i'm a kitchen sink

3.6K 281 44
                                    

   Siedziałem skulony na zimnej, kafelkowej podłodze w mojej kuchni. Opierałem się plecami o drewnianą wysepkę, znajdującą się na samym środku pomieszczenia. Była bardzo wygodna i przydatna, na przykład w takich chwilach, jak ta. Kiedy musiałem po prostu posiedzieć w ciszy na podłodze i nie chciałem opierać się o pękniętą szybę w piekarniku czy też zimną, metalową zmywarkę.

   Siedziałem w ciszy.

   Jednak ta cisza wydawała mi się tak nieznośnie głośna, że miałem ochotę krzyczeć. Dzisiaj wszystko się sypało. Nie posypało, bo jeszcze nie skończyło. Dzień mógł trwać jeszcze całe pięć godzin i byłem pewien, że zdąży je wykorzystać z nieprzyjemnymi dla mnie skutkami. Oczywiście, że tak.

   Od rana bolała mnie głowa. Nie chciało mi się nic robić, wolałem leżeć na kanapie i spać albo oglądać filmiki ze śmiesznymi kotami w internecie. Cały dzień jadłem tylko suche płatki, a i tak czułem się przepełniony i nie mogłem się ruszać.

   Po południu przyszedł do mnie Josh, przez co humor trochę mi się polepszył. Siedzieliśmy na kanapie i wspólnie oglądaliśmy śmieszne koty w internecie. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, a teraz czułem, że jednak mogłem tego nie przerywać.

   Niecałe pół godziny temu się pokłóciliśmy.

   Nie wiem nawet, o co poszło. Kłótnia zrodziła się oczywiście przeze mnie. Pamiętam tylko tyle, że zacząłem na niego krzyczeć, więc odpowiadał tak samo głośno i w końcu oboje się na siebie darliśmy.

   Zamknąłem oczy i oparłem głowę na kolanach, które obejmowałem ciasno ramionami.

- Wyjdź, Josh! - krzyknąłem, kiedy skończyły mi się argumenty, które potwierdziły by moją (nadal zastanawiam się, jaką) rację.

- Nie wyjdę, dopóki się nie uspokoisz! - Josh skrzyżował ręce i zmierzył mnie wzrokiem.

   Nie mogłem otworzyć oczu. Nie mogłem dać ujścia łzom.

- Zostaw mnie! - wrzeszczałem, osuwając się po drewnianej wysepce na podłogę. - Zostaw mnie w spokoju!

   Skuliłem się jeszcze bardziej.

   Josh bez słowa wyszedł, trzaskając drzwiami. Usłyszałem ciche 'miau', dochodzące z komputera i miałem ochotę wyrzucić go za okno.

   Pociągnąłem nosem i bardzo powoli rozprostowałem nogi, podnosząc głowę. Czułem, jak ciepłe łzy spływały mi po policzkach i cieszyłem się, że naprawdę zostałem sam. Słyszałem cichy, triumfalny śmiech we własnej głowie, ale go zignorowałem. Czasem, żeby żyć, trzeba zabijać własne myśli.

   Wstałem ostrożnie z podłogi, jakbym bał się, że ktoś mnie przyłapie na siedzeniu we własnym domu. Podszedłem do kuchennego zlewu i odkręciłem kran, by opłukać twarz zimną wodą. Wytarłem ją ręcznikiem papierowym i otworzyłem okno, znajdujące się nad zlewem, żeby do pomieszczenia wpadło świeże powietrze. Wyjrzałem przez szybę i zobaczyłem czerwone włosy Josha, który siedział na trawniku przed moim domem. Zmarszczyłem brwi i poczułem od razu w sobie tysiące różnych uczuć i myśli.

   Nie zostawił mnie.

  Zacisnąłem ręce na krawędzi zlewu. Zimny metal boleśnie wbijał mi się w skórę, co zaczynało mnie rozluźniać. Ból zawsze dawał upust moim emocjom i pozwalał mi się skoncentrować. Na szczęście wolałem używać do tego zwykłego, kuchennego zlewu, niż na przykład żyletki.

   Wpatrywałem się w plecy mojego najlepszego przyjaciela, próbując przypomnieć sobie przyczynę i cel naszej kłótni. Nie mogłem chyba nazwać tego kłótnią, było to bardziej wyrzucanie z siebie bezsensownych przekleństw i absurdalnych wyrażeń. Może po prostu chodziło o to, że jestem niezrównoważonym idiotą, który widzi dziurę w całym.

   Z powodu nagłego przypływu wściekłości, walnąłem pięścią w metalową powierzchnię zlewu. Zobaczyłem kątem oka, że Josh podskoczył z zaskoczenia i odwrócił się w moją stronę, zaniepokojony hukiem, który jednak było słychać. Spuściłem wzrok z niego na swoją rękę, zaczerwienioną w miejscu, w którym przed chwilą zderzyła się z twardą nawierzchnią.

- Tyler - usłyszałem nad sobą i znowu powoli podniosłem głowę, żeby zobaczyć mojego przyjaciela, stojącego po drugiej stronie okna. Przyglądał mi się uważnie, a w jego oczach nie widziałem już tej wściekłości, co kilkadziesiąt minut temu. Ode mnie prawdopodobnie też wyparowała, jednak jeszcze nie całkiem. - W porządku?

   Pokręciłem głową i z powrotem popatrzyłem w dół. Nienawidziłem tego, kim byłem. Byłem beznadziejny. Byłem zupełnie bez znaczenia. Jak taki zlew. Nie umiałem zrobić niczego, oprócz zranienia kogoś, kto akurat walnął we mnie z całej siły pięścią.

- Hej, Ty, to nie prawda - usłyszałem głos Josha i uświadomiłem sobie, że powiedziałem to na głos. Cholera. Zbyt często wypowiadałem nieświadomie swoje myśli na głos. Jednak chciałem być rozumiany przez ludzi, a nikt nie myślał jak ja, więc mówienie tego było jedynym wyjściem. - Nie jesteś żadnym zlewem, Ty, jesteś moim przyjacielem, okay?

   Popatrzyłem na niego, nadal się nie odzywając.

   Nie zostawił mnie.

   Zmusiłem się do pokiwania głową i po chwili nawet udało mi się uśmiechnąć.

- Przesuń się - polecił Dun, a ja posłusznie zrobiłem krok na bok. Chłopak otworzył okno szerzej i wszedł przez nie do środka, zeskakując z krawędzi zlewu i lądując obok mnie na podłodze. Przytulił mnie mocno i poklepał po plecach, uspokajająco.

   Nie zostawił mnie.

- Przepraszam - wymamrotałem, czując, że muszę to zrobić. - Po prostu czasami przerażają mnie moje własne myśli - westchnąłem. - Nie przejmuj się. To bez znaczenia.

   Josh odsunął się, żeby na mnie popatrzeć i uśmiechnął się pocieszająco. Lubiłem, kiedy się uśmiechał. Mrużył wtedy oczy i wyglądał jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Chciałbym tak wyglądać.

- To nie jest bez znaczenia - stwierdził. - Nawet jeśli, to pokonywanie tych myśli może być właśnie początkiem twojego znaczenia.

   Oparłem głowę na jego ramieniu, nie mogąc na to w żaden sposób odpowiedzieć. Wolałem nigdy się nie odzywać. Wolałem trwać ciągle w ciszy, żeby nic więcej nie zepsuć.

   Jednak za każdym razem, gdy coś psułem, zawsze z Joshem to naprawialiśmy. Jak wtedy, kiedy byliśmy małymi dziećmi, a ja rozwaliłem jakieś plastikowe autko przez zbyt gwałtowne walnięcie nim w ścianę. Josh, jako starszy i bardziej doświadczony życiowo, brał klej i naprawiał popsute części, przez co autko wyglądało mniej estetycznie, ale wciąż mogło jeździć i służyć za zabawkę. Tak samo teraz, kiedy byliśmy starsi i klej nie wystarczał do naprawienia popsutych przeze mnie rzeczy. Josh przychodził, uspokajał mnie i brał sprawy w swoje ręce, żebyśmy razem doszli do porozumienia. Może po tych wszystkich kłótniach nic nie wyglądało już tak, jak przed nimi, ale nasze relacje nadal były tak samo dobre, a nawet lepsze.

   Bo nie zostawiał mnie.

Twenty Øne ØneshøtsWhere stories live. Discover now