Four.

658 70 18
                                    


Tara była niezwykle usłuchanym psem, dostojnie szła przy nodze. Musiałam kupić coś dla mojej suczki dlatego udałam się do sklepu zoologicznego. Hemmings stwierdził, że nie ma nic innego do roboty, chociaż doskonale wiedziałam, że nie jest ze mną szczery. Weszliśmy do sklepu, Luke jak zwykle pobiegł w stronę zabawek, to nic, że był dorosły a zabawki były dla zwierząt. Pokręciłam głową i oddałam się w wir zakupów. Po chwili blondyn podbiegł do mnie i przyłożył mi piszczałkę do ucha.

-Zwariowałeś?- Zapytałam, odskakując od niego.

-Kupmy jej tego pingwina!- Chłopak był zachwycony zabawką.

Nawet tego nie skomentowałam tylko wywróciłam oczami i poszłam do kasy.

Wracając między nami nastąpiła krępująca cisza, nie wiedziałam o czym mam z nim rozmawiać. Wydawało mi się, że chce podjąć jakiś temat, tylko nie wie jak zacząć. Przeszliśmy koło budki z lodami. Zaproponowałam byśmy tam poszli.

-Masz kogoś?- Zapytał w końcu.

-Ta informacja zmieniłaby twoje życie?- Zapytałam unosząc brew.

-Michael miał przez jakiś czas, ale on wciąż cie kocha.- Westchnął.— Nie możecie ze sobą pogadać? Jak cywilizowani ludzie? Może jakbyście pogadali znowu by było jak dawniej...

-Luke, nic już nie będzie jak dawniej, rozumiesz!- Przerwałam chłopakowi, wiedziałam, że nie ma złych zamiarów, chciał dobrze, ale nie chciałam z nim o tym rozmawiać.- Wy już nie jesteście tymi chłopakami, których znałam, a Michael nie jest już tym kolesiem, którego kochałam. Dwa lata milczał, nic się nie odezwał, jakby mnie kochał naprawdę chociażby zadzwonił. Jest w Londynie, a nawet nie próbował się skontaktować!- Miałam już łzy w oczach, nie chciałam by blondyn widział jak się rozklejam, więc odwróciłam się do niego tyłem.

-Przepraszam, nie chciałem cię rozzłościć.- Podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie.

Próbowałam oddychać spokojnie, opanować się. Staliśmy tak chwilę.

-Luke.- Odezwałam się.- Muszę iść do pracy.

Kłamstwo, miałam dzisiaj wolne, ale musiałam się uwolnić od niego. Nie chce siedzieć i udawać, że nic nie miało miejsca.

-Odprowadzę cię.- Odparł chłopak.

-Nie musisz.

-Ale chce.- Nie dawał za wygraną.

Zgodziłam się i w ciszy poszliśmy do „Magnusa". Chciałam się już przytulić i pożegnać, ale Luke mnie powstrzymał.

-Nie masz racji, Kat. Ja dalej jestem tym chłopakiem, którego znałaś, tylko może bardziej zagubiony , ale ciągle ten sam.- Spojrzał na mnie, miał poważną minę, uśmiechnęłam się do niego.

-Mój Luke, nigdy nie był tak mądry.- Poklepałam go po policzku i zaśmiałam się.

-Oj, przestań. Zdarzały mu się jakieś przebłyski wiedzy.- Zawtórował mi śmiechem. – Ale tak na poważnie Kat, masz kogoś?

-Mam.- Drugie kłamstwo, ale nie chciałam by myślał, że siedzę w domu i zajadam się lodami, a o kłamstwie się nie dowie bo niedługo wyjeżdża.

-Chce go poznać.- Teraz to mnie zagiął, jeszcze była szansa by się z tego wycofać, ale ja głupia dalej w to brnęłam.

-Może.- Zrobiłam parę kroków do tyłu.- Do widzenia, Luke.

-Pa.- Pomachał mi.- Pa Tara.

Przez chwile zapomniałam o swoim psie, jestem beznadziejną właścicielką. Patrzyłyśmy obie, jak Luke odchodzi, gdy zniknął mi z oczu, spojrzałam na suczkę.

-Tara, twoja pani musi walnąć sobie z kielona albo najlepiej dziesięć.- Tara wesoło zamerdała ogonem.

Weszłyśmy do środka, o tej godzinie jeszcze nikogo nie było. Nawet kelnerki pochowały się do kuchni, przy barze stał tylko barman, Max. Miał z dwadzieścia pięć lat, był wysoki, dobrze zbudowany. Czarne loczki zasłaniały mu czoło. Jego rysy twarzy nie były tak ostre jak na przykład Fletchera. Gdy się uśmiechał pojawiały się dwa słodkie dołeczki w jego policzkach, nie jedno krotnie słyszałam jak kobiety się nim zachwycały. Był nawet seksowny, tyle, że nie w moim typie. Taki typowy chłopak z sąsiedztwa.

-A ja myślałem, że zwierząt nie można tu wprowadzać?- Zaśmiał się, miał bardzo chrapowaty głos.

-A nie słyszałeś, że zasady są po to by je łamać?- Spojrzałam wyzywająco.- Więc, jak to mówią YOLO. - Usiadłam na stołku barowym, a Tara położyła się tuż obok mnie.- Z łaski swojej nalej mi trochę burbonu.

-Szefowa piję?! I to w biały dzień! Świat stanął na głowie.- Pokręcił głową, nalewając alkohol do szklanki. – Co cię trapi? – Zapytał.

-Jestem na terapii czy co?- Przechyliłam lekko szklankę a gorzkawy płyn wleciał mi do gardła.

-Jestem barmanem, ja żyje po to by słuchać problemów pięknych kobiet.- Białą ścierkę zarzucił sobie na ramię po czym oparł się łokciami o blat.

-To długa historia.- Uprzedziłam.

-Spokojnie mamy czas.

_____________________________

Długo nie było rozdziału, jakoś nie mogłam przebrnąć przez ten. Ale udało się, w końcu! Pojawił się nowy bohater, jakbyście nie mogli sobie go wyobrazić, inspirowałam się Bobem Morleyem (The 100). Następy rozdział przewiduje na poniedziałek, niestety pracuje cały weekend. Buuu.

Dajcie znać jak wam się podobało, pamiętajcie, że komentowanie motywuje do dalszego pisania. [ gwiazdki też xD ]

Life with Clifford. M.C (Books Two)Where stories live. Discover now