Prologue

144 14 13
                                    

Biegnąc korytarzem staram się opanować zawroty głowy i równomiernie wciągać powietrze. Z impetem wpadam na drzwi ewakuacyjne i przez kilka koszmarnych sekund szarpię się z nimi, przekonana że są zamknięte i umrę tu w cierpieniach. Po głowie obijają mi się tylko dwa słowa;

powietrze. potrzebuję powietrza.
W rozpaczliwym akcie desperacji ostatni raz całym ciałem naciskam na klamkę i słyszę upragnione kliknięcie. Resztkami sił odpycham drzwi, a one odskakują z głośnym
-Aish! Co Ty do cholery wyprawiasz?!
Ignoruję to i wręcz wypadam na niemalże nieoświetloną uliczkę i upadam na kolana walcząc o oddech. Szlocham głośno zaciskając dłonie w pięści i trzymam mocno kamienie i błoto, które wpadły między moje palce.
-Hej, wszystko w porządku? Co z Tobą?- zdenerwowany głos staje się moją ostoją. Mam nadzieję, że jego właściciel nie zamierza odejść i, nawet jeśli miałby mnie wyzywać, niech mówi. cokolwiek błagam w myślach.
-Okay, nie panikuj, będzie dobrze, tylko spokojnie. Pomogę Ci- zbliża się do mnie i ostrożnie przykuca.
Ten gest mimo wyraźnej chęci pomocy mnie płoszy i zaczynam płakać jeszcze mocniej co powoduje większy problem z oddychaniem. Zaczynam się krztusić powietrzem i czuję, że zaraz zwymiotuję. Podnoszę jedną rękę i opieram ją na kolanie. Drżę, a moim ciałem raz po raz telepią dreszcze. Nudności są zbyt silne, więc ponownie opieram się na dłoniach. Znowu zaczynają mną wstrząsać torsje. Wtedy ktoś odgarnia mi z twarzy włosy i przytrzymuje je, a na plecach czuję przyjemne ciepło dłoni zataczającej relaksujące kręgi. 

-No już, spokojnie. Nic się nie dzieje, teraz jesteś bezpieczna- szepcze uspokajająco. Stopniowo mój organizm zaprzestaje tej reakcji usuwania stresu i toksyn, i tylko zostaję w przyklęku nad kałużą własnych wymiocin.
-Będziesz jeszcze bełtać? Znaczy no, wymiotować?- nieco zakłopotany chłopak kładzie dłoń na moim ramieniu. W otępieniu potrząsam tylko głową i odsuwam się od strawionych resztek pokarmu. Pomaga mi usiąść i oprzeć się o ścianę, podaje kilka chusteczek i do połowy pustą butelkę wody. Przepłukuję usta i wycieram twarz, po czym znów wybucham nieopanowanym płaczem. Czuję wstyd i zdenerwowanie, a także wściekłość na samą siebie, że dopuściłam do takiej sytuacji, że stres, wspomnienia i stany lękowe przejęły nade mną kontrolę.
-Ciicho- odciąga ubłocone dłonie, które przyciskam do twarzy i zamyka je szczelnie w swoich.
-Spójrz na mnie- patrzę mu prosto w oczy i to jedyne co widzę. Ich ciepła barwa daje mi lekkie poczucie bezpieczeństwa, więc to na niej koncentruję się z resztek sił które mi zostały.
-Masz gdzie wrócić? Do domu?- pyta gdy względnie się uspakajam i siedzę z czołem opartym na kolanach, ukryta za włosami.
-Mam..-chrypię nieprzyjemnie-Tylko trzeba zadzwonić- nie podnoszę głowy.
-Zadzwonię, tylko podaj mi numer- czuję ruch i domyślam się, ze pewnie wyciągnął telefon. Na to sama mozolnie sięgam po swój i ślimaczym ruchem odblokowuję. Wchodzę w ulubione i wybieram pierwszy kontakt od góry. Podaję mu słuchawkę i ponownie się kulę.
-Mogłaś tylko podać mi.. Halo? Nie bardzo wiem jak to ująć, ale znalazłem dziewczynę i potrzebowała pomocy.. Tak, to znaczy nie! Względnie, tak myślę. Czy mogłaby pani, znaczy.. Możesz po nią przyjechać?- jest zdezorientowany i zagubiony, może lekko zestresowany, ale nie dziwię się; moja najlepsza przyjaciółka potrafi być nieco trudna do rozmowy kiedy komuś coś się dzieje, a jej przy tym nie ma. W końcu podaje jej adres i parę sekund później wsuwa mi w dłoń komórkę.
-Kręci mi się w głowie- dopiero po wypowiedzeniu tych słów orientuję się, że faktycznie wyszły z moich ust.
-Domyślam się. Podnieś głowę i oddychaj głęboko- delikatnym ruchem łapie i unosi mój podbródek. Przez kilka minut po prostu oddycham z zamkniętymi oczami i walczę z nagłą sennością.
-Nie zasypiaj, nie chcę Cię wsadzić do złego samochodu- próbuje koślawo zażartować, na co nie mam nawet siły się uśmiechnąć. Uchylam powieki i zmęczonym wzrokiem przyglądam się dłoniom o smukłych palcach, ozdobionym jakimiś pierścieniami czy sygnetami. Leniwie przesuwam wzrok wyżej, aż napotykam ciemne oczy w których widzę pustkę. Jak to możliwe, że osoba która pomogła mi w takiej sytuacji i nie zostawiła mnie samej, ma teraz tak obojętne spojrzenie?
-Dziękuję.. Naprawdę bardzo Ci dziękuję- ściskam mu dłoń w geście wdzięczności. Czuję jak z nosa spływa mi coś ciepłego, więc podnoszę palce i widzę, że zabarwione są bordowymi kroplami krwi. Naciągam rękaw bluzki i przyciskam go do nasady nosa.
-To drobiazg, musiałem Ci pomóc; a to chyba po prostu osłabienie i wyczerpanie organizmu- do czoła przykłada mi chusteczkę namoczoną resztką wody. Z oddali słychać warkot silnika i wkrótce uliczkę rozjaśniają reflektory czarnego samochodu. Widząc znajome auto próbuję wstać.
-Podaj mi rękę- widząc to zakapturzony chłopak wyciąga dłoń w moją stronę, a jego niski głos sprawia, że przez mój kręgosłup przebiegają dreszcze. Przez ułamek rozpływam się nad jego piękną barwą i głębią. Łapię jego dłoń, a on subtelnym ruchem pomaga mi wstać i podtrzymuje, abym nie upadła. Z pojazdu wysiada moja przyjaciółka i szybkim krokiem zmierza w naszą stronę.
-Dziękuje Ci, bardzo dziękuje- w jej zaaferowanym tonie słyszę stres i troskę. Chłopak tylko wzrusza ramionami i rzuca
-To zostawiam Cię w lepszych rękach. Uważaj na siebie- po czym odchodzi znikając w ciemnościach.
SoHae chyba nie zauważa nawet jego pożegnania; ja wodzę za nim wzrokiem i dostrzegam go jeszcze, gdy przechodzi pod samotnie świecącą latarnią. Zdaję sobie sprawę, że nawet nie widziałam twarzy mojego wybawiciela. I nie podziękowałam tak, jak powinnam. Skupiam się jednak na Hae i tym, że zmierzamy w kierunku samochodu. Niemalże od razu gdy wsiadam ogarnia mnie ciepło i błogość. Pragnę, tylko na chwilę zamknąć oczy, jednak zupełnie mnie nie słuchają i od razu zasypiam przykryta bluzą mojej przyjaciółki.






To co, zaczynamy z nowym ff! Okładka za niedługo się pojawi (mam nadzieję!). Zadedykowane osobie dzięki której ten prolog ma sens, dziękuję jeszcze raz
pluszak xx

Save meTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon