Louis

915 86 15
                                    


Byłem spóźniony, Hazz wydzwaniał do mnie co pięć minut... ale do cholery jasnej, to nie była moja wina, że wszystko tak wolno szło!

To nie moja wina, że miałem niezbyt zdecydowaną klientkę i zamiast godziny, spędziliśmy trzy w sklepie z meblami. Kobiecina spierała się ze mną na każdym kroku, aby na koniec i tak zaakceptować to co wybrałem. Niektórzy ludzie są cudowni... nie ma co, żyć nie umierać.

Prowadziłem jak wariat. 'Rajdowe' manewry opanowane do perfekcji. Miałem nadzieję, że nie spowoduję jakiegoś wypadku, lub nie zatrzymają mnie za przekroczenie prędkości.

Ochota wyrzucenia telefonu rosła wraz z kolejnym połączeniem od Harry'ego. No ileż to można?!

Zatrzymałem się pod domem. Otworzyłem drzwi kluczem i po wejściu pierwsze co zobaczyłem, to Luna śpiąca na moich butach. Kotka przeciągnęła się i podeszła do mnie. Przykucnąłem i pogłaskałem ją.

-nie zabrał cię ze sobą?

Wszedłem do salonu, na środku stała klatka z przyklejoną kartką.

'Weź Lunę.'

No tak... Lou się spóźnia, to Lou musi wziąć kota.

Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się. Zdążyłem zauważyć, że Hazz zabrał moje rzeczy.

Zapakowałem kota do auta i to nie koniecznie do klatki, co skończyło się spaniem na moich nogach. Ten kot był naprawdę dziwny. Przyczepił się do mnie jak rzep psiego ogona.

Westchnąłem kiedy mój telefon zaczął znowu dzwonić. Zjechałem na pobocze i odebrałem pierwszy raz dziś telefon od Harry'ego.

-Louis?

-tak, co...

-porąbało cię do jasnej cholery?! -był zły -nie odbierasz telefonów! Myślałem, że coś ci się stało! Byłem o krok do obdzwonienia wszystkich szpitali!

-nie miałem czasu. Zaraz będę na miejscu, to pogadamy. -po drugiej stronie zapanowała cisza -kocham cię, Harry

-nie podlizuj się...

Rozliczyłem się z uśmiechem na twarzy. Teraz trzeba tylko dojechać na miejsce i będzie po problemie.

Dziesięć minut później zjechałem na polną drogę. Pogoda dziś dopisywała, więc otworzyłem szeroko okno. Jechałem powoli, aby napawać się słoneczkiem.

Kiedy za drzew zaczęło wyłaniać się jezioro, a przez otwarte okno można było usłyszeć głosy ludzi, poczułem się lepiej.

Na kamieniu przy zjeździe na działkę moich rodziców siedział Harry, rzucał czymś w drzewa.

Zatrzymałem się obok niego. Położyłem Lunę na miejscu pasażera i z uśmiechem wysiadłem z auta.

Harry spojrzał na mnie, wstał z kamienia i z zaciekłą miną podszedł do mnie. Kiedy stanął przede mną chciałem się do niego przytulić... nie wyszło. Zgiąłem się w pół z bólu, kiedy dłoń Harry'ego wylądowała na moim kroczu. Niby mnie mocno nie uderzył, ale wystarczyło, abym z jękiem wylądował na tyłku.

-co ty odwalasz, Hazz? -usiadłem i spojrzałem na Harry'ego. Nieźle mnie bolały klejnoty.

-co mi odwaliło?! -pyta zły -mi?! -wskazuje na siebie palcem -cały dzień do ciebie wydzwaniam, a ty nawet nie raczysz odebrać tego jebanego telefonu!!

-nie miałem czasu! -mój krzyk przypomina skrzeczenie -sprężam dupę, aby jak najszybciej tu się znaleźć... a ty mnie tak witasz! Nie moja wina, że przyjaciółeczka twojej matki jest, aż tak upierdliwa.

Próbowałem się podnieść, ale nie dałem rady.

-martwiłem się... -wystawiał dłoń w moim kierunku, ale ją odepchnąłem i sam wstałem. Matko i córki, chyba umarłem...

Nie patrząc na Harry'ego powlokłem się do auta i usiadłem po stronie pasażera. Nie miałem siły na prowadzenie.

Harry usiadł po stronie kierowcy i ruszyliśmy w dalszą podróż.

Kiedy tylko wyszliśmy z auta, Gemma wskoczyła na mnie, co nie było dobrym pomysłem zważywszy, że bolały mnie jaja...

-Lou, wyglądasz jakbyś miał okres -Lottie zmierzyła mnie wzrokiem.

-bo może mam...

Przywitałem się z rodziną Harry'ego i swoją. Po milionie uścisków, szybko uciekłem do domku. Na moje szczęście znalazłem w lodówce lód. Wyspałem odrobinę na materiałowy ręcznik kuchenny. Wszedłem po schodach i zamknąłem za sobą drzwi sypialni. Rzuciłem się na łóżko i przyłożyłem lód do krocza. Jęknąłem... lód trochę ukoił mój ból.

Zakryłem oczy wolną ręką i modliłem się o to, abym umarł...

Drzwi sypialni otworzyły się. Chciałem już powiedzieć tej osobie, żeby spieprzała, ale zobaczyłem, że to Harry i sobie odpuściłem.

Wróciłem z powrotem do tego co robiłem. Nie miałem zamiaru patrzeć na niego i z nim rozmawiałem. Wkurzył mnie trochę.

Poczułem jak łóżko ugina się w okolicy moich nóg.

-idź sobie... -mruczę.

Czuję jak odciąga moją rękę z lodem od krocza. Ściągam dłoń z oczu i patrzę na to co robi. Chce mi się śmiać, kiedy mnie całuje w bolące miejsce.

-idiota...

-przepraszam... -kładzie się obok mnie i zaczyna lekko pocierać dłonią o moje krocze. Nie no... masaż pierwsza klasa -nie powinienem tego robić. Poniosło mnie... mam na swoje usprawiedliwienie tylko tyle, że cholernie się martwiłem. Myślałem, że wyrwę sobie wszystkie flaki z nerwów.

Przewracam oczami.

Harry przybliża się do mnie, a ja go obejmuję... bo przecież nie mógłbym się na niego gniewać.

-uszkodziłeś boleśnie sprzęt, który daje nam obojgu przyjemność...

-dobrze, podmucham -jak powiedział tak zrobił, tylko usługa obejmowała też inne czynności, bardziej przyjemne.

*

Siedzieliśmy na plaży i przyglądaliśmy się zachodowi słońca. To było piękne. Takie widoki, plus ukochana osoba... czego jeszcze można chcieć od życia?!

-kiedy im powiemy?

-o czym?

-o ślubie...

-jutro przy obiedzie? -zapytałem. Harry pokiwał głową na zgodę.

Oparłem się o swojego ukochanego. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nigdy nie pomyślałem, że coś takiego może mnie spotkać.

-kocham Cię, Hazz... -wyszeptałem patrząc prosto w jego oczy.

-kocham cię, Lou.

Szczęście, nie jedno imię ma. Moje miało na imię Harry.


****

Przeczytajcie podziękowania!!

List of 20 dreams(book3) •Larry Stylinson☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz