Rozdział 11

181 15 10
                                    

Rosalie
Moje przypuszczenia potwierdziły się, calutką noc nie mogłam spać. Nadal przed oczami miałam te sceny, te emocje. Ból, strach i gniew. Przez dłuższy czas leżałam na plecach i patrzyłam w biel sufitu. Nie wiem ile czasu minęło nim zeszłam na śniadanie. Po drodze spojrzałam na kalendarz sobota drugiego! Moja radość była niewyobrażalna. Pechowy dzień minął. Uff... Podeszłam do kuchni, po krótkim zastanowieniu zrobiłam sobie tosty. Przecież, kto nie kocha tostów? Zapach jedzenia w mgnieniu oka rozniósł się po całym domu. Rozejrzałam się wokół, moi rodzice jeszcze nie wstali. Po chwili moje śniadanie było gotowe. Nałożyłam tosty na talerz, wzięłam ketchup i ruszyłam do stołu. Powoli zaczęłam jeść śniadanie. Odczuwałam coraz większe zmęczenie, mój organizm potrzebował snu. Chcąc czy nie chcąc musiałam chociaż spróbować zasnąć. Ociężale wróciłam do mojego łóżka. Moje powieki momentalnie się zamknęły.
         ***
Usłyszałam pukanie do drzwi, ten odgłos był przez chwile bardzo stłumiony. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam w drzwiach moją mamę.

-Rosalie! Dochodzi czternasta, wstawaj w końcu! - wykrzyczała kobieta.

-Idę, idę - wymruczałam.

Naprawdę byłam wyspana, jak nowonarodzona! Wzięłam telefon i postanowiłam napisać do Danny'ego.

Ja: Dzień dobry przyjacielu, może wyskoczysz ze mną na lody?

Chłopak odpisał natychmiast.

Danny: Cześć! Z przyjemnością. Może spotkamy się za godzinę przy lodziarni koło biblioteki?

Hm, godzina to troszkę mało czasu na ogarnięcie się i dojście do lodziarni. Kto, jak kto ale ja dam radę! Challenge accepted.

Ja: Okej, widzimy się za godzinę.

Pospiesznie poszłam pod prysznic. Wzięłam jakieś ciuchy i zaczęłam rozczesywać włosy. Po 35 minutach byłam gotowa. Wzięłam torebkę spakowałam portfel, telefon i pare innych rzeczy. Ubrałam tenisówki i wyszłam z domu. Pobiegłam na przystanek i wsiadłam do autobusu. Jechałam około 10 minut aż w końcu dotarłam do celu. Ruszyłam w stronę lodziarni. Dostrzegłam tam mojego przyjaciela. Pomachałam mu radośnie. Ten dzień zapowiadał się normalnie.

- Cześć! - zawołał radośnie Danny.

- Hej! To gdzie usiądziemy? -zapytałam.

Danny to naprawdę wyjątkowy chłopak. Znam go zaledwie od wczoraj, a już czuję z nim jakąś niewyobrażalną więź. To takie dziwne, ale i budujące uczucie. Taka przyjaźń daje nieograniczone pokłady pozytywnej energii. Wbrew pozorom istnieją różne rodzaje przyjaźni, na przykład: taka, która następuje od razu albo taka, która potrzebuje czasu, żeby się narodzić. Jest też taka, która kiedyś przerodzi się w miłość... i jeszcze wiele innych rodzajów przyjaźni. Moje rozmyślenia przerwał głos Danny'ego.

- Czy wszystko w porządku? - zapytał wyraźnie zaniepokojony chłopak.

- Yyy, tak! - wypowiedziałam to dosyć dosadnie, aby dodać temu zdaniu pewności, chociaż chyba nadal nic nie było w porządku.

- To gdzie usiądziemy? - wydaje mi się, że się zdenerwował.

- Możemy tam! - odparłam, wskazując palcem stolik.

- Ok, a co zamówisz? - dodał ruszając w stronę stolika.

Czy ja coś mówiłam na temat przyjaźni? Ja nie wiem czy naprawdę jestem stworzona do takiej przyjaźni? Czy ja w ogóle umiem się z kimkolwiek przyjaźnić?

- Może... czekoladowe? - zapytałam właściwe nie wiem czemu.

Ta rozmowa kompletnie przestała się kleić.
- Dobrze, ja wezmę waniliowe. Czy na pewno wszystko w porządku? Wydajesz się jakaś zestresowana? - powiedział i dotknął delikatnie mojego ramienia.

Poczułam dreszcz. Co się ze mną dzieje? Przyspieszyłam w stronę stolika, ale nie byłbym sobą gdyby... Moje turbodoładowanie włączyło się w mało odpowiednim momencie i upadłam jak długa.

- Jezu, Rosalie nic ci nie jest? - zapytał Danny starając się podnieść mnie z ziemi.

- Oprócz tego, że cała lodziarnia widziała jak się wywracam, to tak. - powiedziałam i wybuchłam głośnym, niekontrolowanym śmiechem.

Śmiałam się długo, podnosząc z ziemi, a po chwil dołączył do mnie Danny.

- Chodź do stolika. - powiedział już w miarę opanowany.

Ruszyłam za nim tym razem ostrożnie stawiając kroki. Właśnie miałam zamiar usiąść, ale ktoś mnie wyprzedził.

- Sorry, ale usiadłam tu pierwsza. - powiedziała do mnie dziewczyna.

- Naprawdę nie możesz ustąpić? - zapytał mój poirytowany przyjaciel przewracając oczami.

- Ty też możesz to zrobić. - dodała nadal spokojna.

- Danny chodź pójdziemy gdzieś indziej. - chciałam złagodzić sytuacje.
- Nie - odparł twardo.

- Cześć Rosalie! Może usiądziemy razem we czwórkę? - odwróciłam się w stronę głosu który do mnie mówił.

Zdumiona spostrzegłam, że jest to Bradley. No nie, już się zaczynają problemy.

- No dobrze. - odparłam obojętnie siadając.

Danny zrobił to samo. Bradley zaczął rozmowę, ale ja go nie słuchałam tylko wstałam i bez słowa wyszłam. Tradycyjnie przyspieszyłam i pobiegłam w stronę domu. Nie wiem co mnie do tego skłoniło, ale obawiam się, że z Bradleyem jest podobnie jak z Dannym. Czuję z nimi jakąś więź, ale wiem, że to nie jest to samo. Myślę, że wynikną z tego problemy... Z Geoffreyem też pewnie będą niezbyt przyjemne sytuacje.


*Witamy! Przed Wami kolejny cudowny rozdział! Jeszcze raz chciałybyśmy podziękować za ponad 1,2 K wyświetleń. Do następnego kochani! :)*

Piątek PierwszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz