Rozdział 7

444 28 5
                                    

MILA

Życie jest takie niesprawiedliwe!

Prychnęłam oburzona, kiedy policjant wepchną mnie do cieli, po tym jak skończyłam rozmowę z Joshem.

– Może mi pan przynieść chociaż ręcznik? Jest mi zimno – poskarżyłam się, szczękając zębami.

Policjant zlustrował moje mokre, przylegające do ciała jak druga skóra ubranie i nic nie mówiąc ruszył w przeciwnym kierunku niż ten z którego przyszliśmy.

Świetnie, jestem w pace i nabawię się zapalenia płuc.

Cóż, teraz cała sytuacja wydaje mi się zabawna, ale jestem świadoma faktu, że kiedy wyzdrowieję... przepraszam – wytrzeźwieję – będę marzyć o tym, żeby się zapaść pod ziemię. Nie mam na litość boską piętnastu lat!

Kiedy rozejrzałam się po celi z ulgą stwierdziłam, że nie jestem sama. Na jednej z pryczy siedziała... prostytutka. To zawsze miło, kiedy jest się z kimś. W kupie raźniej jak to się mówi.

– Za co siedzisz? – spytałam głupio siadając na pryczy na przeciwko niej.

Podciągnęłam nogi pod brodę, kiedy wpatrywała się we mnie beznamiętnym wzrokiem.

Racja, prostytutki zazwyczaj siedzą za prostytucję, prawda? Nie wiedziałam jak mam z nią rozmawiać. Dlatego postanowiłam, że będę miła.

– Mam nadzieję, że miałaś choć trochę utargu przed tą niemiłą sytuacją – powiedziałam, ale dziewczyna fuknęła i odwróciła się do mnie plecami.

Podła małpa. Chciałam być miła. Nie powiedziałam w końcu, że "Mam nadzieję, że ktoś cię dzisiaj przeleciał i dostałaś trochę hajsu". Ujęłam to bardzo ładnie w moim mniemaniu. "Mam nadzieję, że miałaś choć trochę utargu przed tą niemiłą sytuacją". No wyszło mi wręcz poetycko!

– Mila Johnson. – Podskoczyłam na donośny głos dochodzący z korytarza. Przed celą stał policjant, który mnie tutaj przyprowadził i trzymał w rękach coś żółtego. Mojej uwadze nie umknął głupkowaty uśmieszek, który gościł na jego ustach. Podeszłam do niego ostrożnie. – Tylko to udało mi się znaleźć. – Podał mi przez kraty celi żółty materiał, po czym zaczął odchodzić.

– Chwileczkę! – krzyknęłam zatrzymując go w pół kroku. – Mam się przebrać... tutaj? – szepnęłam, jakby ktokolwiek mógł mnie usłyszeć. Oczywiście ktoś oprócz prostytutki, której imienia nie znam.

– Gwarantuję, że nie zniesmaczy pani swojej towarzyszki. – Ironia wręcz wylewała się z tonu jego głosu.

Zauważyłam jak moja współtowarzyszka wyciąga nad głowę pięść z wyprostowanym środkowym palcem.

– Pierdol się, McCarntey, niech żona się tobą teraz zajmuje!

Policjant nie odpowiedział, ale mogłam usłyszeć jego przerażający śmiech. Lekko skołowana stałam z suchymi ciuchami w rękach i przeskakując z nogi na nogę nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W końcu stwierdziłam, że jest mi tak cholernie zimno, że muszę się przebrać. Stanęłam w najciemniejszym kącie celi i zaczęłam zdzierać z siebie mokre ciuchy. Nie szło mi zbyt dobrze, bo moja koordynacja ruchowa nie była, że tak powiem, w szczytowej formie. Przez chwilę zastanawiałam się czy zostać w mokrawej, cienkiej bieliźnie, czy ją zdjąć, ale w końcu doszłam do wniosku, że tylko Bóg jeden wie ile osób nosiło te żółte ciuchy przede mną i że lepiej nie ryzykować złapania jakiegoś badziewia. Dlatego stojąc w samej, mokrej, choć już lekko schnącej bieliźnie, wzięłam się za rozplątywanie ciuchów, które przyniósł mi policjant. Okazało się, że to kombinezon jak dla drugoklasisty, z wielkim, wielgachnym pokemonem na samym przedzie.

WickedWhere stories live. Discover now