ROZDZIAŁ 20. Most

274 33 9
                                    

Ash

Otworzyłem oczy z miłą myślą, że jeszcze nie jestem martwy.

Nade mną niebo Areny Piekła poruszało się i rozmywało. Czułem się jak na karuzeli. Nienawidziłem karuzel, bo jako dzieciak z jednej spadłem i poobijałem sobie plecy.

Plecy.

Momentalnie zaschło mi w gardle. Zmusiłem się, aby obrócić się na bok. Ręką sięgnąłem pod rozdartą koszulkę. Poczułem zakrzepłą krew, a ból rozsadził całe moje ciało, aż jęknąłem.

Było mi niedobrze i wciąż mdlałem z bólu, ale jakoś dźwignąłem się na łokciach i usiadłem. Oddychałem ciężko, chrapliwie. Miałem połamane żebra i przede wszystkim ranę na plecach. Czułem się parszywie. Po raz pierwszy przeraziłem się, że ból jest tak straszny, że od niego samego umrę.

Zmusiłem się do rozglądnięcia wokół. Znajdowałem się niedaleko Rogu Obfitości. Sadząc po wyglądzie nieba, był już kolejny dzień - dzień dziesiąty. 

Ten, w którym zabiję Jade.

Jak mam to jednak zrobić, skoro ledwo trzymam się na nogach?

Gdy dochodziłem do siebie, zaskoczył mnie mały spadochron, który pojawił się na niebie i spłynął w moją stronę. Chwyciłem go i niemal popłakałem się z radości - przyczepiona do niego była bowiem apteczka. Otworzyłem ją drżącymi rękami. W środku znalazłem bandaże, maść, tabletki oraz wodę w butelce do picia i kilka owsianych ciastek.

Nie powiem, cieszyłem się z tego sto razy bardziej niż cieszyłbym się ze skorpiona albo granatu.

Jakoś udało mi się niezdarnie opatrzyć plecy, natrzeć maścią i zawinąć je oraz żebra bandażami, przez co od pasa w górę czułem się jak mumia. Wypiłem całą butelkę wody i zjadłem wszystkie ciastka - uznałem, że to i tak ostatni dzień na arenie, więc nie ma co oszczędzać.

Jakoś dokuśtykałem w stronę Rogu, podpierając się na kiju, który znalazłem, leżący nieopodal. Schroniłem się w cieniu i czekałem jak na szpilkach.

Mijały minuty, a ja starałem się nie myśleć o ranie na plecach. Zastanawiałem się, gdzie jest teraz Jade - zanim zemdlałem, zdążyłem zobaczyć, jak atakuje ją jakieś kotopodobne stworzenie. To zabrzmiało w mojej głowie okrutnie, ale miałem nadzieję, że pokiereszowało ją możliwie jak najbardziej. 

Nagle na metalowej ścianie Rogu przycupnął jakiś ptak. Zdałem sobie sprawę, że to pierwszy ptak, jakiego widzę na arenie. Zwierzę przekrzywiło łepek i zaśpiewało. Ucieszyłem się, że je słyszę, chociaż wyraźnie lepiej lewym uchem. Prawe wydawało się być trwale uszkodzone. Zastanawiałem się, czy po powrocie do Arkadii wciąż będę miał te wszystkie rany i obrażenia. Miałem nadzieję, że nie. Nie uśmiechało mi się zostanie półgłuchym kaleką.

Ptak zaświergotał i usiadł mi na ręce. Miał piękne, turkusowo- żółte upierzenie. Zgubił jedno ze swoich piór - schyliłem się i podniosłem je z zaciekawieniem z ziemi.

W chwili, gdy moja dłoń dotknęła pióra, zdumiony zobaczyłem, że pod wpływem mojego dotyku zaczyna ono jaśnieć złotym blaskiem. Równocześnie poczułem coś dziwnego - rodzaj wibracji i ciepła, które przemierzyło moje palce, wspięło się wzdłuż łokcia i po ramieniu, po czym otuliło ranę na plecach, przynosząc ulgę w bólu. Kompletnie zszokowany wpatrywałem się w złotawe pióro, aż przestało błyszczeć. Dotknąłem pod bandażem rany na plecach. Była znacznie mniejsza i zaczęła się już zabliźniać, złamane żebra także mi już nie doskwierały.

Przeniosłem wzrok z pióra na ptaka, myśląc, czy to sztuczka od Sponsorów, czy raczej Bohaterów, którzy pewnie mnie obserwują. Turkusowo-żółty ptak poderwał się z mojego ramienia i znów zaczął śpiewać.

Beyond Reality | book multifandomWhere stories live. Discover now