- Uprowadziłam Bretta i jestem w San Francisco. – wytłumaczyłam najspokojniej jak umiałam. – Nie umiem się teleportować. I uprzedzając twoje następne pytanie, nie jestem w Google Maps.
Odpowiedziała mi cisza w słuchawce. Po chwili dziwaczne szmery rozeszły mi się po głowie dudniąc. Odsunęłam telefon od twarzy i czekałam na jakikolwiek odzew.
- Rosalie, masz w tej chwili wracać do domu. Nie wiemy gdzie jest Beth ani reszta krwiopijców.
To był Isaac.
Rozłączyłam się
Wsadziłam telefon z powrotem do kieszeni i wstałam otrzepując spodnie. Brett zrobił to samo i ruszyliśmy do samochodu w celu pojechania do muzeum Walta Disneya. Jak na złość mieli akurat zmianę ekspozycji i było zamknięte, więc nie mając co ze sobą zrobić podjechaliśmy do McDonald's i zamówiliśmy dwa powiększone zestawy na wynos. Zjedliśmy je na parkingu przy plaży wgapieni w opryskującą piasek wodę.
- Naprawdę nigdy nie rozumiałem tej całej delikatności. – zaśmiał się Brett. – Na przykład u dziewczyn. Z większością nie mógłbym siedzieć rozwalony w mustangu zaparkowanym przy plaży i obżerać się niezdrowym jedzeniem bo „utyję".
- Warto było pojechać. – upiłam łyk koli z papierowego kubka. – Nawet dla samego wyrwania się z Beacon Hills. Teraz jesteśmy daleko od wszystkich Doktorów, wampirów, i siedzę w aucie tylko z jednym wilkołakiem co jest niezłą odmianą. – uśmiechnęłam się szeroko i zmięłam papier po hamburgerze.
Brett zrobił to już dawno i właśnie kończył frytki. Czułam że ja swoich nie dokończę i wcisnęłam mu je, na co zareagował dość radośnie. Kiedy oboje postanowiliśmy że czas wracać, odpaliłam auto i wyjechałam z parkingu. Po drodze zajechaliśmy tylko po dwie kawy i byliśmy gotowi na ponowne pojawienie się w Beacon Hills. Naciągnęłam na siebie kurtkę, bo byłam pewna że w naszym miasteczku będzie zimniej niż tutaj.
Wracaliśmy tą samą drogą ale natężenie ruchu było większe, więc mieliśmy więcej czasu na wydzieranie się do piosenek lecących w radiu.
Kiedy odstawiłam Bretta i podjechałam pod mój dom, dostrzegłam szereg samochodów stojących przy ulicy. Audi Isaaca stało jak pierwsze, za nim auto Kiry, Jacksona i jeszcze dwa nieznane mi pojazdy marki chevrolet. Zaparkowałam mustanga i zanim zdążyłam podejść do drzwi, one otworzyły się przede mną ukazując Willa.
Nie był zły, był nieco zestresowany ale na pewno nie zły. Nie miał w sobie nic z surowego ojca. Przyjrzałam się dokładnie jego twarzy kiedy minęłam go w przejściu. Zdjęłam buty. Kurtkę odwiesiłam na kołek w przedsionku po czym weszłam do salonu pełnego przerażonych znajomych. Stiles stał przy oknie, Isaac opierał się w niedbałej pozie o kominek a Kira siedziała na sofie. Liam mówił coś półgłosem do Scotta który zajmował fotel. Jackson zagadywał Isaaca. Czwórka mężczyzn ubranych w czarne stroje stała przy drzwiach do kuchni. Wyglądali znajomo, ale nie byłam pewna. Bardziej martwiłam się tym, że zostanę zaraz złajana przez każdego z obecnych. Od Scotta zaczynając, na Isaacu kończąc. Założyłam więc ręce na piersiach i oczekiwałam zachowując spokój.
- Rosalie...
- Jak mogłaś być tak głupia, nieodpowiedzialna, lekkomyślna, beztroska i nierozsądna? – co mnie zdziwiło wybuchł Scott. Wzdrygnęłam się kiedy jego oczy błysnęły na czerwono. – Jesteśmy watahą. Rozumiesz? Razem. Wszyscy. Musimy odbić Lydię, musimy się jednoczyć a nie wyjeżdżać sobie nagle do San Francisco nie mówiąc nikomu. W dodatku zabrałaś wartownika!
- Czyli miałam ochronę. – wzruszyłam ramionami. – To chyba dobrze.
- Brett nie walczył nigdy z wampirami. Oboje skończylibyście w najlepszym przypadku martwi. – tym razem pałeczkę przejął Stiles. – I wiem że nie umiesz się teleportować.
- Poczekajcie. – Will położył dłonie na moich ramionach. – Rosalie musiała mieć powód żeby to zrobić a w dodatku, odciągnęła Beth daleko od miasta.
- Co? – wszyscy powiedzieliśmy jednym chórem.
- Beth złapała trop i poszła do San Francisco. Rozwiał się nad mostem, potem wśród ludzi i w końcu zgubiła zapach. – wytłumaczył. – Rosalie zyskała dla nas niezbędny czas.
- Ty nawet jak jesteś głupia to jesteś mądra. – Liam uśmiechnął się szeroko. – I niby nie mam racji?
Jackson pokiwał głową.
Posłałam mu chłodne spojrzenie na co wzruszył ramionami.
- To idziemy do tego szpitala, czy nie?
- Dobrze, Rose opowiedz nam o tym co tam się działo z tobą.
Opowiedziałam im o nagłym ataku ciemności i głosie. Głosie trupa leżącego na górze. Johna. Nie pominęłam żadnego szczegółu, słuchali mnie z ciekawością, Stiles i Jackson co jakiś czas dopowiadali coś odnośnie tego, czego nie widziałam. Jackson opowiedział o pogodni za Valarickiem. Przestrzegliśmy że może być więcej wampirów, że John może wejść w głowę każdego z nas i żeby się wtedy nie denerwować tylko z nim rozmawiać i wyciągać informacje. Jak najwięcej, jak najbardziej szczegółowe. Stiles napomknął też o wiertarkach i przypomniał o krzyku Lydii którym równie dobrze mogła nas zabić. Byliśmy gotowi po godzinie.
PRZEPRASZAM!!!!
Nie wstawiłam wczoraj bo jak wyszłam z domu o 7:30 wróciłam o 20. Osiem godzin w szkole mi nie sprzyjało, ale dziś znalazłam chwilę by wstawić wam rozdział. Oto i on. Pechowa trzynastka? Jak myślicie?
ENJOY MIŚKI!!!
CZYTASZ
Full Moon - isaac lahey
FanfictionSiedemnastoletnia Rosalie Clear mieszkająca w Beacon Hills od urodzenia nie ma nawet pojęcia co dzieje się w jej mieście. Nie dziwne kiedy nie zwraca się uwagi na znajomych a wręcz się ich unika. Jednego dnia poznaje Isaaca Lahey'a który powrac...
13. Golden Gate
Zacznij od początku