Rozdział 13

97 12 0
                                    

Rosalie

Dawno przebiegłam już uliczkę, która prowadzi do mojego domu. Po raz kolejny biegłam bez celu, znowu nie wiedziałam gdzie się podziać. Każdy, nawet najmniejszy mięsień błagał mnie, abym zwolniła. Mój organizm miał serdecznie dość tych biegów więc postanowił zacząć protestować. Dlaczego ja zawsze muszę uciekać od problemów? Dlaczego nie mam odwagi stawić im czoła? Wszyscy wokół dostrzegali mnie jako silną dziewczynę. Odbierali tak mnie dlatego, że chciałam być takodbierana. Pokazałam im tę silniejszą stronę, nie chciałam być słaba. Jednak taka właśnie byłam. Miałam dość duszenia w sobie wszystkich obaw, pytań oraz lęków. Potrzebowałam osoby, która mnie wysłucha, zrozumie. Pragnęłam kogoś kto zna moją przeszłość. Moi rodzice odpadają, z nimi nie da się rozmawiać o uczuciach, ani opoważnych tematach. Większość rodziny nie przepada za moją skromną osobą... O! Wiem! Babcia Florence! Byłam z nią bardzo blisko gdy mieszkałam jeszcze w Dartmouth. Muszę do niej pojechać, jednak nie dobiegnę na dworzec kolejowy, za daleko. Trudno, będę musiała złapać taksówkę... Ruszyłam w stronę postojutaksówek i podeszłam do pierwszego samochodu.

- Dzień dobry, mógłby zawieźć mnie pan na stację kolejową? - zapytałam
się uprzejmie.

- Witam, z przyjemnością panienkę podwiozę - odparł uśmiechnięty mężczyzna.

Jechaliśmy w milczeniu, jedynie gdzieś po cichu leciała jazzowa muzyka. Gdy staliśmy w strasznie długim korku zza szyby obserwowałam wściekłych kierowców. Szczerze mówiąc bardzo mnie to rozbawiło.Wszyscy się spieszyli, a tu taka niemiła niespodzianka. Po prostu zwykły, straszny pech! Mój kierowca zachował anielską cierpliwość, siedział spokojnie i nucił coś pod nosem. Pewnie się przyzwyczaił dotakich sytuacji drogowych. Minęło sporo czasu zanim wyjechaliśmy na bezkorkową ulicę.

- Jesteśmy na miejscu, należy się 15 funtów - powiedział miłym głosem
mężczyzna.

Uff, w końcu dojechaliśmy. Wyjęłam banknot i podałam go taksówkarzowi.

- Bez reszty, do widzenia! - pospiesznie wybiegłam z taksówki i
ruszyłam w kierunku dworca.

To było jedno wielkie kłębowisko ludzi. Ogromny tłum, aż ciężko było oddychać. Zauważyłam kasę z biletami.

- Teraz tylko się tam przepchać... - wymruczałam pod nosem.

Przeciskałam się pomiędzy ludźmi. Ocierałam się o spocone ciała. Brr, masakra. Inni ludzie także nie byli zachwyceni tym tłumem, tym całym zgiełkiem. Gdy dostrzegłam przed sobą kasę kamień spadł mi z serca.

- Dzień dobry, bilet do Dartmouth, poproszę.

- Dobrze, w dwie strony? - zapytała dziewczyna zza okienka.

- Nie, dziękuję - odpowiedziałam szybko.

Dziewczyna wyszukała coś na kasie, gdzieś poszperała, poklikała i podała mi bilet.

- Dziękuję - powiedziałam uprzejmie.

Ruszyłam w stronę peronu, z którego miał odjechać za pół godziny pociąg do Dartmouth. Kochałam to miasto i żałowałam, że się z niego wyprowadzam. Nie miałam tam co prawda wielu przyjaciół, ale w Londynie też nie ma ich zbyt wielu. Chociaż... Był taki jeden chłopak, ale od wydarzeń sprzed dwóch lat nikt z mojej rodziny o nim nie wspomina. Nawet nie pamiętam jak miał na imię i jak wyglądał. Właściwie większość mojego dzieciństwa jest jak przez mgłę. Pamiętam tylko niektóre rzeczy, chociaż zwykle są to jakieś małe drobnostki. Po tym wszystkim straciłam pamięć i niestety wróciła do mnie tylko jakaś połowa, a reszta to mgła albo nicość. Moje myśli przeniosły się z powrotem do mojego, rodzinnego miasteczka. Babcia Florence, która została tam jako jedyna z rodziny była dla mnie zawsze największą podporą. Tylko ona mnie rozumie i zawsze tak było.

- Wsiada pani? – zapytała jakaś kobieta podchodząc do mnie.

- Ach, tak yyy... tylko się zamyśliłam. – odparłam i wsiadłam do pociągu.

Chyba długo musiałam myśleć, bo pociąg prawie od razu odjechał. Po jakiś 10 minutach zasnęłam.
***
Obudził mnie dźwięk z głośników informujący, że za 5 minut będziemy. Wstałam z miejsca, żeby nie musieć przepychać się pomiędzy ludźmi. Wysiadłam i rozejrzałam się po dworcu. Dawno tu nie byłam. Spojrzałam na peron naprzeciwko i moim oczom ukazał się... Geoffrey. Nie, to nie możliwe, ja mam już chyba jakieś zwidy. Westchnęłam, przetarłam oczy i ruszyłam przed siebie. Poczułam nagły przypływ szczęścia, ale z drugiej strony po tych wszystkich, złych wydarzeniach miałam nadal złe przeczucia. Dom babci był niedaleko dworca, więc postanowiłam pójść pieszo. Pomimo, iż moje ciało protestowało ruszyłam biegiem, ale tym razem nie był to bieg ucieczki, lecz bieg radości. Dotarłam na miejsce bardzo szybko. Podniosłam rękę, ale zawahałam się. Tak długo nie widziałam babci... No nic, do odważnych świat należy!

- Cześć babciu! – wykrzyczałam radośnie.

- Rosie! Moja kochana wnusia! – odparła równie wesoło, a ja rzuciłam się jej w ramiona na przywitanie.

Weszłam do niewielkiego domku, który pomimo swej wielkości skrywał wiele tajemnic. Od razu poczułam zapach starych, babcinych mebli. Usiadłam na moim ulubionym fotelu, a potok słów po prostu popłynął z moich ust. Kiedy skończyłam znowu przytuliłam się do babci, lecz cały czas miała ona zatroskany wyraz twarzy.

- Cóż, nie wiem kochanie co ci mogę powiedzieć, ale widzę, że niestety twoje życie znowu przybiera ciemnych barw. Na razie nic nie mogę na to poradzić, ale wiesz przecie dobrze, że ja potrzebuję trochę czasu, żeby pomyśleć. A teraz dziecino idź się umyć i przebrać. Pidżama nadal jest w szafie na piętrze, a co do ręcznika, to skorzystaj z mojego. – wydała mi długą listę poleceń, po czym ruszyła w stronę kuchni. – Ja w tym czasie przygotuję kolację. – dodała na koniec.

- Dobrze babciu, zaraz przyjdę. – odpowiedziałam grzecznie.

Poszłam do łazienki na piętrze. Rozpuściłam już włosy i zaczęłam nalewać wodę do wanny. Nagle usłyszałam wielki trzask w kuchni. Zbiegłam szybko na dół i zobaczyłam babcię leżącą nieprzytomną na podłodze w kuchni.

- Halo, babciu, słyszysz mnie? – zapytałam bliska łez.

Odpowiedziała mi tylko cisza. Pobiegłam do pokoju po telefon i zadzwoniłam na pogotowie. Siedziałam na podłodze obok babci i błagałam, żeby się obudziła. Nie wiem ile czasu minęło zanim usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam prędko i wpuściłam sanitariuszy do środka.

- Czy mogę jechać z wami? - zapytałam cała zapłakana.

- Tak, wsiadaj, tylko szybko. – odparł jeden z mężczyzn zanosząc babcię na noszach do karetki.

Wsiadłam za nimi i cały czas modliłam się za babcię. Kiedy dojechaliśmy kazano mi poczekać na korytarzu. Usiadłam i po chwili zasnęłam z wycieńczenia.
***
- Czy ty jesteś wnuczką pani Florence Allyt? – zapytała mnie młoda pielęgniarka.

- Yyy... Przepraszam, zasnęłam, ale tak, jestem. – odparłam. – Mam na imię Rosalie.

- Mam dla ciebie złą wiadomość... - powiedziała ściszając głos. – Twoja babcia miała zawał i dość mocno uderzyła się w głowę, generalnie jest w bardzo ciężkim stanie.

- O mój Boże – wydusiłam tyle, ile dałam radę i zaczęłam głośno płakać.

Dlaczego właśnie mnie musi spotykać coś takiego?

*Czeeeść! Zapraszamy na kolejny rozdział po długiej przerwie! Mamy nadzieję, że spodoba Wam się to co napisałyśmy. Jeśli macie jakieś pytania, propozycje, uwagi to zachęcamy do napisania ich w komentarzach lub w wiadomości prywatnej! Chciałybyśmy rownież wszystkim Wam podziękować za takie wysokie liczby, które pojawiają się w "Piątku Pierwszego". Ponad DWA TYSIĄCE wyświetleń. Wooow!*

Piątek PierwszegoUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum