz?

Pokiwałam głową i szybkim krokiem podeszłam do niego, potykając się po drodze o porozwalane wszędzie różne rzeczy, zaczynając od pustych butelek, poprzez buty, a kończąc na spodniach. Od razu złapałam za kubek, który wyciągnął w moją stronę.

— Długo już nie śpisz? — zagadnęłam i upiłam łyk jeszcze ciepłej kawy. Zazwyczaj, gdy Xabi milkł, to tylko dlatego, że w ciszy lubił mi się przyglądać, a ja przelotnie zauważyłam w odbiciu telewizora, że włosy stały mi na wszystkie możliwe strony i czułam się niekomfortowo, kiedy tak wpatrywał się we mnie, więc zdecydowałam się go od tego odciągnąć. — Czemu nie wróciłeś do siebie?

— Miałbym uciec ze swojej imprezy? — uśmiechnął się. — Nigdy w życiu.

Spojrzałam na niego z pewnym rodzajem ciekawości, przytykając usta do kubka.

— Wydawało mi się, że bawiłeś się najmniej z nas wszystkich — stwierdziłam, marszcząc czoło. Starałam się być dyskretna i nie dać po sobie poznać, że byłam świadoma tego, że nie brał udziału w zabawie do momentu, aż Kaka zaczął swoje religijne kazanie. A przynajmniej ja tego nie widziałam.

Xabi westchnął.

— Ciężko było mi się bawić widząc, jak podoba ci się towarzystwo Ramosa, z którym flirtowałaś od chwili, gdy zostawiłem was samych.

Zabrzmiało to tak, jakby po raz kolejny obwiniał siebie, a nie mnie czy swojego przyjaciela. Nie zamierzałam jednak drążyć tematu, nie chcąc, żebyśmy nagle porozmawiali o jego wczorajszym zachowaniu (ewentualnie o moim i Ramosa), bo po prostu nie miałam na to najmniejszej ochoty. Po pierwsze dlatego, że głowa zaczynała mnie boleć, a po drugie — jakoś nie ciągnęło mnie do poważnych rozmów, które z Xabim prowadziliśmy chyba bez przerwy.

SZTORMEM [1]Where stories live. Discover now