Droga

265 24 0
                                    

Czy Ionia jest moim domem?
Raczej nie.
Czy Piltover jest moim domem?
Jeszcze bardziej nie.

Zawsze kiedy zastanawiam się nad swoją ojczyzną jedyne co mam na ustach to 'mój dom jest tam, gdzie Shen'.
On pod pojęciem dom zawsze rozumie zakon.
Więc moim domem jest chyba zakon?

Po zabójstwie Mistrza pamiętam, że wzięłam się za zasady w nim panujące od podstaw-nastąpiło rozprężenie atmosfery, mocno potępiane przez Ligę i starszyznę, ale w sumie jako Odrzucona nie musiałam bardzo liczyć się z ich zdaniem.
Uczniów przybywało, ze wszystkich miast i krain nadciągali utalentowani młodzi.
W największym rozkwicie cały zakon liczył sobie ponad tysiąc osób.

Przez pierwsze parę miesięcy Shen nie podejmował żadnych decyzji, nie rozmawiał ze mną, tylko uczył.
Lekko wyłysiał, posiwiał, ściął włosy które były już wtedy nie tak piękne jak kiedyś.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że w sumie to nie mogę bez niego żyć. I nawzajem, jak szybko się przekonałam.

Kiedy sięga po maskę odruchowo wyciągam rękę żeby go powstrzymać. Zaraz jednak rezygnuję.
Widzę, że to dla niego dyskomfort siedzieć bez niej. Nieważne ile będę do niego mówiła.

-Idziemy?
-Idziemy.

Zostawia na stoliku dwa banknoty po czym wciąga swoją przysłonę. Poprawia ją przy twarzy i znów mogę tylko patrzeć mu w oczy.
Wzdycham cichutko.

Wstajemy od stołu i już nie wiem, czy mogę pożegnać się głośno. Obecność byłego przyjaciela bez którego nie byłabym tu z lubym jest trochę przykra.

Obracam się na pięcie, już czując Shena za swoimi plecami.
Mój strażnik.
Wychodzimy w milczeniu, kiwam jedynie koleżankom przy stoliku, że idę do domu.

Droga jest dosyć żmudna i długa, jest mi strasznie ciężko z karabinem przy nodze. Podziwiam Shena za noszenie całego sprzętu.

Idziemy w zupełnym milczeniu. Nawet ptaki nie ćwierkają. Nawet piach nie chrzęści nam pod butami.
Jesteśmy tylko my, on, jakiś taki zamyślony i wpatrzony w ziemię i ja.
Niby nic, ale jakoś tak mi dziwnie. Zwykle kiedy wracamy do domu atmosfera jest weselsza.

-Wszystko dobrze?

Kiwa głową bez większego entuzjazmu.
Coś go gryzie. Przecież widzę.
Zresztą co ja mogę widzieć spotykając go raz w tygodniu.
Zwalniam krok, żeby iść obok niego. Chociaż tyle mogę.
Nie wiem nic o jego kłopotach. Już nie wiem czy odpowiada, że wszystko jest ok dlatego, że jest ok, czy po prostu nie chce mnie martwić.
Z introwertycznej duszy trudno coś wyciągnąć, ale z niego nie da się prawie nic. Jeśli dzieje się coś złego nie powie mi, dopóki nie będzie musiał. Wiem to.

Zerkam na jego twarz ale co mogę wyczytać z metalu osłaniającego dziewięćdziesiąt procent jej powierzchni.

Nagle delikatnie obejmuje końcówki moich palców dotykając ich kciukiem.

Chyba umieram. Moje serce z miliona kawałków strachu znowu staje się coraz bardziej kompletne kiedy splata nasze palce.

Momentalnie zaciskam dłoń, nie chcąc żeby ją zabrał.
Ma bardzo wielką, niedźwiedzią, silną rękę. Moja wręcz w niej tonie.
Nie jestem przecież aż tak drobna a i tak zawsze znikam w jego ramionach, rękach, dłoniach.
Znikałam.

Zwalniamy.

Przysuwa się lekko, kładę mu głowę na ramieniu.
Nagle natura ożywa.
Czy tylko mi się zdaje, że ptactwo zaczyna głośno śpiewać?

Teraz wszystko jest tak jak powinno być.

Idziemy wolno, czuję jakby wszystkie moje zmartwienia na chwilę dają dojść do głosu dawno zduszonej chęci czułości.
Takiej spontanicznej i cichutkiej.

Po niekończących się chwilach wesołych pomruków niepewności i wtuleniach w ramię w oddali widać już potężny budynek zakonu.

Poczekalnia dla niechcianych || League of LegendsWhere stories live. Discover now