Rozdział 6

170 16 5
                                    

Geoffrey

Szedłem już dłuższą chwilę.

- Szybciej! Szybciej! - poganiałem w myślach sam siebie.

W tym momencie coś zabrzęczało w mojej kieszeni. No tak, nowy SMS.

Ojciec: Gdzie jesteś?

Ja: Czy to takie ważne?

Ojciec: Nie bawi mnie to! Pytam poważnie gdzie jesteś?!

Ja: Nie uwierzysz...! Jestem w naszym nowym mieście, Londynie!

Ojciec: Dobrze, wróć przed 22:00

Ja: Jak będę chciał to wrócę.

Ojciec: ...

No i tak się właśnie rozmawia z moim ojcem. Coś ci każe i koniec zainteresowania. W sumie to co mnie to obchodzi. Już prawie jestem na miejscu.

- Ej, koleś! - usłyszałem jakiś głos, który mnie woła.

Odwróciłem się, na szczęście to nie ona. Uff... Poczułem ogromną ulgę. Nie wiem czy zniósł bym kolejne spotkanie z tą dziewuchą.

- Słucham? - zapytałem.

- Szukasz może dziewczyny? No wiesz... Takiej ładnej jak ja? - zadała pytanie dziewczyna, robiąc maślane oczy i poprawiając włosy. Gdyby nie jej płeć uderzyłbym ją za zawracanie mi głowy.

- Nie! - powiedziałem ostro, odwróciłem się i odszedłem.

Ona myśli, że jest ładna? Śmieszne... Chociaż z drugiej strony? Nie, nie, była dosyć przeciętna. Jednak zdecydowania ma zawyżoną samoocenę. Właściwie to czym jest piękno? Jak dla mnie to wygląd zewnętrzny się liczy. Chociaż on zawsze mówił, że liczy się to co jest w środku. Osobiście się z tym nie zgadzam. Co z tego, że ktoś jest miły i sympatyczny, kiedy jest brzydki? Trzeba się dobrze prezentować. Tylko, że ja też piękny nie jestem i raczej się dobrze nie prezentuje. Prędzej otworzyłbyś prezent, który jest ładnie i estetycznie zapakowany, niż ten w mało starannym opakowaniu, mam rację? Nie rozumiem ludzi którzy zachwycają się wszystkim, mówiąc, że to jest piękne, słodkie i urocze. Bla, bla, bla, po co to komu?

Tak długo myślałem, że nie zauważyłem Starbucksa. Zawróciłem, dodałem sobie w myślach otuchy i wszedłem. Rozejrzałem się po całej kawiarni, ale nie zobaczyłem żadnej znajomej twarzy. Postanowiłem zapytać jednego z pracowników o tego dziwnie znajomego mężczyznę. Tylko jak go opisać? Cześć, jeden z waszych pracowników wydawał mi się znajomy, może mógłbym ich wszystkich poznać? Nie, to zdecydowania nie przejdzie. Zebrałem się na odwagę i podszedłem do jednej dziewczyny.

- Cześć! Yyy... Jestem Geoffrey i... No ten... Taki jeden co tu pracuje, wydawał mi się znajomy... Chyba tu pracuje. - jąkałem się z nerwów. Ups, totalna porażka. Miałem nadzieję, że w ogóle mnie zrozumiała. Dziewczyna chwilę myślała, aż w końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech, który znaczył, że najprawdopodobniej wie o kogo mi chodzi.

- Chodzi ci o Bradley'a? Tylko on ze wszystkich chłopaków jest na tej zmianie. - powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się ciepło. - To mój chłopak. Powinien być na zapleczu. Jak chcesz to wejdź tam tylko nikomu o tym nie wspominaj. To będzie nasza mała tajemnica. - Hm, trochę naiwna ta laska. Wpuszcza na zaplecze byle kogo. Co gdybym nie miał tak dobrych i przyjaznych zamiarów dotyczących naszego Bradley'a?

- Ok, dzięki! - odparłem i ruszyłem na zaplecze.

Byłem bardzo zdenerwowany. Co ja mu powiem? Układałem w głowie scenariusze naszej rozmowy, jednak żaden nie był odpowiedni. Podszedłem tam powoli i zerknąłem na chłopaka siedzącego na krześle. Ops, najwyraźniej mój czas na wymyślanie przebiegu naszej rozmowy już minął. Muszę wymyślić coś na poczekaniu. Przyglądałem mu się przez chwile. Już miałem pewność. To on... Tylko jak ja to wszystkim powiem?

- Cześć jestem Bradley! A ty? - odezwał się chłopak.

- Yyy, na razie nie mogę ci powiedzieć. Tylko chciałbym wiedzieć, czy pochodzisz z Dartmouth? - zapytałem, cicho i z trudem.

Spojrzał się na mnie i długo tak patrzył. Zastanawiał się nad czymś. Pewnie łączył wspomnienia z dzieciństwa, fakty i tę całą sytuację.

- Coś nie tak? - dodałem jeszcze.

Wstał i wybiegł z pomieszczenia.

- Bradley, stój! - krzyknąłem, ale uciekł. - Cholera!

- Co mu zrobiłeś?! - zapytała z zarzutami wyraźnie wkurzona jego dziewczyna.

- Nic wielkiego, zadałem jedno pytanie i uciekł. Nie wiem co jest pomiędzy wami, ale możemy zostać rodzinką! - wykrzyczałem i pobiegłem za Bradley'em.

Nie wiedziałem w którą stronę uciekł. Miałem ochotę krzyczeć i przeklinać. Co mam robić? Mam serdecznie dość całej mojej rodziny, zarówno tej prawdziwej jak i potencjalnej. Stanąłem na środku ulicy i wykrzyczałem wiązankę przekleństw. Chciałem ruszyć dalej, ale zaczął padać deszcz.

- Nie wyrabiam!!! - wrzasnąłem, a wszyscy ludzie się mną zainteresowali. W takiej sytuacji chciałem się już tylko zabić. Ruszyłem biegiem dalej, wiedząc, że to zawsze mnie uspokaja. Kiedy nie miałem już siły wsiadłem do pierwszego lepszego metra i postanowiłem wysiąść tam gdzie mi się spodoba, czyli nigdzie...

***

- Halo! Proszę pana, ja już kończę dzisiaj pracę. Trzeba wysiadać. - odezwał się jakiś facet.

Nie protestowałem tylko wsiadłem. Która godzina? Najwyraźniej naprawdę długo zastanawiałem się nad tym dlaczego rozmawiałem z osobą, która nie powinna żyć? Która, jak zostało osądzone, popełniła samobójstwo? Dla kogo to spotkanie było trudniejsze? Dla mnie, czy dla niego? Sam już nie wiem... Spojrzałem na telefon. 23:19, zdecydowanie troszkę się zamyśliłem. Spojrzałem na tablicę informacyjną. Byłem jakieś dwa przystanki od domu. Następne metro dopiero za 15 minut. Trudno, poczekam. Jakiś mężczyzna grał na gitarze. Wrzuciłem mu z litości jakieś grosze i usiadłem na najbliższej ławce. Muzyk spojrzał na mnie i ciepło się uśmiechnął. Oh, jaki ja dobroduszny. Zastanawiałem się nad Bradleyem i nad Rosalie i nad wszystkimi innymi ludźmi na tym świecie. Czemu oni wszyscy są tacy okropni? Ja też się do nich zaliczam. Jeszcze ten piątek pierwszego...

- Ech! - westchnąłem głośno.

W tym momencie podjechało metro, wsiadłem i po chwili już byłem pod moim domem. Odkluczyłem drzwi i od razu ruszyłem w stronę mojego pokoju.

- Poczekaj - to był ojciec.

- Co? - spytałem z westchnieniem.

- Była tu jakaś dziewczyna i zostawiła dla ciebie list. - powiedział i podał mi kopertę. Kopertę? Dziewczyna? Rosalie, to musi być ona. Niech to szlag. Czy ojciec ją rozpoznał? Miejmy nadzieję, że nie.

-Dobranoc, synku - dodał nieco ciszej i odszedł.

Zaskoczyło mnie to "synku". Nie zastanawiając się nad tym dłużej pobiegłem do góry i zatrzasnąłem za sobą drzwi mojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko i otworzyłem list.

Cześć!

Kiedy uciekałeś z biblioteki zgubiłeś karteczkę na której był twój adres. Ja na pewno Cię skądś znam, tylko nie wiem jeszcze skąd. Jak będziesz chciał się ze mną skontaktować to zadzwoń. Numer jest z tyłu, w rogu kartki.

Rosalie

Przeczytałem go jeszcze raz z niedowierzaniem. Wiedziałem, że ten cały przyjazd do Londynu to jeden wielki błąd.





*Czeeść! Oto kolejny rozdział! Już szósty! Na naszym opowiadaniu jest ponad 400 wyświetleń... Dziękujemy :) Jeśli ten rozdział Wam się spodobał dajcie gwiazdkę i napiszcie komentarz! Jeśli jednak nie przypadł Wam do gustu, napiszcie co według Was mogłoby być zmienione!*

Piątek PierwszegoWhere stories live. Discover now