Rozdział 11

41 4 0
                                    



Gdy mdły świt pozłaca ośnieżone wierzchołki gór, Lilli postanawia ruszać dalej. Zimno to słowo, które najlepiej obrazuje jej samopoczucie. Dlatego też ubiera najcieplejszy płaszcz i zmienia buty na te zimowe. W końcu zwykłe przeziębienie nawet czarodzieja potrafi wyeliminować z gry.

Droga wiodąca na przełęcz jest kręta, stroma i słabo oznaczona. Mimo to, koń z jeźdźcem na grzbiecie uparcie pnie się do góry. Nie ma co się spieszyć, nawet jeśli ktokolwiek ze świty króla zobaczył ją jadącą przez wrzosowisko, uznał ją za samobójcę, ponieważ wszyscy wiedzieli, że kto znika w Mrocznych Górach, znika na zawsze.

* * *

Rhon, Czarna Skała, niknie w chmurach. Wierzchołek najwyższej góry świata jest niedostępny, niektórzy nawet twierdzą, że mieszkają tam bogowie. Lilli stwierdza, że to bzdura. Nikt nie chciałby mieszkać w takim cholernym zimnie.

Magia jest wyczuwalna w powietrzu. Pulsuje w ziemi, przenosi się z wiatrem, drga w zamarzniętych kropelkach wody. Dziewczyna czuje się przytłoczona, jej moc wydaje się nie wystarczać, aby pokonać coś takiego. Jednak nie za bardzo się tym przejmuje, gorszą świadomością jest fakt, że musi na tym zimnie spędzić jeszcze jeden dzień. Oby to „zło" wylazło ze swej nory szybko, nie chce mi się czekać – myśli, z odrazą spoglądając na ośnieżone szczyty. Wychowała i urodziła się w górach, lecz przez ostatnie dwa lata tam nie zaglądała i odzwyczaiła się od owego klimatu.

Ziemia jest pokryta cieniutką warstwą śniegu, który wciąż pada. Jedyną formą roślinności doliny są niskie, karłowate wrzosy i mech. Niemalże lodowa pustynia. Jest pusto i nienaturalnie cicho. Żaden głos nie przerywa otaczającej Lilli harmonii pustki.

W południe dziewczyna dociera tak blisko gór, że może dotknąć stromego zbocza. Lecz tego nie robi. Puls magii ciągnie ją dalej, między szczyty. Pogania wierzchowca, który parska i opiera się.

Nagle słyszy szepty. Z przestrachem sprawdza czy nie zwariowała i zatyka uszy. To przynosi ulgę, głosy cichną. Jeszcze nie oszalałam – śmieje się w duchu, po czym zeskakuje z konia i podąża za szeptem gór.

Po kilku krokach dostrzega jakby wejście w głąb góry. Stamtąd słychać głos, magia pulsuje tu najsilniej. Ciemność zdaje się być miękka i aksamitna, zaprasza do zagłębienia się w niej. Lilli poddaje się zachęcie. Wchodzi, jej buty stukają o kamienne podłoże.

Mrok ją otacza, szepty wołają. A co jeśli to pułapka? Ogarnia ją jeszcze większe zimno, chłód z głębin ziemi. Ciężar przyciska ją, zabiera oddech. Lilli zaciska pięści i pojawia się światło. Jej światło. Jej magia, lecz przytłoczona mocą, która otacza to miejsce.

Po kilkunastu minutach ciągłego schodzenia i wdychania zapachu wilgoci oraz ciemności, dziewczyna czuje, że wchodzi do większej jaskini, magiczny ognik nie dociera do jej krawędzi. Echo kroków budzi się wielokrotnie w zakamarkach podziemnej sali.

Ciemność nagle rozbłyska tysiącem bladoniebieskich świateł, a na sklepieniu i ścianach uwidaczniają się wspaniałe malowidła. Obrazy przedstawiające ludzi. I elfy. Mityczne stworzenia, które wyginęły trzy i pół tysiąca lat temu.

Gasi swój ognik, nie jest już potrzebny. Mimo to otacza ją niezwykła, zielonkawa poświata, otula delikatną mgiełką całe ciało, regularnie pulsuje, w rytm bicia jej serca.

Lilli rozgląda się zaciekawiona po jaskini. Jej wzrok zatrzymuje się na, jakby mogło się wydawać, posągu. Prawie dostaje zawału, gdy rzeźba unosi głowę i spogląda na nią wyblakłymi, niemalże białymi oczyma. Iskierki niepokoju parzą jej ciało, a magia gromadzi się w dłoniach, gotowa do walki.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now