10. Gra zwana życiem

Zacznij od początku
                                    

- Jesteś chory i obłąkany. – markowałam to co właśnie robiłam. – I obolały.

- Co?

W jednej chwili zgiął się w pół i padł na ziemię rzucany atakami bólu.

- Skoro nikt w życiu nie wygrał, niech tak zostanie

Theo leżał na zimnej posadzce i niemalże krzyczał z bólu. W jednym momencie zmusiłam go do zachowania ciszy, by nauczyciele zaraz się nie pojawili. Stałam wpatrzona w niego, w to jaki ból mu sprawiam i zalała mnie nagła fala dumy. Byłam faktycznie wniebowzięta kiedy jego oczy zaszły mgłą, ale nie umarł. Odpuściłam mu w pewnym momencie i zadowolona poszłam na WOS.

Kiedy weszłam do sali, Isaac siedział już na swoim miejscu ale odsunął ławkę od mojej o dobre kilkanaście centymetrów. Zacisnęłam pięści po bokach po czym rozluźniłam uścisk. Powtórzyłam to kilka razy stają w progi i dopiero niepewnym krokiem ruszyłam na swoje miejsce. Nie patrzyłam na twarz Lahey'a. Nawet nie musiałam na niego spoglądać by czuć na ciele jego palące spojrzenie. Miałam wrażenie że wymłóca dziury w mojej skórze więc tylko zacisnęłam wargi i mijając go, wbiłam wzrok w swoją ławkę. Siadając, nie ruszałam jej z miejsca. Dopiero teraz dostrzegłam że Isaac siedział w takiej samej odległości jak inni uczniowie zwykle. To poprzednio siedział po prostu blisko, bardzo blisko.

Do końca lekcji nawet nie próbowałam na niego patrzeć. Nie chciałam też słyszeć jego głosu ale Stealson miał widocznie inne plany i odpytał go ze wszystkiego co do tej pory mieliśmy o systemie bankowości. Bezradnie położyłam głowę na ławce i starając się być obojętna, wbiłam wzrok w okno. Ściana lasu wydawała się być niezwykle interesująca. Skupiłam na niej całą swoją uwagę aż do końca obu lekcji.

Z WF'u się zerwałam na prośbę Stilesa. Kiedy wyszłam ze szkoły czekał na mnie przy jeepie z uśmiechem wymalowanym na ustach. Zapięłam zamek w kurtce i zmusiłam się do uśmiechu kiedy zaczęłam powoli podążać w jego stronę. Opierał się o maskę auta a tuż obok niego pojawił się nagle Jackson Whittemore. Miałam ochotę zwymiotować, odwrócić się zwiać jednak na WF, ale zbliżyłam się na tyle, że wilkołak bez przeszkód by mnie złapał a mogłam się po drodze wywalić, co przysporzyłoby mi zażenowania przed całą szkołą. Wyprostowałam się, podeszłam do nich i zagadnęłam najnormalniejszym tonem na jaki potrafiłam sie zdobyć:

- W co się wpakowałam? – oparłam się o drzwi jeepa.

Stiles spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Jedziemy do La Porte. – ogłosił mi zwyczajnym tonem.

- Mieliśmy jechać w sobotę. – wywróciłam oczami. – Słuchasz czasem Willa?

- Czasem. – przyznał Stilinski. – To nie jest teraz ważne, ładuj swój tyłek do samochodu i jedziemy.

Ton Stilinskiego nie wnosił sprzeciwu. Otworzyłam ostentacyjnie drzwi i wpakowałam się na tylne siedzenia jeepa. Przedni fotel zamknął się za mną. Niechętnie zajął go Jackson. Stiles obszedł samochód i wskoczył na miejsce pasażera. Oparłam się o plecy tylnej kanapy jeepa i patrzyłam jak za bocznym oknem znika mi szkoła.

- Nie przydałaby wam się bardziej Kitsune? Albo chociaż jakaś Beta? – zaproponowałam.

- Ty masz ten swój super obdarzony umysł. – Jackson odezwał się szorstko. – Ja zęby i pazury a Stiles... Jest mądry. Chociaż nie wiem jak ma to nam pomóc w wyciagnięciu Lydii.

- Yhym. Nie gadaj tyle, tylko wyjmij nawigację ze schowka. Wpisałem dane. – ponaglił go Stiles.

Jackson schyliła się do schowka i wyciągnął urządzenie po czym zapiął je w specjalnym uchwycie i włączył. Samochód wypełnił mechaniczny męski głos powiadamiający nas o oddaleniu od celu podróży jak i oszacowanej godzinie dotarcia w to miejsce.

Przesunęłam się w bok i oparłam głowę o spalcowaną szybę jeepa. Przyjemnie chłodziła moją głowę. Obserwowałam przewijające się za oknem obrazy, a właściwie zielone plamy drzew i poboczy. Czasami mijał nas jakiś samochód, ale niewielu kręciło się na drodze prowadzącej do rezerwatu.

To było naprawdę dziwne uczucie, zwłaszcza że nigdy nie zapuszczałam się do lasów Lu temu podobnych samotnie, albo przed ostatnimi wydarzeniami. Stłamsiłam w sobie żal i gorycz. Zdusiłam wszelkie uczucia które mogłyby nagle wziąć górę i zagadnęłam:

- Wiesz właściwie gdzie ten szpital? Dokładnie. Wiesz jak wygląda?

- Panikujesz. – oświadczył Jackson.

- Szpital psychiatryczny jak szpital psychiatryczny. Nic nadzwyczajnego. – mruknął Stiles kiedy mijaliśmy ogromny znak oznajmiający że mijamy właśnie Chico. – Obstawiam obdrapane mury, wąskie okna z kratami i krzyki dochodzące zewsząd.

Wywróciłam oczami. Niebo zaczęło szarzeć, zapowiadało się na deszcz. Fantastycznie, nawet pogoda chciała dodać coś od siebie, i zmieniła się w majestatycznie horrorową. Wydęłam wargi i zbiłam wzrok w przednią szybę.

- Co może tam być?

- Doktorzy. Koleś z wiertarką, Lydia. Tego jestem prawie pewna, ale nie wiem do końca... Lydia leżała tylko w jednym pomieszczeniu.

- Świetnie. Stilinski władowałeś nas w wielkie bagno. Jeśli tam umrę, to ci nogi z dupy powyrywam. – warknął Jackson.

Stiles tylko mruknął coś w odpowiedzi i skręcił w leśną drogę. Tu mógł bardziej rozpędzić jeepa. Mknęliśmy pomiędzy dwoma ścianami zieleni a potem śniegu. Zimny puch okrywał pobocza i korony niektórych drzew. Prawie zrobiło mi się przykro, gdy przypomniałam sobie że deszcz ma go zaraz zmyć.

Pierwsze krople spadły na szyby gdy dojrzałam wysłużony drewniany znak informujący że wjeżdżamy do La Porte. Poczułam nagły nieprzyjemny chłód więc wcisnęłam ręce w kieszenie kurtki i skuliłam się w kołnierzu.

- Tam chyba był znak! – krzyknął nagle Jackson.

Poderwałam się na zawołanie, ale w tym tempie musieliśmy go minąć.

- Stilinski zawracaj! – rozkazał.

- Nawigacja mówi że kolejny skręt jest za dosłownie pięć minut i to on doprowadzi nas do...

Nie zdążył dokończyć bo Jackson wyrwał nawigację z uchwytu i wrzucił ją do schowka.

- Szpitala. – dokończył Stiles ciszej. – Jak twoim zdaniem mamy teraz trafić?

- Zawrócić? – Whittemore skrzyżował ręce na piersiach i wydął wargi.

Stłumiłam chichot kiedy Stiles z krzywym uśmiechem wcisnął gaz jeszcze mocniej i wyszukiwał kolejnego zjazdu. Droga odchodząca w gęstszy las, pojawiła się między drzewami dokładnie za pięć minut.

Była to wąska, aczkolwiek kamienna droga przypominająca podjazd do jednej z tych drogich rezydencji w Malibu. Dreszcze nadeszły szybko, gdy ciszę przerwał zgrzyt metalu.







wybacz mi Bociaaaaa ale to było mi niezbędne, nie zabijaj mnie, jeszcze nie teraz, jestem tak młoda, tyle książek mogę jeszcze napisać 

omg, wybaczcie "przerwę" risaaca 

Full Moon - isaac laheyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz