Wyjazd? /43

990 110 6
                                    

   Otworzyłam drzwi i weszłam do domu. Kiedy zdejmowałam buty zobaczyłam coś co zaparło mi dech w piersiach.

   Te buty...

   Oprócz butów Miki, stała jedna para którą od razu rozpoznałam. Odsunęłam bambusowe cienkie drzwiczki dzielące przedsionek od reszty domu i cicho weszłam do salonu.

   Tym razem na siebie nie krzyczeli. Może dlatego, że Mika cały czas siedząc obok mojej mamy starł się ją kontrolować.

   -Chce żeby ze mną pojechała.-

   -Nie masz- zaczęła moja rodzicielka już podnosząc głos, ale jej chłopak ścisnął jej dłoń tym samym powodując, że mówiła dalej powoli.-Nie masz prawa. Zostanie tu i bez dyskusji. Nawet jej nie znasz.-

   -To ją poznam. To w końcu moja córka.- jego niski głos był stanowczy.

   -Tylko przez genetykę.- wycedziła przez zęby.

   -Z resztą,- mój "tata" machnął lekceważąco ręką.- to nie ciebie powinienem pytać tylko ją.-

   -Powinieneś pytać właśnie mnie bo ona nie jest jeszcze pełnoletnia, a to ja jestem jej prawnym opiekunem.- kobieta mordowała go wzrokiem.

   -Chyba nie chcesz odbierać jej tak dużej szansy.- jej rozmówca lekko się nachylił i uśmiechnął lekceważąco.- Chcesz żeby z tak świetnymi ocenami kisiła się w zwykłym liceum? Czemu nie chcesz się na to zgodzić.- mama zmrużyła oczy i zagryzła zęby. Nie wytrzymałam i podeszłam bliżej.

   -A czy mogę wiedzieć o co chodzi?- zapytałam możliwie beznamiętnie. Głowy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Mika otworzył szeroko swoje błękitne oczy. Mama uchyliła lekko buzię w zdziwieniu. A "tata", rosły brunet ubrany w garnitur wyciągnął ręce w moją stronę.

   -Aoi-uśmiechnął się promiennie, a ja skrzywiłam się.- Jak ty wyrosłaś...-

   -Proszę nie mówić do mnie po imieniu. Nie znamy się, panie?- uniosłam lekko brwi oczekując na odpowiedź.

   -No co ty, nie żartuj sobie ze mnie słonko.- zrobiło mi się słabo.- Jetem twoim tatą.-

   -Nie. Ja nie mam taty. Co najwyżej, może być Pan, osobą która mnie spłodziła.- wykrzywiłam się zdegustowana.-A teraz powtórzę pytanie. O co chodzi?-

   Słuchałam uważnie czego wszyscy mieli mi do powiedzenia z możliwie beznamiętnie wyrazem twarzy. Kiedy tylko skończyli podziękowałam za odpowiedź i powędrowałam do swojego pokoju, po drodze chwytając serek do jedzenia.

   Gdy tylko przekroczyłam próg mojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi, głośno westchnęłam. Powoli, szurając nogami po ziemi, podeszłam do łóżka, po czym bezsilnie na nie opadłam. Przeturlałam się ociężale do oparcia i, niczym gąsienica, wspięłam się na poduszki. Otworzyłam pojemniczek z jedzeniem po czym nabrałam trochę jego zawartości na łyżeczkę i włożyłam do buzi. Z każdą kolejną porcją przychodziła kolejna myśl, kolejna myśl na temat propozycji. Odpowiedzi byłam stanowczo zdecydowana.

   Nie ma opcji żebym z nim pojechała.

  Niestety, propozycja nauki w jednym z najlepszych liceów w Tokyo, była, trzeba przyznać, niesamowicie kusząca.

   A może gdybym zamieszkała tam sama...

  Kolejna myśl przeleciała mi przez głowę. Tym razem napotkałam kolejną przeszkodę.

   A co z tym wszytkim co tu mam...

     I znów uderzył mnie kolejny fakt.

   Chociaż w sumie... I tak nie mam tu przyjaciół, niczego by mi nie brakowało.

   Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dźwięk SMS'a i wibracja telefonu. Leniwie wstałam z łóżka aby go podnieść.

   -Shōyo...-przeczytałam nazwę kontaktu,- Moment co?!- niemalże wykrzyknęłam.

   Przecież to ja mam jego numer a nie on mój...

  Spojrzałam jeszcze raz na ekran. Nie myliłam się na wyświetlaczu wyraźnie napisane było "Shōyo". Nacisnęłam na ekran i przeczytałam wiadomość od chłopaka w której prosi o wybaczenie, że sam nie dostarczył mi prezentu ale był chory. Ja w odpowiedzi natomiast, napisałam, że jest skończonym idiotom, że w ogóle w takim stanie wyszedł z domu, ale podziękowałam. Dodałam jeszcze pytanie o to z kąt ma mój numer.

   Okazało się, że tym dziewięciu cyfrowym prezentem obdarzył go Kōshi. Z dalszej "rozmowy" dowiedziałam się, że chłopak ma wyjątkowego pecha bo rozchorował się akurat kiedy za trzy dni ma mecz treningowy z jedną z drużyn z Tokyo. Do tego jeszcze jego rodziców nie ma w domu, taty z powodu wyjazdu służbowego, mamy natomiast ponieważ pojechała odwiedzić babcie mieszkającą po drugiej stronie Japoni. Tym samym on sam został, chory z młodszą siostrą.

  Muszę przyznać, że czułam się winna, bo to w sumie była moja wina, że nie miał tego szalika. Dziwna myśl przemknęła mi przez głowę.

   A może bym tak go odwiedziła...

Ja się na tym nie znam...(Haikyuu!!) [zakończone]Where stories live. Discover now