Rozdział XXVIII

4K 248 118
                                    

*Nami

Siedzę z Leo i oglądamy telewizor. Jest 5pm i nie mam, co robić. Shavany i taty nie ma, więc to skończy się raczej w jeden sposób... Chociaż przez cały dzień robimy to samo. A teraz mi się nie chcę uprawiać seksu i tak dalej, a wiem, że Leo by chciał. Raczej chyba będę musiała to dla niego zrobić. Zresztą, to sama przyjemność. Już mam mu usiąść na kolanach i zacząć całować, kiedy dzwoni mój telefon. To ciocia, siostra mamy. Odbieram.

-Namilie?-słyszę w słuchawce. Jej głos jest roztrzęsiony, pociąga nosem.-Jesteś zajęta?-pyta.

-Nie-odpowiadam. Chociaż nie wiem, po co dzwoni. Nie mam z nią zbyt dobrych kontaktów, nawet nie wiem, skąd mam mój numer telefonu.

-Możesz przyjechać do szpitala? Bo...-Cichy szloch.-Po prostu przyjedź, wyjaśnię ci na miejscu, dobrze?

Zaczynam się denerwować. Po co mam przyjechać do szpitala? I czemu ciocia płacze? Cicho wzdycham. Nie chcę na razie wytłumaczenia. Chcę dowiedzieć się na miejscu, nie być wytrącona z równowagi.

-Okay, już jadę-mówię.

-Tylko... Namilie, proszę, nie przyjeżdżaj sama. Z kimś... Kto umiałby cię uspokoić.-Słychać głośne przełknięcie śliny w słuchawce.

I ktoś, kto umiałby mnie uspokoić? Przed oczami stają mi czarne scenariusze. Może mama jest chora? Albo tata? No mama pewnie nie, bo jest w Polsce, ale... A jeśli ktoś umarł? Czuję gulę w gardle.

-Przyjadę z moich chłopakiem. A raczej przyjdę. Będziemy za 10 minut-informuję i się rozłączam. Później zwracam się do Leo.-Chodź-proszę go.

Obydwoje wstajemy z kanapy. W drodze do szpitala wszystko mu tłumaczę. Widzę delikatny niepokoju na jego twarzy. Czy naprawdę znowu musi się zdarzyć coś niedobrego? Wchodzimy do szpitala, a ja wzdycham. Muszę się przygotować na najgorsze. Biorę Leo za rękę i idziemy przed siebie do miejsca, w którym widzę ciocię. Jest cała zapłakana, obok niej siedzi jakiś facet, nie odzywa się. Ma zaszyte czoło, zakrwawione ręce. Ciocia podnosi głowę i na mój widok zaczyna jeszcze bardziej płakać. To na pewno nie jest nic dobrego. Podchodzimy do niej, a ona wstaje z krzesła i podchodzi.

-Nami...-mamrocze.-Dziecko drogie, ja...-Bierze głęboki oddech.-Shavana i tata mieli wypadek.

Przełykam głośno ślinę. Czuję, jak ręka Leo zaciska się mocniej na mojej.

-I... I co z nimi?-pytam, choć nie jestem na to gotowa. Nic dobrego. Na pewno.

-Shavana żyje, właściwie walczy o życie, a tata... Tata nie żyje.

Właśnie moje życie się rozwala. Umieram. Tak wygląda śmierć. Mój ojciec nie żyje. Ten człowiek, który zawsze w moje urodziny wylewał na mnie wodę. Ten człowiek, który grał zawsze ze mną w siatkówkę, bo nikt inny nie umiał. Ten człowiek, który chodził ze mną na spacery do lasu. Przygryzam wargę, żeby nie wybuchnąć szlochem, ale oczywiście zaczynam płakać.

-Jak to... nie żyje? Przecież to niemożliwe!-krzyczę na nią. Czuję ręce Leo na swojej talii. Przysuwa mnie do siebie, a zaczynam się trochę trząść, ale delikatnie się uspokajam. Już wiem, po co mi osoba, która mnie uspokoi.

-Nami, mieli wypadek samochodowy. Pół godziny temu. I...-Słowa cioci przerywa głos lekarza.

Najpierw patrzy na mnie i Leo.

-Kim państwo są?-pyta.

-Siostra dziewczyny, a to jej chłopak-tłumaczy za nas ciocia.

-Dobrze-mówi lekarz.-Mam dla państwa złe wieści. Niestety, ale pomimo wielkich starań, nie udało nam się odratować życia Shavany Flower.

looking for me • l.dOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz