- Nie możemy.

Człowiek ma rację.

- Będę was spowalniać. Posadźcie mnie na schodach i poczekam tutaj aż do waszego powrotu. – skrzyżowałam ręce na piersiach.

Wygrałaś. Na razie.

Obraz wrócił a obcy zniknął z mojej głowy. Stałam w zdemolowanym hallu. Pod wielkim oknem wychodzącym na zapuszczony ogród, stał dębowy kontuar. Żyrandole poukrywane były za płachtami. Spojrzałam na Stilesa i odciążyłam Jacksona.

- Już widzę. Poszło sobie. Możemy ruszać.

Po zaaprobowaniu pomysłu ruszyliśmy do gigantycznych zagraconych schodów prowadzących na górne piętro. Dopier teraz zauważyłam że niektóre okna były wyłamane a inne zabite deskami. Kolejne kawałki szyb pękały pod naszymi stopami. Brakowało tylko muzyki z horroru bo deszcz bębnił głośno o dach. Chłopcy idący za mną, rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami.

Piętro zawalone było ciężkimi meblami i zniekształcającymi lustrami. Zwiędłe kwiaty w osuszonych wazonach wyglądały jakby stały tu od zeszłego tysiąclecia. Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam się do moich towarzyszy.

- Niczego tu nie znajdziemy. – ciężko było mi to przyznać. – Nie znamy nawet planu domu. Jest wielki, a Lydia może być wszędzie. W dodatku nie wiemy kiedy znowu oślepnę. Myślę że przetarliśmy szlak i możemy tu spokojnie wrócić w sobotę.

- Rezygnujesz? Will by to potępił.

- Will rzuciłby się na pożarcie rekinom byleby tylko pokazać swoją odwagę. – zacytowałam matkę.

W chwili ciszy słyszałam wyłącznie nasze oddechy wydobywające się z gardeł podrażnionych kurzem. Zaciągnęłam powietrze kilka razy chełpliwie. Jackson odwrócił się nagle w odchodzący od głównego, wąski korytarz. Zupełnie jakby coś usłyszał, ale ja i Stiles jeszcze nie. W jednej chwili z drzwi wysunęła się postać w białym kitlu. Cofnęłam się na tyle na ile mogłam, kiedy blada twarz odwróciła się w naszą stronę.

Mężczyzna był wysoki, ale przygarbiony. Miał srebrną cerę, blond włosy i duże złociste oczy wgapiające się w nas z czymś w rodzaju strachu. Wyglądał na pielęgniarza. Kursował wzrokiem ode mnie do Stilesa a ze Stilesa do Jacksona po czym do mnie i tak w kółko przez dobre kilka sekund. Zdążyłam zobaczyć co trzyma w rękach. Miał latarkę w lewej dłoni a w prawej nóż. Ociekał krwią. Przez moje ciało przeszło milion dreszczy. Spojrzałam w tył głowy Jacksona.

Wydał z siebie osobliwy charkot i ruszył do przodu obnażając zęby i pazury. Mężczyzna wydał z siebie wysoki pisk i zaczął ciekać goniony przez wilkołaka. Stiles nagle złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę pokoju w którego wyszedł pielęgniarz. Blade światło wylewało się zza drzwi. Nieśmiało zbliżyliśmy się do środka.

Na łóżku pod jedną ze ścian leżał chłopak o ciemnej skórze i szeroko otwartych oczach które zaszły mgłą już zapewne dawno temu. Uciekały w głąb czaszki. Powstrzymałam się od zwymiotowania kiedy zawartość żołądka cisnęła mi się do gardła.

- Idealnie zachowany. – mruknął Stiles wciskając mi do rąk latarkę. – Poświeć mi tu.

- To jest obleśnie. – skomentowałam ale spełniłam jego polecenie, drugą dłonią zatykając sobie usta i nos. – Ohyda.

- Cud nauki.

- Cud nauki to będzie jeśli się nie zrzygam. Stiles, hamuj swoje nekromanckie zapędy i po prostu wracajmy. – jęknęłam niezadowolona.

Znów zrobiło mi się ciemno przed oczami.

Nie podobam ci się? No proszę, jestem przecież taki przystojny, a twój kolega wydaje się być zachwycony moim idealnie zachowanym ciałem. Głos przemówił w mojej głowie po raz kolejny.

- Stiles. Nic nie widzę.

Poczułam tylko jak Stilinski wyciąga mi latarkę z ręki i sadza na jakimś stołku.

- Mówiłeś że żyjesz. – zwróciłam się do trupa.

Żyję. To tylko jedno z wielu ciał. Moje pierwsze. Taki się urodziłem i taki dorastałem. Twój wilczek pogonił mojego sługę. Valarick to wampir ale naprawdę dobrze sobie radzi z pielęgnowaniem ciała. Potem taki też umarłem a następnie, właziłem w innych ludzi. Żyję od tysięcy lat, nie brzydź się mojego pierwszego ciała. Zapomniałem się przedstawić. Jestem John Warwell, duch tego szpitala który obecnie postanowił odpocząć w swoim martwym ciele. Szukasz swojej przyjaciółki? Lydia. Lubię na nią patrzeć. Mógłbym cię do niej zaprowadzić.

- Więc to zrób.

- Co zrobić? – głos Stilesa przedarł się przez myśli.

- Nie ty. Zajmuj się ciałem. – upomniałam go. – Zaprowadź mnie do Lydii, John.

Nie ma nic za darmo. Musisz dać mi ciało które będę mógł przejąć. Coś za coś. Lydia za jakąś niewinną duszę.

- Sama ją znajdę. – burknęłam.

Wątpię.

I ponownie widziałam. Wkurzał mnie. Stiles przyglądał się dalej Johnowi. Wstałam z krzesła i złapałam go za ramię, by jak najszybciej wyciągnąć go nie tylko z pokoju, ale i z tego potwornego gmaszyska. Opierał się, ale potem uległ i wyszedł ze mną na korytarz.

- Jackson? – zawołałam. – Jackson, wracamy.

- Jak to?

- Koleś leżący na tamtym łóżku wdziera mi się do głowy. – objaśniłam Stilesowi. – Chcę się stąd wynosić. Znajdziemy Lydię w sobotę.

- Do tego czasu może być martwa. – przypomniał Stilinski. – Nie masz jakiegoś naprowadzania? GPS'u albo innej nawigacji.

- Jasne że mam. Już jej szukam w Google Maps. – rzuciłam sarkastycznie. – Jackson!

Chłopak wyłonił się z ciemnego korytarza. Uśmiechał się, ręce miał wciśnięte w kieszenie. Patrzył na nas rozbawionym wzrokiem, jak dziecko któro przed chwilą wygrało mecz w piłkę nożną.

- Czemu się tak wydzieracie? – Jackson zakołysał się na piętach.

- Wracamy. Za dużo miejsc do przeszukania. Sami nie damy rady.



BUMMMM

Z OKAZJI TEGO ŻE W SOBOTĘ NIC NIE WSTAWIĘ (MAM BAL I CAŁY DZIEŃ BĘDĘ SIĘ PRZYGOTOWYWAĆ, DZIŚ POJAWI SIĘ PRAWDOPODOBNIE JESZCZE KOLEJNY ROZDZIAŁ A JUTRO JEDEN LUB DWA. ZALEŻY OD NATĘŻENIA CZYTAJĄCYCH. 

ENJOY KOCHANI

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now