- Chris! - zawołałam głośno - Gdzie są kluczyki?! - krzyknęłam. 

Czułam, jak moje zdenerwowanie wzrasta z każdą sekundą. Nie miałam czasu. Brat nie odpowiadał. Wyjrzałam przez okno. Samochód zniknął.

- Ty, szujo... - mruknęłam, wybiegając z domu. 

Zamknęłam drzwi na klucz, które wzięłam ze sobą. Braciszek mógł poczekać. Na szpilkach skierowałam się do metra. Musiałam jechać na drugi koniec Los Angeles. Zakupiłam bilet i weszłam do pierwszego metra. O tej porze roiło się tam od ludzi. W powietrzu czułam pot wymieszany z fast foodami. Na szczęście wzięłam mały flakonik mocnych perfum. Założyłam słuchawki na uszy i zaczęłam słuchać głosu mojego ukochanego. Mogłam z nim pojechać, lecz było już za późno. Jeszcze raz zadzwoniłam do niego, ale nie odebrał. Zapewne prowadził. Cieszyłam się, że będzie ze mną w tak ważnej chwili. Wystarczyło, że Christopher nie zamierzał się tam pojawiać. Po trzydziestu pięciach minutach bezczynnego siedzenia obok starszej pani, która wyzywała każdego naokoło oraz grubego murzyna, śpiącego i śliniącego się, wydostałam się z metra. Miałam jeszcze dwadzieścia minut. Z pomocą GPSa dotarłam przed wielki budynek. Ściany zrobiono z okien, jeśli można to tak nazwać. Weszłam do środka i ujrzałam duże pomieszczenie jasnej barwy. Czerwony dywan prowadził w głąb korytarza. Pod jedną ze ścian stała kobieta za ladą. Wpisywała coś na komputerze.

- Dzień dobry - przywitałam się z uśmiechem - Przyszłam na rozstrzygnięcie konkursu literackiego...

- Tak, tak - przerwała mi miłym tonem, a ja zirytowałam się - Proszę iść prosto, a następnie w prawo do sali numer czterdzieści trzy.

- Dziękuję - mruknęłam, po czym skierowałam się za radami kobiety. 

Oglądałam piękne obrazy, które wisiały na ścianach. W końcu dotarłam do odpowiednich drzwi. Były otwarte, a ja zobaczyłam ponad sto ludzi. Większość przyszła, aby wspierać swoje dzieci, rodzeństwo czy przyjaciół. Widziałam zdenerwowanie na ich twarzach. Na sali panował totalny chaos. Naprzeciwko mnie widniało coś w rodzaju podium. Stał tam już starszy mężczyzna, który próbował zapanować nad innymi. Wysłałam kolejnego smsa do Johnsona, zadzwoniłam do niego, jednak nie dawał żadnego znaku życia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, lecz nie ujrzałam go.

- Witam wszystkich serdecznie - przemówił w końcu mężczyzna - Nazywam się Jim Smith. Mam zaszczyt wręczyć nagrody autorom najlepszych prac w konkursie literackim oraz wyróżnić niektóre - dodał, a ja przewróciłam oczami. 

Mógł się troszeczkę pospieszyć. Nagle poczułam czyjeś ręce na biodrach. Uradowana odwróciłam się i ujrzałam wysokiego bruneta z jaśniejszymi włosami przy nasadzie. Uśmiechał się do mnie szeroko.

- Cameron! Hej! Co ty tu robisz? - zapytałam, starając się zamaskować rozczarowanie w moim głosie.

- Johnson mi mówił, że zostałaś nominowana. Gratuluję. A tak w ogóle... To gdzie on jest? - zapytał cicho, rozglądając się.

- Nie wiem - odpowiedziałam - Nie odpowiada na moje wiadomości.

- Wyróżnienia dla Lauren Kate! - krzyknął mężczyzna, a publiczność zaczęła klaskać. 

Czekałam z niecierpliwością. Cieszyłam się z obecności Dallasa, chociaż liczyłam na Jacka. Nie pojawiał się, a moja nadzieja spadała z każdą minutą. Jim przeczytał jeszcze pięć innych nazwisk, lecz żadne do mnie nie należało.

- Nie denerwuj się tak. Na pewno są korki i na pewno wygrasz - zapewnił mnie chłopak, stojący obok mnie. Wzięłam głębszy wdech.

- Trzecie miejsce zajmuje... Jeremy McCall! - wrzeszczał niejaki Smith. Westchnęłam mimowolnie. 

To nie byłam ja. Chłopak odebrał swoją nagrodę i wrócił na swoje miejsce. Stał niedaleko mnie, więc widziałam szczęście na twarzy jego oraz dziewczyny, która złączyła ich usta w pocałunku. Żal zawitał na moim sercu.

- Drugie miejsce zdobywa... Julia Paper! - krzyknął ponownie mężczyzna. Tak jak wcześniej, rozległy się brawa. Moja nadzieja umarła.

- A zwyciężczynią, która wyda swoją książkę, zostaje... Liliana - Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Czy to ja miałam na imię Liliana? Chyba tak. - Liliana Ruth! Chodź do nas, szczęściaro! - dodał, a ja spuściłam lekko głowę. Usłyszałam piski oraz krzyki.

- Spadajmy stąd - szepnął do mnie Cam, po czym złapał lekko za łokieć. W ciszy skierowaliśmy się do jego samochodu. Usiadłam na przednim siedzeniu pasażera, zdjęłam buty od mamy i podkuliłam nogi.

- Nie było go - powiedziałam cicho smutna. Nie przejmowałam się faktem, iż nie wygrałam. To zdarzało mi się mnóstwo razy. Kiedyś na pewno wygram.

- Może nie mógł? Może coś się stało? Może leży w szpitalu? Może musiał jechać do rodziców, do Omaha? - gadał jak najęty chłopak za kierownicą, jednak ja słuchałam go jednym uchem.

- Zawieziesz mnie do niego? - poprosiłam cienkim głosem.

- Dla ciebie wszystko, księżniczko - odparł. 

Obiecał, że będzie. Obiecał. Nie raz, nie dwa. Przyrzekał. I nie pojawił się. Nie był tak łaskawy tego dla mnie zrobić. To było tak cholernie dla mnie ważne! Gdyby się pojawił, powiedział, że mi się uda następnym razem, pocieszył... Pewnie bym zapomniała. Teraz też zapomniałam. Byłam zbyt zaabsorbowana jego nieobecnością. Westchnęłam. O dziwo nie było korków. Całe przedstawienie nie trwało długo, raptem pół godziny. Na zegarze wybiła 7.00. Podziwiałam widoki zza oknem. Dallas jechał z prędkością ponad dwa razy większą niż nakazana, więc dojechaliśmy bardzo szybko. Widziałam, że też był zdenerwowany tą całą sytuacją. Zatrzymał się z piskiem opon obok domu Jacków. Wzięłam głębszy wdech i wysiadłam. Rzuciłam znaczące spojrzenie Cameronowi i skierowałam się do drzwi. Zapukałam dosyć głośno i natarczywie. Po kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność, otworzył mi niejaki Jack Edward Johnson. Miał nieułożone włosy, a w rękach trzymał butelkę piwa.

- Hej - przywitał się.

- Hej - rzuciłam - Byłam na rozstrzygnięciu tego konkursu literackiego. Liczyłam, że przyjdziesz...

- Przepraszam cię, kochanie - powiedział szybko. Za szybko - Po prostu... Musieliśmy nagrywać piosenki, szef nie chciał mnie puścić. Miałem zadzwonić, ale... Skate wrzucił mój telefon do zlewu i... Nie przeżył tego - dodał, po czym podrapał się po karku - A jak ci poszło?

- Wiesz... - zaczęłam, a w tym samym momencie ujrzałam Sama.

- Hej, Lili! Właśnie skończyliśmy imprezkę! - powiedział - Szkoda, że nie mogłaś przyjść. Jack mówił, że zakuwasz na matmę. Współczuję. Może dołączysz do nas teraz? Możemy przedłużyć imprezę.

- Impreza? - pokiwałam głową z uznaniem. Spojrzałam na Johnsona.

- Wiesz... - powtórzył po mnie - Chciałem trochę czasu spędzić z chłopakami, ostatnio rzadko się spotykamy. A to rozstrzygnięcie konkursu... Chyba nie było takie ważne... A z chłopakami nagrywamy świetną piosenkę. Rozumiesz? - tłumaczył się.

- Rozumiem - przytaknął, a blondyn odetchnął z ulgą - Teraz będziesz miał mnóstwo czasu na chłopaków, bo ja już nie chcę się z tobą spotykać - oznajmiłam pewnym siebie głosem, a Jack spojrzał na mnie zdziwiony. Sammy, który przysłuchiwał się naszej rozmowie również. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę samochodu Dallasa.

************

Ale długi! To za wczorajszą nieobecność!

KOCHAM WAS!

~~Zmierzchu :*

Lepszy początek || MagconWhere stories live. Discover now