❃ the mad woman, 1921 - 1922.

4.1K 534 203
                                    

it's safe to say
i need s t r e n g h t to go

Ashton ostrożnie wszedł do pokoju, popychając przed sobą stolik na kółkach, na którym znajdował się ogromny tort, niebezpiecznie przechylający się w prawą stronę. Tak właśnie było poprosić Caluma i Luke'a o to, by coś dokończyli. Czy im naprawdę wydawało się, że tort o wysokości równej wieży Eiffla będzie stał prosto? Luke miał szczęście, że pani Hemmings go kocha i tak czy inaczej powie, że jej się podoba.

Jack właśnie kończył wieszać napis "Wszystkiego najlepszego" i schodził z drabinki. Ash spojrzał na zegarek, do umówionej godziny zostało dwadzieścia pięć minut. Luke i Lauren powinni za moment pojawić się z Liz; mały Oliver biegał dookoła, krzycząc na gości, żeby zaczęli się chować; Ben rozkopywał kolorowe balony po podłodze, a Andy układał prezenty na osobnym stoliku.

– Ludzie, za moment będzie tutaj Liz! – krzyknął Ash, a Oliver podskoczył z ekscytacją. Jednak w tym samym momencie rozległ się huk, który wstrząsnął gośćmi oczekującymi solenizantki. Było to coś, co kojarzyło się z wystrzałem z pistoletu, ale nikt wcześniej nie słyszał tego na żywo, więc nie mogli mieć pewności.

Gdy Ashton wyjrzał przez okno, zobaczył Luke'a... Luke'a...

Luke'a...

– Ashton? Ashton!

Dwudziestodwuletni mężczyzna gwałtownie poderwał się do góry, od razu czując się tak, jakby ktoś uderzył go w tył głowy. Przed oczami ujrzał czarne plamy, ale było to nic w porównaniu z tym, co działo się w jego umyśle. Wspomnienie sprawiło, że bolała go dusza. Tęsknił, tak bardzo tęsknił i nic nie mógł na to poradzić. Często budził się w nocy, nie mogąc znieść koszmarów. Miał dość, brakowało mu siły, by udawać, że jest dobrze.

– Ashton, wszystko w porządku? – pytał Michael z niepokojem w głosie. Ashton spojrzał w jego stronę i dopiero teraz zorientował się, że są w szpitalu. Mike siedział na krześle przy jego łóżku, zaś twarz chłopaka nie wyrażała nic poza śmiertelnym zmęczeniem.

– Jak długo tu jestem? – spytał szeptem. Gardło miał wysuszone, usta spierzchnięte. Przełykanie śliny sprawiało ból, jakby ktoś jeździł mu gwoździem wewnątrz buzi.

– Od dwóch dni – odparł Mike. Mówił z ulgą, jakby przez jakiś czas wątpił, że Ashton się obudzi.

– A jak długo ty tu jesteś?

– Od dwóch dni.

Ashton opadł z powrotem na poduszkę i zamknął oczy, próbując sobie przypomnieć dlaczego tutaj trafił. Pewnie znów chodziło o Hemmingsa, ale jeśli tak, to dlaczego Ashton miał w głowie obraz blondyna, próbującego zatamować krwotok z rany Irwina?

– Luke i jego przyjaciel uratowali ci życie, Ash – odezwał się cicho Michael, niepewnie pocierając palcami skroń i unikając wzroku starszego chłopaka. – Lekarz powiedział, że gdyby nie zatamowali krwotoku i nie opatrzyli rany, to karetka nie przyjechałaby na czas.

Michael tego nie rozumiał. Nigdy nikogo nie nienawidził. To znaczy... Owszem, nienawidził rasistów, homofobów, terrorystów, gwałcicieli. Ale to były grupy ludzi, których Michael nie znał jako indywidualnych postaci. Nie kierował swojej nienawiści na jedną, konkretną osobę. A już szczególnie nie wyobrażał sobie, jak mógłby nienawidzić kogoś, kto uratował mu życie.

art ❃ muke [EDITING]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz