~ Rozdział Dwunasty ~ Czarownica

2.5K 227 4
                                    

Minęło już trochę czasu, a ja nadal nic nie wiem i nadal nie mamy pojęcie gdzie jest Will. Tak wygląda ogół sytuacji. Nie działo się nic ciekawego. Dni były monotonne i praktycznie zlewały się w jedno. Aż do czasu...

Tamtego dnia Stella wyciągnęła mnie na spacer. Ona chciała pewnie wyjść na miasto, a ja nie miałem na to żadnej ochoty, więc stwierdziła, że pójście do lasu też może być, bo przez prawie trzy tygodnie nie ruszałem się z domu. Tak więc wszystko było takie milusie i spokojniusie, że aż nienormalne i jedyne co chciałem to wracać do domu. Do łóżka i popadać głębiej w depresję i dalej się zamartwiać o to co sie z NIM stało. Eh nieciekawe, czyż nie?
Ale podczas tego spaceru miałem wrażenie, że ktoś mnie cały czas obserwuje. Lekceważyłem to wmawiając sobie, że a to wiewiórka, a to ptaszek i tak dalej. I wszystko było by pięknie gdyby nie to, że wyszliśmy na polanę, a tam postać w kapturze z bronią w ręku. I to tyle z moich wiewiórek i ptaszków. Cofnąłem się odrobinę. Ale Stella chwycila mnie za ramię.
- A ty dokąd? - powiedziała, a ja wstrząśnięty na nią spojrzałem - tym razem nam nie uciekniesz, kochanie.
- Stella...? - byłem przerażony. To znaczy, że ona... że ona jest moim wrogiem?
- Szkoda, że nie możesz zobaczyć swojej miny! - wybuchła śmiechem.
- Ale dla-dlaczego?
- Czyż to nie oczywiste? - uśmiechnęła się ciepło - Nigdy nie powinieneś był się narodzić.
To był cios prosto w serce. Stałem wstrząśnięty i patrzyłem na nią nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Postać przed nami zdjęła kaptur. Tym samym o przyszła kolejna dawka szoku. Był to William. Ale jego oczy były inne. Były zimne i nieczułe oraz płonęły tym przeklętym zielonym blaskiem, który nawiedzał mnie co noc w snach.
- W końcu go odnalazles, nie cieszysz się? - wyszeptala mi do ucha.
- Co... co mu się stało? - zdolalem cicho wyksztusic.
- Oh nic - zaczęła się śmiać - posiadł moc szmaragdowego łuku. Słyszałeś o nim?
- Nie...
- zaśmiał sie - ojejku jejku. Zabicie lisołaka wcale nie jest takie proste jakby się mogło wydawać, a ten łuk ma właśnie te moc. Niszczy takie małe szkodniki jak ty.
- Dlaczego chcesz mojej śmierci?
- Czy to nie oczywiste? Zagrażasz mi. Jestem w końcu czarownicą. Prawdziwą czarownicą. A takie cosie jak ty - wbiła mocniej mu paznokcie w ramie - stanowią naturalną przeszkodę dla zaklęć osób takich jak ja. Blokujecie magię, pochłaniacie ją. Dlatego stworzono ten łuk. Aby się was pozbywać!

Nie odpowiedziałem. Wpatrzywalem się wstrząśnięty to w nią to w Willa.
- Czy czy on mnie pamięta? - wszeptałem patrząc na niego.
- To jest teraz dla Ciebie najważniejsze? Jesteś żałosny... - uśmiechnęła się okrutnie patrząc na brata - pamięta Cię. I poznaje nawet w tej chwili, gdy mierzy w twoje serce. Ale nie jest w stanie się poruszyć bez mojego pozwolenia. Jest moją zabawką, bronią. Nigdy nie należał do Ciebie.
- Kłamiesz. Uwolnij go, proszę Cię Stello...
- Nie, zamierzam patrzeć na jego rozpacz po tym jak Cię straci, jak Cię zabije własnymi rękoma. To będzie piękne - westchnęła rozmarzona. Spróbowałem sie przemienić, ale nie mogłem. Coś mnie blokowało. Możliwe, że to ta czarownica. Nie wiedzialem co mam zrobic, więc jedynym co mi pozostało to spojrzenie Willowi głęboko w oczy w nadziei, że jednak nie strzeli. Że nie powtórzy mojego snu. Ale te oczy pozostały takie same jak na początku. Równie nieczułe. Straciłem całą swoją nadzieję.
- Już się poddajesz lisie? - Stella była w wyjątkowo dobrym humorze - Powiem ci coś jeszcze. Moje zaklęcie przestanie działać w chwili gdy dosięgnie Cię strzała. On zobaczy wszystko co zrobił już na trzeźwo. Cały ogrom krzywd jakie ci uczynił i to go zniszczy. Miłość niszczy i żaden z was tego nie zmieni.
- zastanawia mnie - zacząłem cicho, aby kupić sobie trochę czasu z nadzieją na cud - jak to możliwe, że nikt się nie zorientował, że to ty za tym wszystkim stoisz - zaczęła się jeszcze bardziej śmiać.
- Oh czy to nie oczywiste, że ci idioci nie potrafią dobrze faktów połączyć? A do tego cały czas tam byłam. Mogłam ich kontrolować, manipulować nimi. Ale dosyć już tego. Pora abyś zginął - pochnęła mnie na trawę i wypowiedziała coś w nieznanym mi języku. Z ziemi wyskoczyły korzenie i zanim chodźby słowo wypowiedziałem byle już cały opleciony i nie zdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Williamie czyń swoją powinność - powiedziała z uśmiechem małego dziecka, które wreszcie otrzyma długo wyczekiwany prezent.
Will uniósł łuk i powoli napiął cięciwe nakładając strzałę. Wymierzył we mnie. A ja nawet jeśli nie zostałby związany i tak nie byłbym w stanie się ruszyć. Sparaliżował mnie strach. Wpatrzywałem się w jego oczy szukając jakiejkolwiek iskierki, oznaczajacej, że nie zrobi tego, że to wszystko to tylko okrutny żart. Nic takiego nie znalazłem.

Wypuścił strzałę...

Przez mniej niż sekundę widziałem jakiś błysk w jego oczach. Moja iskierka?
Patrzyłem jak strzała leci w moją stronę. Poczułem tylko lekkie ukłucie gdy wbiła się w moją pierś...

--#--#--#--#--#--#--#--

Niesprawdzane przepraszam za błędy ;3

Biały LisekWhere stories live. Discover now