ask yourself if you're alright

777 100 26
                                    

   zmiąłem kartkę i rzuciłem ją do śmietnika, trafiając do niego za trzy punkty. bycie synem trenera koszykówki było męczące, nigdy nie umiałem spudłować.

   od dwóch godzin próbowałem sklecić najprostsze słowa najprostszej piosenki, jednak nic mi nie wychodziło. o dwunastej poczułem wewnętrzną potrzebę przelania na papier moich myśli i zaśpiewania ich całemu światu, jednak teraz czułem, jakby mój mózg został wtedy na dole w kuchni.

   wreszcie się poddałem, odszedłem od biurka i wrzuciłem na siebie pierwszą lepszą bluzę. musiałem się przewietrzyć. musiałem znaleźć natchnienie.

- idę biegać - rzuciłem tylko, wpadając na chwile do salonu, w którym siedzieli wszyscy domownicy.

- uważaj na siebie! - usłyszałem tylko głos mamy, zanim zatrzasnęły się za mną drzwi.

   uwielbiałem biegać. czułem wtedy jak chłodny, kwietniowy wiatr owiewa mi policzki, jak trawa przyjemnie szeleści pod nogami, jak liście drzew szumiały wokół mnie. dopóki się nie zatrzymywałem, nie czułem zmęczenia. dopóki zajmowałem umysł czymś innym, czułem, że mógłbym biec w nieskończoność.

   czasem zdarzało mi się, że pod wpływem tyłu emocji zamykałem oczy i orientowałem się dopiero wtedy, kiedy potykałem się na jakieś nierówności lub wpadałem na krzaki.

   odwróciłem się za siebie, chcąc ocenić odległość, którą już przebiegłem. cóż, było tego całkiem sporo, jednak czułem, jakbym zrobił dopiero parę kroków.

   dotarłem do skupiska niskich drzew i zatrzymałem się, by złapać oddech. usiadłem na jednym z uciętych pni i zamknąłem oczy, uspokajając się.

   zmarszczyłem brwi, gdy do moich uszu dotarł cichy, melodyjny głosik. otworzyłem oczy i rozejrzałem się wokół, ale nikogo nie zauważyłem. wstałem z pnia, podążając za cichymi dźwiękami gitary, które rozległy się zaraz potem.

   zatrzymałem się że zdumienia, gdy nagle jakiś ruch nade mną zwrócił moją uwagę. na drzewie ktoś siedział. podszedłem trochę bliżej i zobaczyłem dość dużą, akustyczną gitarę, zasłaniającą małego chłopca, który ją trzymał.

   uśmiechnąłem się lekko, przykucając na trawie, nie chcąc w żadnym wypadku mu przerywać. śpiewał za cicho, żebym mógł zrozumieć słowa, ale miał naprawdę dobry głos. jego gitara była prawie dwa razy większa od niego i zastanawiałem się, jak udało mu się wtargać ją na drzewo.

   nagle wszystko ucichło, a ja z powrotem popatrzyłem w górę. chłopiec zamilkł i teraz wpatrywał się prosto we mnie z lekkim przestrachem. bardzo powoli się wyprostowałem i uśmiechnąłem lekko, podchodząc jeszcze bliżej. miał brązowe loczki, które nadawały mu wyglądu aniołka i duże, ciemne oczy, które były teraz wytrzeszczone ze strachu.

- hej, świetnie śpiewasz - pochwaliłem go, a on poruszył się niespokojnie na gałęzi, jakby chciał się wycofać, ale wiedział, że nie ma gdzie. wyraźnie się przestraszył, a mi przecież nie o to chodziło. - i naprawdę dobrze grasz, zazdroszczę ci. jestem tyler, a ty?

   chwile nie odpowiadał, a ja go nie pospieszyłem. w końcu przygryzł dolną wargę i wyszeptał odpowiedź.

- joshua william dun.

   uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie. zawsze mnie rozczulało, że małe dzieci przedstawiały się pełnym imieniem i nazwiskiem i tak samo mówiły na swoich przyjaciół.

- ile masz lat, josh? - zapytałem, mając nadzieje, że mały nie weźmie mnie za jakiegoś porywacza.

   znowu niespokojnie się poruszył na drzewie, a ja byłem gotowy do interwencji, gdyby jednak przypadkiem spadł.

- sześć.

   trochę mnie to zdumiało. kto puszcza sześcioletnie dziecko same do lasu?

   ponownie się uśmiechnąłem.

- co to była za piosenka? - chciałem wiedzieć.

   wzruszył ramionami.

- moja siostra czasem mi ją śpiewała. nazywa się "san francisco" - odpowiedział i bardzo delikatnie się uśmiechnął.

- co tu robisz sam? - zaciekawiłem się. było to trochę niepokojące, że sześcioletnie dziecko, które ewidentnie ma rodzine, siedzi same na drzewie w lesie.

   znowu wzruszył ramionami.

- lubię tu być. nikt mnie nie widzi i nie słyszy, a ja widzę wszystko. jestem jak kameleon.

   roześmiałem się, opierając się o pień drzewa. josh także zachichotał, wyraźnie przestał się mnie już bać i poczuł się trochę swobodniej. zanim zdążyłem zadać mu kolejne pytanie, on mnie wyprzedził.

- a ty co tu robisz?

- biegałem sobie, gdy usłyszałem, że śpiewasz i stwierdziłem, że nie daruje sobie, jak nie sprawdzę, kto ma taki piękny głos.

   chłopiec znowu zachichotał.

- daj spokój - powiedział. - moja siostra śpiewa lepiej ode mnie. mogłaby zostać gwiazdą.

- ty nie chcesz zostać gwiazdą? - spytałem go.

   przesunął się na gałęzi, jakby chcąc zwolnić mi trochę miejsca. pokręciłem jednak głową, ponieważ gdybym obok niego usiadł, na pewno runęlibyśmy na ziemie. chuda, sucha gałąź może utrzymała sześciolatka z gitarą, ale gdyby dodać do tego chłopaka o trzynaście lat starszego, nie byłoby gwarancji, że nas utrzyma.

- chciałbym być mniejszą gwiazdą niż moja siostra - odparł. - ona mogłaby śpiewać w zespole, a ja mógłbym w nim grac, bo zawsze ona będzie stała z przodu.

- nie chciałbyś sam stać z przodu? - zapytałem, nie do końca rozumiejąc, o czym do mnie mówi.

   josh pokręcił głową.

- nie lubię jak wszyscy na mnie patrzą - powiedział tylko, jakby to miało wszystko wyjaśnić. westchnąłem i poczułem nagle wibracje telefonu w kieszeni bluzy. uśmiechnąłem się do chłopca, który wpatrywał się w swoje nogi, którymi machał w powietrzu.

- gdybym założył zespół, chciałbys ze mną grac? - spytałem ze śmiechem, trącając palcem jego kolano.

   josh znowu się roześmiał i podkulił nogi, trzymając się mocno gałęzi.

- pewnie! - zawołał z typowym, dziecięcym entuzjazmem. mój telefon na chwile przestał dzwonić, by zrobić to znów kilka sekund później.

- musze już wracać - powiedziałem, odpychając się ramieniem od pnia drzewa. - miło było cię poznać, josh.

   chłopczyk do mnie pomachał, a ja zapamiętałem, żeby codziennie biegać o tej samej godzinie.

   następnego dnia udało mi nie napisać piosenkę, a tydzień później josh zagrał ją na gitarze dziesięć razy lepiej, niż mogłem się spodziewać.

nie wiem o czym jest ten one shot, serio
możecie w komentarzach pisać jakie chcecie jeszcze piosenki, bo kończą mi się inspiracje

Twenty Øne ØneshøtsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz