Pozycja 11 - Roscoe

930 99 99
                                    

Kawa pita w doborowym towarzystwie zawsze lepiej smakuje


Niemieckie dęby

        Wtorkowy poranek zaczynał się naprawdę leniwie jak pozostałe zresztą. Marcowe słońce postanowiło przebić się przez gęste, szare chmury i spowić swoimi promieniami ulice Wietrznego Miasta. Właśnie odwracałem się na drugi bok, śniąc jeszcze o jakichś nieistotnych głupotach, kiedy moje powieki spotkały się z promieniami i zapiekły mnie boleśnie. Szlag by to.

        Położyłem się na plecach, a potem zerknąłem w stronę rozświetlonego okna, odchrząkując, by oczyścić gardło. O dziwo wcale nie byłem zdenerwowany tym, że los znów wykurza mnie z łóżka o... Sięgnąłem po telefon, by sprawdzić godzinę. O dziewiątej rano. Mój umysł i tak podpowiadał mi, że powinienem zacząć przestawiać się na inny tryb życia, ponieważ jeśli niedługo będę chciał połączyć poranny jogging i pracę w Indianie, muszę wstawać o wiele wcześniej. Już wkrótce o tej porze miałem siedzieć na sali gimnastycznej i oglądać, jak spocone dzieciaki biegają po parkiecie.

        Skopałem prześcieradło na bok i wreszcie wyszedłem z łóżka. Ściągnąłem koszulkę, którą na sobie miałem, a potem wrzuciłem ją za poduszkę. Podszedłem do okna i otworzyłem je lekko. Pogoda była wprost idealna na poranny bieg zakurzonymi ulicami. Czym prędzej udałem się do łazienki, żeby nie tracić ani minuty. Ogoliłem się w tempie wyścigowca, przy okazji zacinając się aż dwukrotnie, prawie upuściłem szczoteczkę do zębów, ale koniec końców po dziesięciu minutach byłem gotowy. Włożyłem swoje dresy, a następnie zgarnąłem słuchawki, telefon i portfel.

        Moja zwyczajowa trasa obejmowała te same miejsca. Biegłem głównymi ulicami, chcąc dotrzeć nad jezioro Michigan. Lubiłem tamtejszy deptak. Był dość skromny i pusty, ponieważ o tej porze roku cholernie tam wiało. Mimo wszystko panował tam ten klimat, który uwielbiałem. Pochodziłem z dużego miasta i do takiego się przeprowadziłem. Tam, biegnąc sobie spokojnie nad wodą, mogłem podziwiać szklane budynki i obserwować miasto z innej perspektywy. Poza tym w tamtym miejscu czułem się, jakbym był niedaleko domu.

        Czasami tęskniłem za Detroit. Chociaż architektura miast niewiele się różniła, a tam też uwielbiałem biegać nad brzegiem rzeki, czasami chciałem po prostu wrócić do domu. Chociaż mieszkałem w Chicago już niecałe sześć lat, jeszcze nie nazywałem tego miasta swoim domem. Cała moja rodzina pochodziła z Michigan i może to sprawiało, że czasami, ale tylko czasami, czułem się tutaj troszeczkę obco.

        Nigdy nie mówiłem rodzicom o tym, że jestem tutaj trochę samotny. Nigdy nie namawiałem ich na przeprowadzkę do Illinois. W Detroit mieli swoje ułożone życie, a to, że ich dzieci wyruszyły w świat, przenosząc się do innych stanów, nie oznaczało, że rzucą wszystko i pojadą za nami. W końcu ufali nam i nie trzymali nas na krótkiej smyczy. Nadal pamiętałem dzień, w którym Austin wreszcie dopięła przeprowadzkę na ostatni guzik, a potem z dnia na dzień oznajmiła rodzicom, że razem ze swoim chłopakiem wyjeżdża do Davenport.

        Byłem wtedy w drugiej klasie liceum, a Austin dopiero co skończyła studia na wydziale prawa. Wiedziałem o jej planach, ale nie bardzo rozumiałem, dlaczego siostra nie chce powiedzieć o nich rodzicom. Mówiła tylko, że będą przeciwni jej wyjazdowi. Przesadzała. Wcale tak nie było. Dostała od nich błogosławieństwo, nawet jeśli starzy porządnie się o nią martwili. Zaledwie rok później to ja pakowałem swoje walizki, szykując się do wyjazdu na uniwerek.

        Austin zawsze marzyła o studiowaniu w Cornell. Niestety nie sięgnęła Ivy League, a ja nawet nie zamierzałem celować tak wysoko. Kiedy ja podjąłem decyzję o wyjeździe do Chicago i odebrałem wreszcie list z Illinois, moi rodzice po prostu życzyli mi powodzenia. Dostałem stypendium, sam znalazłem mieszkanie, więc stwierdzili, że skoro to moje marzenie, mam się go trzymać.

Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz