Rozdział XXXIV

1K 74 20
                                    

   -Lily chodź.

   -Nie.

   -Lily, minęły już dwa miesiące. Daj spokój.

   -Nie idę tam.

   -Lily... - zirytowała się Dorcas.

   Rudowłosa napotkała wzrokiem przyjaciółkę. 

   -No dobra...

   Tak... Od rozstania minęły już dwa miesiące. Aktualnie mamy datę 1 kwiecień 1977r. 

   -Ale wiesz przecież, że jest Prima Aprilis i na pewno będą w Wielkiej Sali i zapewne zrobią jakieś powalone kawały przez, które znowu będziemy płakać w dormitorium? - zapytała niepewnie piegowata dziewczyna.

   -Wyluzuj Lily...

   Dziewczyny w ten jakże piękny dzień wyruszyły do Wielkiej Sali na śniadanie. W planie mieli tylko wziąć tosty z masłem na chusteczkę i zwiewać do dormiotrium zanim coś się zdarzy. Nie chciały utknąć na resztę dnia przyklejone do ławki. Nawet nauczyciele bacznie obserwowali Huncwotów, ale ci, którzy zawsze przy robieniu dowcipu prowadzili ożywione dyskusje, siedzieli teraz dziwnie przygaszeni, jakby wspominali dobre, stare lata, które już nie powrócą.

   Tak więc dwie Gryfonki jak wpadły, tak wypadły. Podobną taktykę zastosowały przy obiedzie i kolacji. 

   Jakież było ich zdziwienie, gdy pod koniec dnia nie doszła do nich wieść o żadnym głupim dowcipie spłatanym przez Huncwotów. Co prawda to prawda. Było kilka figlów, ale to głównie jakiś pierwszorocznych czy innych, o wiele mniej wyczekiwanych niż Huncwotów. Po pokoju wspólnym roznosiły się głuche szepty innych Gryfonów, które brzmiały - ,,Wypalili się'', ,,Coś musiało się stać'', ,,TO na pewno wina nauczycieli. Musieli ich od rana pilnować''. 

   Ale owe dziewczyny miały zupełnie inną teorię, którą nie dzieliły się nawet same przed sobą, ale w głębi serca wiedziały, że ta druga myśli tak samo... W końcu Dorcas odważyła się to powiedzieć na głos.

    -Lily, a jeżeli to przez nas?

   -Nie sądzę! - zaprzeczyła sama sobie - Jakoś nie widać, żeby było im tęskno za nami.

   Och, jak bardzo się myliła. 

   -Ile chodziłaś z Syriuszem? - palnęła niespodziewanie Lily.

  -Chodziliśmy ze sobą od końca października. Więc uznajmy to za początek listopada. Czyli, że... Raz, dwa, trzy... Będzie pięć miesięcy. A ty z Jamesem ile?

  -No my chodziliśmy od początku grudnia, więc... Raz, dwa, trzy... Niecałe cztery miesiące... - chciała skończyć wypowiedź, ale jeszcze dodała - I w tym czasie tak mocno go pokochałam, a on mnie zranił.

   -Odprowadzę cię do dormitorium, a sama gdzieś jeszcze połażę.

   -Znowu cię złapią.

   -Tym razem im się nie uda.

   Dorcas od czasu rozstania często pałętała się nocą po korytarzach. W większości przypadków Filch ją nakrywał.

   Tak więc po odprowadzeniu przyjaciółki do dormitorium znowu wyruszyła na nocne spacerowanie. Kiedy usłyszała jakieś głosy schowała się za najbliższym marmurowym filarem. Kiedy te osoby (bo głosów było parę) przechodziły koło niej od razu zdała sobie sprawę z tego kto właśnie tam stoi. Byli to Huncwoci. Wprawdzie ich nie widziała, ale rozpoznała perfumy Syriusza. Do tej pory miała bluz, która nim pachniała. Słabo, ale pachniała... Pewnie teraz postanowili zaplanować kawał. Chcieli zbudować napięcie, by następnego dnia znowu było ,,Brawo Huncwoci'', bo przecież po dzisiejszym nikt, by się nie spodziewał. Lily miała rację. Wcale im nie zależało. Ale było czuć taką dziwną atmosferę, która skłaniała, by iść za nimi. By ich śledzić. Tak więc, kiedy kroki ucichły ruszyła ich śladem. Szła bardzo cicho. Kiedy mijała zakręt poczuła, jak ktoś wciąga ją w głąb korytarza. Czuła perfumy Syriusza. O nie... To się nie może tak skończyć. Odwróciła się, ale zamiast Łapy ujrzała jego młodszą wersję. Czyli jego brata - Regulusa. Była trochę skołowana, więc zapytała podejrzliwie.

Mecz o wszystko - James & Lily    [zamknięte]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz