13. Golden Gate

Zacznij od początku
                                    

- Uprowadziłam Bretta i jestem w San Francisco. – wytłumaczyłam najspokojniej jak umiałam. – Nie umiem się teleportować. I uprzedzając twoje następne pytanie, nie jestem w Google Maps.

Odpowiedziała mi cisza w słuchawce. Po chwili dziwaczne szmery rozeszły mi się po głowie dudniąc. Odsunęłam telefon od twarzy i czekałam na jakikolwiek odzew.

- Rosalie, masz w tej chwili wracać do domu. Nie wiemy gdzie jest Beth ani reszta krwiopijców.

To był Isaac.

Rozłączyłam się

Wsadziłam telefon z powrotem do kieszeni i wstałam otrzepując spodnie. Brett zrobił to samo i ruszyliśmy do samochodu w celu pojechania do muzeum Walta Disneya. Jak na złość mieli akurat zmianę ekspozycji i było zamknięte, więc nie mając co ze sobą zrobić podjechaliśmy do McDonald's i zamówiliśmy dwa powiększone zestawy na wynos. Zjedliśmy je na parkingu przy plaży wgapieni w opryskującą piasek wodę.

- Naprawdę nigdy nie rozumiałem tej całej delikatności. – zaśmiał się Brett. – Na przykład u dziewczyn. Z większością nie mógłbym siedzieć rozwalony w mustangu zaparkowanym przy plaży i obżerać się niezdrowym jedzeniem bo „utyję".

- Warto było pojechać. – upiłam łyk koli z papierowego kubka. – Nawet dla samego wyrwania się z Beacon Hills. Teraz jesteśmy daleko od wszystkich Doktorów, wampirów, i siedzę w aucie tylko z jednym wilkołakiem co jest niezłą odmianą. – uśmiechnęłam się szeroko i zmięłam papier po hamburgerze.

Brett zrobił to już dawno i właśnie kończył frytki. Czułam że ja swoich nie dokończę i wcisnęłam mu je, na co zareagował dość radośnie. Kiedy oboje postanowiliśmy że czas wracać, odpaliłam auto i wyjechałam z parkingu. Po drodze zajechaliśmy tylko po dwie kawy i byliśmy gotowi na ponowne pojawienie się w Beacon Hills. Naciągnęłam na siebie kurtkę, bo byłam pewna że w naszym miasteczku będzie zimniej niż tutaj.

Wracaliśmy tą samą drogą ale natężenie ruchu było większe, więc mieliśmy więcej czasu na wydzieranie się do piosenek lecących w radiu.


Kiedy odstawiłam Bretta i podjechałam pod mój dom, dostrzegłam szereg samochodów stojących przy ulicy. Audi Isaaca stało jak pierwsze, za nim auto Kiry, Jacksona i jeszcze dwa nieznane mi pojazdy marki chevrolet. Zaparkowałam mustanga i zanim zdążyłam podejść do drzwi, one otworzyły się przede mną ukazując Willa.

Nie był zły, był nieco zestresowany ale na pewno nie zły. Nie miał w sobie nic z surowego ojca. Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy kiedy minęłam go w przejściu. Zdjęłam buty. Kurtkę odwiesiłam na kołek w przedsionku po czym weszłam do salonu pełnego przerażonych znajomych. Stiles stał przy oknie, Isaac opierał się w niedbałej pozie o kominek a Kira siedziała na sofie. Liam mówił coś półgłosem do Scotta który zajmował fotel. Jackson zagadywał Isaaca. Czwórka mężczyzn ubranych w czarne stroje stała przy drzwiach do kuchni. Wyglądali znajomo, ale nie byłam pewna. Bardziej martwiłam się tym, że zostanę zaraz złajana przez każdego z obecnych. Od Scotta zaczynając, na Isaacu kończąc. Założyłam więc ręce na piersiach i oczekiwałam zachowując spokój.

- Rosalie...

- Jak mogłaś być tak głupia, nieodpowiedzialna, lekkomyślna, beztroska i nierozsądna? – co mnie zdziwiło wybuchł Scott. Wzdrygnęłam się kiedy jego oczy błysnęły na czerwono. – Jesteśmy watahą. Rozumiesz? Razem. Wszyscy. Musimy odbić Lydię, musimy się jednoczyć a nie wyjeżdżać sobie nagle do San Francisco nie mówiąc nikomu. W dodatku zabrałaś wartownika!

- Czyli miałam ochronę. – wzruszyłam ramionami. – To chyba dobrze.

- Brett nie walczył nigdy z wampirami. Oboje skończylibyście w najlepszym przypadku martwi. – tym razem pałeczkę przejął Stiles. – I wiem że nie umiesz się teleportować.

- Poczekajcie. – Will położył dłonie na moich ramionach. – Rosalie musiała mieć powód żeby to zrobić a w dodatku, odciągnęła Beth daleko od miasta.

- Co? – wszyscy powiedzieliśmy jednym chórem.

- Beth złapała trop i poszła do San Francisco. Rozwiał się nad mostem, potem wśród ludzi i w końcu zgubiła zapach. – wytłumaczył. – Rosalie zyskała dla nas niezbędny czas.

- Ty nawet jak jesteś głupia to jesteś mądra. – Liam uśmiechnął się szeroko. – I niby nie mam racji?

Jackson pokiwał głową.

Posłałam mu chłodne spojrzenie na co wzruszył ramionami.

- To idziemy do tego szpitala, czy nie?

- Dobrze, Rose opowiedz nam o tym co tam się działo z tobą.

Opowiedziałam im o nagłym ataku ciemności i głosie. Głosie trupa leżącego na górze. Johna. Nie pominęłam żadnego szczegółu, słuchali mnie z ciekawością, Stiles i Jackson co jakiś czas dopowiadali coś odnośnie tego, czego nie widziałam. Jackson opowiedział o pogodni za Valarickiem. Przestrzegliśmy że może być więcej wampirów, że John może wejść w głowę każdego z nas i żeby się wtedy nie denerwować tylko z nim rozmawiać i wyciągać informacje. Jak najwięcej, jak najbardziej szczegółowe. Stiles napomknął też o wiertarkach i przypomniał o krzyku Lydii którym równie dobrze mogła nas zabić. Byliśmy gotowi po godzinie.


PRZEPRASZAM!!!!

Nie wstawiłam wczoraj bo jak wyszłam z domu o 7:30 wróciłam o 20. Osiem godzin w szkole mi nie sprzyjało, ale dziś znalazłam chwilę by wstawić wam rozdział. Oto i on. Pechowa trzynastka? Jak myślicie? 

ENJOY MIŚKI!!! 

Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz