ROZDZIAŁ 20. Most

Começar do início
                                    

- Dziękuję - powiedziałem cicho w przestrzeń, nie wiedząc, co to wszystko ma znaczyć. Pod wpływem impulsu schowałem pióro do kieszeni spodni, gdy wtem zdałem sobie sprawę, że coś się zmieniło.

Ptak zamilkł.

Powoli obróciłem się do tyłu. Spłoszone stworzenie poderwało się do lotu i zniknęło gdzieś w oddali. Zamiast śpiewu usłyszałem krakanie. Spojrzałem wyżej i ze strachu żołądek podjechał mi do gardła.

Na niebie nad moją głową wisiało bowiem całe stado czarnych kruków, krążąc wokół i błyskając ostrymi dziobami.

Dziobami z metalu.

Poderwałem się jak oparzony, gdy ptaki zbiły się w ciasną gromadę i z wściekłym krakaniem rzuciły się w dół. Biegłem, jakby z ramion wyrosły mi skrzydła. Kruki zaczęły mnie atakować, dzioby z metalu zostawiały na mojej skórze małe, ostre i bolące rany. Zakrywałem głowę ramionami, krzyczałem i machałem rękoma, próbując je przepędzić. Biegłem na oślep, byle dalej od tych kreatur. Ptaki dziobały mnie wściekle, wokół latały czarne pióra i rozbrzmiewało krakanie. Gdy już myślałem, że zadziobią mnie na śmierć, nagle, jakby dostały jakiś sygnał, wszystkie przestały mnie atakować. Zbiły się znów w gromadę i uniosły się wyżej, a ja pobiegłem dalej, zostawiając je w tyle. Nie ruszyły za mną. Oddychałem ciężko, od biegu złąpała mnie zadyszka. Po jakimś czasie zwolniłem, gdy utwierdziłem się w przekonaniu, że kruki już mnie nie zaatakują. Zatrzymałem się i spojrzałem przed siebie. Jęknąłem głucho, widząc, gdzie się znalazłem.

Przed sobą miałem Rozpadlinę, z drewnianym mostem przewieszonym nad kipiącym morzem lawy. Przy moście czekała Jade. Wszystko zrozumiałem. Ptaki miały mnie tylko wykurzyć spod Rogu.

To teraz i tutaj, nad Rozpadliną, dojdzie do ostatecznego starcia między mną i Jade.

A ja, idiota, nie miałem nawet broni, bo swój topór musiałem zgubić gdzieś niedaleko Rogu, gdy Fletcher wyrzucił granat. Nie było jednak sensu uciekać. Jedyne, co mnie pocieszyło to to, że Jade wyglądała jak siedem nieszczęść. Miała lewą rękę w bandażu, utykała i cała była podrapana.

- A więc jesteś - rzuciła w moją stronę, gdy się zbliżyłem.

- Kotek nieźle cię załatwił, co? - nie mogłem się powstrzymać od złośliwego komentarza, nawet w takiej sytuacji.

W odpowiedzi Jade sięgnęła po swój sztylet i przechyliła głowę.

- Gdzie twój topór, chłoptasiu? - zapytała. - Czyżbyś zamierzał stawać ze mną do walki bez broni?

Zamilkłem. No dobra, moja sytuacja rzeczywiście nie wyglądała zbyt kolorowo. Przyspieszyłem kroku, a Jade umknęła na most.

- Wracaj tu! - krzyknąłem. Nie posłuchała mnie, rzecz jasna.

Wbiegłem za nią na most w chwili, gdy ona sama znalazła się mniej więcej w jego połowie. Odwróciła się do mnie i napotkała moje spojrzenie. Chwyciła się rękoma lin po dwóch stronach mostu, a mi wpadła do głowy myśl, co zamierza zrobić.

- Nie - warknąłem, pełen paniki. - Nawet nie próbuj...

Za późno. Dziewczyna rozhuśtała most, trzymając się go mocno, a ja runąłem jak długi na drewniane szczeble. Zęby mi zadzwoniły, bo uderzyłem w deski szczęką. Most przechylił się znów niebezpiecznie, a ja poczułem, że zsuwam się w dół. Zacząłem krzyczeć jak dziewczyna, na oślep chwytając się jednej z lin po lewej stronie mostu. Zawisłem z nogami nad pełną lawy przepaścią i serce podeszło mi do gardła. Nie miałem lęku wysokości, ale bałem się koszmarnie. Palce miałem pobielałe z wysiłku, ale udało mi się wspiąć z powrotem na most. Oddychałem chrapliwie, nierówno. Most nadal kołysał się w obie strony, a ja z przerażeniem spostrzegłem, że Jade idzie w moją stronę.

Beyond Reality | book multifandomOnde as histórias ganham vida. Descobre agora