Rozdział 41:Rozproszona Iluzja

21 0 0
                                    

W takiej sytuacji zastał ją człowiek o stalowych oczach. Dostrzegłszy jej zachowanie uśmiechnął się.

- Widzę, że już zdążyłaś się zadomowić i pokazać swoje maniery – odezwał się pierwszy, podczas gdy ona milczała. Nie chciała przekazywać temu wesołemu człowiekowi tak strasznej nowiny, jaką była wiadomość o śmierci starszego brata. Po dłuższej chwili ciszy, kiedy mężczyzna zapewne oczekiwał odpowiedzi, znowu zabrał głos. Najwidoczniej za wszelką cenę chciał podtrzymać rozmowę. – czemu milczysz jak grób, Czarna Różo? A tak w ogóle to chyba kiedy ostatnio się widzieliśmy inaczej kazałaś się nazywać – figlarne iskierki w oczach stryja zaczynały płonąć coraz mocniej. Był tak podobny do ojca. Lilli słyszała jego myśli. Był bardzo podekscytowany i radosny, że wreszcie ujrzał kogoś z rodziny na północy. Minęło w końcu prawie piętnaście lat odkąd tam przebywał.

- Wiele się zmieniło – odpowiedziała wreszcie wymuszając uśmiech. Widział ile ją kosztował ten niewielki gest. Spojrzała mu w oczy. Wzdrygnął się jak oparzony.

- Jesteś jak skóra zdjęta z ojca – obejrzał ją z góry na dół – tylko te oczy... po kim ty je masz, co? Agnes, o ile dobrze pamiętam ma jasne włosy i oczy koloru bławatków...

- Dobrze pamiętasz, stryju. Może jestem podobna do ojca, ale większość umiejętności odziedziczyłam po Starożytnych. Widziałeś to wszystko, prawda? To tylko niewielka próbka moich możliwości, które wciąż się rozwijają. Nie pytaj czemu – rzekła szybko widząc, że zbiera się do zadania pytania.

- Chodź... - nie zdążył dokończyć, przerwała mu.

- Do namiotu wodza Czarnego Węża – dokończyła za niego – jasne już idę. Tylko nie narzekaj, że zbyt wolno. Niedawno umarłam, nie dziw się. Takie rzeczy zdarzają się ludziom mojego pokroju.

Narada przebiegła niezbyt spokojnie, wciąż podnosiły się szumy i krzyki. Nikomu nie podobała się wizja przymierza z północą i mało kto wierzył w nieprawdopodobną wojnę. Nie doszło do porozumienia i wszyscy rozeszli się do swoich chat w złych humorach.

Lilli, jako że nie miała własnej chaty, a o gościnę nie chciała prosić, udała się w stronę oceanu. Tego intrygującego cudu nie widziała jeszcze z bliska, więc szybko odszukawszy dróżkę w wysokiej suchej trawie, podążyła ku lśniącej w promieniach południowego słońca lazurowej tafli wody. Zapach soli robił się coraz mocniejszy w miarę zbliżania do jasnej plaży.

Trawa przerzedziła się, zastąpił ją delikatny, miękki wręcz piaseczek. Drzewa pozostały w tyle, skończyły się kilkanaście metrów od granicy trawy. I tak były to pojedyncze, na dodatek połamane wichurą kikuty pni. Gałęzie zostały posprzątane, ale nic nie wskazywało na szczególne poszanowanie drewna przez tutejszych ludzi. Na północy drzewa były bardzo cenionym surowcem, przynajmniej w częściowo już wylesionej Westerii, więc nikt nie rzuciłby tam gałęzi pod płotem i nie pozostawiłby ich w ten sposób, na zmarnowanie.

Piasek był rozgrzany, a słońce mocne. Ocean szumiał uspokajająco, a przejrzysta, lazurowa woda w niczym nie przypominała błotnistych toni Ognistej Rzeki czy Leffaran. Lilli powoli zbliżyła się do obmywających pojedyncze głazy fal. Zdjęła buty i podeszła jeszcze bliżej, a woda dotknęła jej stóp. Była kojąco chłodna.

Lilli rozkoszowała się chwilą ciszy i spokoju, pozbawioną ognistego ciepła nieznanego pochodzenia i ludzkich, nie zawsze przyjemnych myśli. Była całkowicie sama, lecz nie samotna. Całe życie nie miała nikogo tak bliskiego, więc nie przeszkadzał jej moment bez kogokolwiek w pobliżu.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now