19. Piekielny Ogar

Zacznij od początku
                                    

- Co ty do cholery robisz? Rzucać się na zastępcę szeryfa z rękami, gotowa by go zabić? – wrzasnął tuż nad moim uchem i mnie puścił.

Wcisnąwszy ręce w kieszenie oparłam się o framugę drzwi wejściowych i zmierzyłam Jordana chłodnym spojrzeniem. Odwdzięczył mi się tym samym, i milczał przez chwilę.

- Czemu zawdzięczam ten najazd? – burknęłam z niesmakiem.

Naprawdę, mogłam się spodziewać Beth, Willa, każdego innego cholernego złego charakteru. Chyba wiedział od szeryfa co się dzieje, mógł chociaż zadzwonić. W swojej pozie postanowiłam okazać mu jak bardzo zdenerwowała mnie jego wizyta. Wydawał się to ignorować. W jednej chwili odgadłam o co mu chodziło.

- Lydia jest już bezpieczna. – oznajmiłam mu suchym tonem. – I zdrowa. Nie masz się o co martwić, zastępco.

- Właściwie przychodzę też w innej sprawie. Mogę wejść?

Skrzywiłam się, ale ostatecznie przesunęłam się w drzwiach i wpuściłam Parrisha do środka. Wszedł ostrożnie, jakby bał się że po raz kolejny rzucę się na niego z prądem w rękach. Zamknąwszy za nim drzwi, zaprosiłam go do salonu. Usiedliśmy na fotelach i skupiwszy na nim całą swoją uwagę, zachęciłam zastępcę do mówienia.

- Jestem niebezpieczny. – wypalił.

Zatrzęsłam się ze śmiechu, ale stłumiłam go w jednym momencie i ponownie spojrzałam na Jordana. On się nie śmiał.

- Jak my wszyscy. W czym rzecz? – sprowadziłam się do powagi. Widząc jego wyraz twarzy, pochyliłam się nad stolikiem do kawy i uważnie spojrzałam w jego oczy.

Odskoczyłam jak oparzona kiedy stanął w nich żywy ogień. Krzyk prawie wyrwał się z mojego gardła. Opadłam na fotel, blada jak ściana i oczekiwałam aż przemówi. Parrish spuścił jednak wzrok, i zaczął nerwowo bawić się palcami.

- Parrish?

- To Piekielny Ogar. – wymówił prawie niesłyszalnie. – Tym właśnie jestem. Nie potrafię tego kontrolować.

Jego słowa zmroziły krew w moich żyłach. Słyszałam o Piekielnych Ogarach. Moje ręce zaczęły się niekontrolowanie trząść.

- One nie istnieją jak cała ta bujda fantasy. – skwitowałam.

Parrish spojrzał na mnie znacząco.

- Aaaaa... Fakt. – pokiwałam głową. Wzruszyłam ramionami okazując swoją bezradność. – Co mam zrobić z tą informacją?

- Zagrażam miastu. A ktoś zagraża mi. – Parrish nie spuszczał ze mnie bacznego spojrzenia. – Wiem o wyjeździe od Stilesa. Wiem o tych wszystkich ciałach i wiem że też tam byłem.

- Nie widziałam cię. Lydia nie uwzględniła cię w swoim planie.

Jego twarz stężała. Na wspomnienie o Lydii i o tym że nawet o nim nie pomyślała, Parrish spiął się i widocznie zdenerwował. Odsunęłam się na bezpieczną odległość.

- Tylko mi tu nie zapłoń, błagam. Edythe mnie zabije jak spalę zasłony.

Parrish uspokoił się po dwóch minutach, chociaż ja czułam jakby minęła wieczność. Oczekiwałam aż będę mogła odezwać się bez narażenia na pożar, lub inne niechciane skutki uboczne rozwścieczenia Ogara. Zastępca rozparł się wygodnie w fotelu, wyluzował i wznowił próbę rozmowy, tym razem miłym, opanowanym tonem.

- Myślę, że potrzebuję waszej pomocy. Wy potrzebujecie mojej.

Uniosłam brwi.

- Niektóre rzeczy dzieją się bez większej przyczyny, ale te wszystkie skupiają się w jednym punkcie. Nasza nadnaturalność zagraża obecnie Beacon Hills. Musimy się wynieść, zanim miasto wymrze.

Przeszedł mnie dreszcz.

Gdy Parrish wyszedł wspominając coś jeszcze o Lydii, poszłam na górę. Coraz bardziej zamroczona i zagubiona kierowałam się do łazienki. Jak automat zaczęłam szykować dla siebie kąpiel. Dopiero zanurzenie w gorącej wodzie otrzeźwiło mnie na tyle bym mogła myśleć. Parrish był niebezpieczny, był Piekielnym Ogarem o ile miał rację. Kolejnym problemem pozostawał wyjazd, jeśli musielibyśmy go uwzględnić, to krzyżowałoby kilka planów.

Musiałam wyjść kiedy na dole trzasnęły drzwi. Wytarłam się ręcznikiem i poszłam do pokoju. Ubrałam się w czarną koszulę i spodnie w tym samym kolorze. Wróciwszy na dół, odkryłam że to nie Edythe, tylko Isaac. Uśmiechał się szeroko, i opierał o balustradę schodów.

- Dlaczego się cieszysz?

- Bo zabieram cię do nowo otwartego klubu. – przesunął się w moją stronę i układając delikatnie dłoń na mojej talii, jego uśmiech z zadowolonego zmienił się w zadziorny.

- Isaac, nie jestem pewna czy to taki świetny pomysł. – zmarszczyłam brwi. – Mamy dużo rzeczy do załatwienia.

- Mamy jeszcze czas, wszyscy tam będą. – wymruczał cicho, pochylając się. – No nie daj się prosić. Sinderella to nowy klub. Scott nalegał. Jest piątkowy wieczór. – jego głos sprawiał że moje ciało zaczynało drżeć.

Zadarłam głowę do góry i spojrzałam na niego karcąco. Mój wzrok zmękł kiedy zobaczyłam jego oczy, idealnie niebieskie, jego perfekcyjne zarysowana szczękę i muskularne ramiona.

- Obiecujesz że wrócimy przed świtem?

- Jasne. – Isaac roześmiał się i pocałował mnie w czubek głowy.

Wyślizgnęłam się z jego objęć i zaczęłam się ubierać. Do kieszeni kurtki wcisnęłam telefon i wsunąwszy stopy w boty, byłam gotowa do wyjścia.


Ogromny neon z nazwą klubu, świecił się na niebiesko na tle ciemniejącego nieba. Fikuśne litery ozdabiały dach starej fabryki kawałek od miasta. Z okien wydostawały się kolorowe światła, a ludzie wyłaniali się z mroku niczym zjawy. Idąc do środka, złapałam rękę Isaaca i splotłam nasze palce nie czując się bezpiecznie. Ten gest dodawał mi otuchy na tyle na ile mógł. Podeszliśmy do masywnych drzwi, przy których stała reszta watahy.

- Dobrze że dała się namówić na tę akcję. – rzucił Stiles patrząc na Isaaca.

- Nie do końca...

Podłapałam w lot. To było pułapka a my wcale nie przyszliśmy się tu rozluźnić. Wyrwałam dłoń z uścisku Isaaca zamaszystym ruchem i ułożyłam ją na swoim biodrze. Z drugą zrobiłam to samo i spojrzałam na swojego chłopaka wyczekująco. On tylko położył dłoń na karku.

- Tutaj rozwiążemy nasze problemy.


Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz