friend, please, don't take your life away from me

691 120 44
                                    

Odwróciłem się, sięgając ręką do szafki nocnej i podając z niej Tylerowi szklankę z wodą. Chłopak uśmiechnął się do mnie uroczo z wdzięcznością, wypijając kilka łyków i głęboko wzdychając.

- Co dzisiaj robiłeś? - zagadnął mnie. Wiedziałem, że po prostu chciał zacząć jakiś wesoły temat, żeby odciągnąć moje myśli od tego, co oboje tu robiliśmy. Nie wychodziło mu; nigdy nie przestanę myśleć o nim i o tym, co się stało.

- Tyler - westchnąłem, zabierając mu pustą już szklankę i łapiąc go za rękę. Splótł nasze palce i ponownie uśmiechnął się do mnie dzielnie. - Nie zostawiaj mnie.

Na te słowa każda tama zawsze pękała. Ja zawsze pękałem. Moi rodzice pękali, cała rodzina Tylera, wszyscy nasi znajomi. Tylko nie Tyler. Nie rozumiałem, skąd miał w sobie tak wielką siłę znoszenia całego zła, które się wokół niego działo.

- Hej, Josh - chłopak zaśmiał się cicho, siadając na szpitalnym łożku i przesuwając się tak, żebym mógł obok niego usiąść. Wstałem z krzesła, przenosząc się na łóżko i oparłem głowę na chudym ramieniu Tylera, który od razu zaczął uspokajająco głaskać mnie po włosach. Aktualnie były blond, czego od razu zacząłem żałować. Mój przyjaciel najbardziej lubił mój naturalny kolor włosów, a ja nawet nie pomyślałem o tym, żeby ten ostatni raz mnie w nich zobaczył. - Spokojnie, przecież cię nie zostawię.

- Przestań - zirytowałem się, czując, jak łzy zaczęły napływać mi do oczu. - Przestań być taki spokojny i filozoficzny. Przestań być taki idealny.

Brązowowłosy roześmiał się cicho.

- Nie jestem idealny, Joshy - stwierdził. - Nikt nie jest.

Wywróciłem oczami, patrząc z dołu na jego roześmiane oczy.

- Mówiłem, żebyś przestał - mruknąłem, pociągając nosem. Podniosłem jego kołdrę i zawahałem się chwilę, zanim nie przykryłem się nią, wdychając zapach mojego przyjaciela i szpitalnych środków czystości. - Czemu ja nie potrafię się z tego śmiać?

Tyler westchnął.

- Za dużo od siebie oczekujesz - stwierdził.

- Za to ty od siebie niczego - rzuciłem.

- Joshy, umieram, jak mam czegokolwiek od siebie oczekiwać? - ponownie się zaśmiał, jednak teraz bardziej histerycznie.

Znowu. Kolejne słowo, przez które ryczałem jak bóbr. Zamknąłem oczy i ścisnąłem jego rękę, którą wciąż bawił się moimi włosami. Był cholerną oazą spokoju, doprowadzając mnie tym do szału i rozpaczy jednocześnie.

Siedzielismy przez chwilę w niezręcznej i pełnej napięcia ciszy, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi i wszedł do pokoju. Oprócz Tylera leżała tu w zasadzie jeszcze tylko jedna osoba, starszy pan, który cale dnie przesiadywał ze swoją żoną, leżącą na chorobach płuc.

- Josh - moja mama uśmiechała się smutno, robiąc kilka powolnych kroków w naszym kierunku. - Chodź, kochanie, musimy się zbierać.

Chciałem już głośno zaprzeczać i awanturować się jak małe dziecko, ale Tyler mnie wyprzedził.

- Jeszcze pięć minut - poprosił.

Jednocześnie popatrzyliśmy na niego.

- Ale...

- Pięć minut - powtórzył spokojnie, ale pewny siebie.

Moja mama wyszła z pokoju, a ja westchnąłem.

- Wstawaj, Josh - Tyjo potrząsnął moim ramieniem i usiadł po turecku twarzą do mnie. - Weź się w garść. Skoro ja mam tyle siły, żeby się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku, to tym bardziej ty ją masz, nawet jeśli o tym nie wiesz. Czasem najmniej spodziewane cechy ukazują się w nas właśnie w krytycznych sytuacjach.

- Tylko czemu ta krytyczna sytuacja musi dotyczyć akurat ciebie? - mruknąłem, nie czując się ani trochę natchnionym i zmotywowanym jego słowami.

Tyler wzruszył niewinnie ramionami.

- Może jestem bardziej potrzebny gdzie indziej.

- Nie! - zdenerwowałem się. - Jesteś potrzebny tutaj, jesteś potrzebny mi!

Chłopak uśmiechnął się lekko, ledwie zauważalnie.

- Ty mi też, Joshy. Jak zawsze. Ale nie wszystko wychodzi tak, jak chcemy i musimy się do tego dostosować. Wiedz tylko, że zawsze będę przy tobie i nie ma siły, która by mnie od ciebie oddzieliła. Będę obserwować całe twoje życie i sprawdzać, jak sobie radzisz, a ty musisz obiecać mi, że będziesz sobie radzić. Żebym mógł spokojnie powiedzieć, jaki jestem z ciebie dumny, kiedy znowu się spotkamy.

Wytarłem pojedyncze łzy wierzchem dłoni.

- Jakim cudem tak łatwo przychodzi ci mówienie o własnej śmierci? - spytałem cicho. Nie mówię, że byłem pod wrażeniem, bardziej byłem tym przerażony.

- Im szybciej pogodzisz się z tym, że nadejdzie, tym łatwiej będzie ci ją znieść, gdy już to zrobi.

Pokręciłem głową.

- Nigdy się z tym nie pogodzę.

Tyler westchnął cicho, zastanawiając się chwilę nad tym, co ma powiedzieć.

- Jesteś wściekły, Josh, dlatego nie rozumiesz, co chcę ci powiedzieć. Ale co, gdyby każdy kolec miał różę? To nie jest tylko koniec mojego życia, to jest początek twojego.

Wywróciłem oczami, pociągając nosem.

- Przestań filozofować, kiedy płaczę - prychnąłem.

- Mówię serio - Tyler pochylił się w moją stronę, odgarniając mi włosy za ucho. - Zaczniesz żyć w nowym stylu, z nowymi ludźmi. Nie będziesz mieć mnie, żebym podejmował za ciebie decyzje, więc może wreszcie dorośniesz - zaśmiał się, jednak ja nadal tylko ponuro na niego spoglądałem, załzawionymi oczami. - Przeżyjesz w ten sposób całe nowe życie, a potem wszystko mi opowiesz.

Znowu poczułem falę łez, spływającą mi po twarzy. Tyjo nic już nie powiedział, więc tylko przysunąłem się do niego i mocno przytuliłem. Chłopak zacisnął ręce na materiale mojej bluzy, chowając głowę w moją szyję i poczułem, że sam zaczął płakać. Trochę mi przez to ulżyło, miałem przynajmniej pewność, że mój przyjaciel nadal miał uczucia. Siedzieliśmy tak przytuleni do siebie w ciszy, dopóki moja mama znowu nie przyszła do pokoju, żeby zabrać mnie do domu.

- To jest właśnie w tym najtrudniejsze - zaśmiałem się przez łzy, puszczając mojego najlepszego przyjaciela i wycierając twarz rękawem bluzy. - Że ja muszę cię zostawić.

Tyler machnął tylko na to ręką.

- Wiem, że jeszcze nie raz będziesz mnie odwiedzać.

Ah, tak. Na cmentarzu.

Zszedłem z łóżka i pocałowałem go w czubek głowy, na której ledwie trzymały się już ostatnie ciemne włoski. Chłopak z powrotem położył się wygodnie na łożku, przykrywając kołdrą i uśmiechając się do mnie. Nie umiałem prawidłowo i wzruszająco żegnać się z ludźmi, więc tylko mu pomachałem i jak najszybciej wyszedłem z pomieszczenia, nie chcąc znowu wybuchnąć płaczem. Moja mama wzięła mnie za rękę, mimo iż miałem prawie siedemnaście lat, i opuściliśmy w ciszy szpital, kierując się na parking. Zanim wsiadłem do auta, popatrzyłem w błękitne niebo, na którym gdzieniegdzie tylko widać było szare chmury. Uśmiechnąłem się pod nosem na myśl, że niedługo Tyler będzie siedział na jednej z tych chmurek, obserwując mnie i dodając mi sił samą swoją obecnością. Z tą myślą zrobiło mi się trochę lżej i od razu poczułem potrzebę sprawienia, że będzie ze mnie dumny. Chyba właśnie o to mu chodziło, gdy chciał, żebym wreszcie dorósł.

Twenty Øne ØneshøtsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz