Chapter 18

96 13 1
                                    

Malowidła. Pełno malowideł na każdej ze ścian. Każde było abstrakcyjne, ale ponure; w czarnych i szarych kolorach. Jednak oczywiście Harry'ego to cieszyło. On widział w tym piękno. Poza tym, że on sam to wszystko namalował.

Już pierwszego dnia pobytu tutaj wziął farby, które przywiózł ze sobą i od razu udał się na strych. Malowanie zajęło mu kilka dni, ale nie żałował tego; on niczego nie żałował. Wykorzystał jedynie bezsensowny czas swojego życia - jak to on uważał.

Jego umysł stworzył te wszystkie obrazy na ścianach. To było wszystko, czym był i czego potrzebował. I to wszystko mógł zrozumieć jedynie on sam, nikt inny. Jasną rzeczą było, iż nikt by tego nie zrozumiał. Ani za nic w świecie ani jakby się wysilił. Bo jego dusza widziała inaczej. Była wyjątkowa - w tym dobrym i złym sensie.

Czuć inaczej nie jest źle. Trzeba tylko bardzo uważać, by się nie potknąć. Bo wtedy można się już nie podnieść. Niestety nie każdy urodził się wyjątkowy i nie wie, jak to jest czuć, słyszeć i widzieć więcej. Jednak mimo to - co po niektórzy - uważają się za lepszych. Dlatego ci wyjątkowi są przez nich spychani na sam dół. Czasem przez zazdrość. Zdarza się, że przez nienawiść lub najprościej w świecie przez swoją inność. Inność, z którą trudno jest im żyć.

Pisał to, co chciał napisać. Malował to, co chciał namalować i nie dbał o zdanie innych, nawet o swoje. Dla niego liczyła się tylko muzyka. Cała reszta nie miała znaczenia: świat, ludzie. Harry żył w zupełnym oderwaniu od wszystkiego poza jego umysłem. Sam do końca nie wiedział dlaczego. Tak po prostu czuł się bezpiecznie. Nikt nie mógł go zranić ani poniżyć.

Pociągnął palcami po jednej ze ściań. Zamknął oczy, przypominając sobie, co czuł podczas tworzenia tego dzieła. Tak też się stało. Fala tych samych uczuć, co wtedy rozlała się po jego ciele. A były to bardzo silne odczucia związane z tym, co wydarzyło się kilka lat temu...

~♦~

- Nigdzie nie pojadę. Nie ma mowy! - wydarł się na całe gardło. Opierał się o ścianę otoczony przez rodziców.

- Pojedziesz i to teraz - ojciec Harry'ego chwycił go mocno za ramię i pociągną. Jednak chłopak okazał się być silniejszy. Wyrwał się spod szponów ojca, przy okazji odpychając go. Korzystając z chwilowo wolnej przestrzeni, uciekł na drugi koniec pokoju. Roszice bardzo szybko znów znaleźli się przy nim.

- To dla twojego dobra - tym razem do akcji wkroczyła matka chłopaka. Ten prychnął, słysząc jej słowa. W jego głowie wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Twierdził, że rodzice po prostu chcieli pozbyć się problemu jakim on był.

- Tak, na pewno. Nie jestem wariatem - tu spojrzał na wściekłą minę ojca - jestem inny. A wy nie jesteście w stanie tego zrozumieć - powiedział stanowczo.

- Zabiłeś swoją siostrę. I ty uważasz, że jesteś tylko inny?! - ojciec chłopaka nie dawał za wygraną. Dla niego jego syn był już po prostu skończony. Widział w nim mordercę i wariata.

Harry utracił zdolność mówienia. Nie miał pojęcia jak zargumentować swoje zachowanie. Dla niego to, że kogoś poznawił życia było czymś neutralnym. I chociaż w głębi serca żałował tego, co zrobił, nie mógł zmienić swojego błędnego postrzegania świata. Robił to, co czuł bez żadnego zastanowienia, nie patrząc na konsekwencje. Taki po prostu już był.

- Ja tego żałuję - zdobył się na jedno zdanie. Jednak ono było zbyt słabe, by zmienić jego sytuację.

- Wolne żarty. Żałować to sobie możesz, jak zgnijesz w psychiatryku, ty śmieciu - słowa ojca, uderzyły w serce Harry'ego niczym strzała. Przebiła je i pozwoliła upaść. Pierwszy krok do zniszczenia został dokonany.

Beauty And The MuddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz