Rozdział 5

70 8 0
                                    



Pierwsze promienie słońca padają na twarz dziewczyny leżącej na szerokim łożu. Jej czarne włosy w nieładzie rozsypały się po poduszce, a wokół oczu powstała ciemna obwódka niezmytego czernidła. Ciemnoróżowe usta są lekko rozchylone, wydobywa się z nich cichy, lecz wyraźny świst. Dziewczyna powoli budzi się i otwiera oczy. Unosi kołdrę odsłaniając nagie, umięśnione ciało, którego mogłaby jej pozazdrościć bogini.

Lilli przeciąga się i wstaje. Zwierciadło na przeciwległej ścianie pokazuje jej jak bardzo wczoraj zaniedbała codzienne czynności. Nie miała jednak na to czasu. Po kłótni z ojcem wpadła w swojego rodzaju trans i siedziała na środku komnaty otoczona ciemnozielonymi smugami magii oczyszczając swój umysł z emocji. Później była zbyt zmęczona i po prostu zrzuciła ubrania padając na łóżko.

Teraz wstaje i sięga po wczorajsze odzienie. Wszystko skrupulatnie nakłada oraz wyrównuje. Przeczesuje splątane loki palcami, lecz niewiele to daje. Zrezygnowana rusza w kierunku drzwi. Ciągnie silnie za mosiężną klamkę, ale nic się nie dzieje. Cholera! – myśli Lilli – skurczybyki musiały mnie tu zamknąć.

Chwilę jeszcze szarpie się z drzwiami, jakby próbując oszukać rzeczywistość. Zaciska zęby i nie widząc innej możliwości unosi nogę i z całej siły kopie grube, drewniane odrzwia. Z głuchym jękiem ustępują, aby następnie paść z hukiem na posadzkę.

Dziewczyna uśmiecha się i błyskawicznie zbiega po schodach, niemalże zrzucając z nich strażnika. Skacze po dwa stopnie, nie przestając się cieszyć z tak szybko odzyskanej wolności. Na dole przebiega kilka korytarzy i znajduje się przed wyjściem na zewnątrz. Wychodzi po czym wciąga głęboko w płuca świeże powietrze jesiennego poranka.

Zapach jesieni miesza się jednak z wspaniałym dla pustego żołądka Lilli aromatem świeżo wypiekanego chleba. Burczy jej w brzuchu i dopiero teraz uświadamia sobie, że nie jadła nic od ponad doby. Zakrada się do kuchni i cicho przemknąwszy obok pulchnej gosposi, już schyla się i sięga do kosza aby położyć dłoń na pięknej, rumianej bułeczce. Nagle jednak czuje smagnięcie przez pośladki. Kobieta pracująca w kuchni patrzy na dziewczynę z gniewnym wyrazem twarzy. Lilli udaje skruszoną i szybko wycofuje się w kierunku wyjścia, lecz zachowuje swą zdobycz.

Po skromnym, lecz pysznym posiłku dziewczyna zagląda do stajni, aby odebrać swoje rzeczy. Po długim i mozolnym poszukiwaniu wśród wideł, łopat i stert siana, w końcu znajduje juki oraz swojego konia. Już ma zamiar osiodłać wierzchowca, gdy za plecami słyszy głos.

- Czy ty się przypadkiem gdzieś nie wybierasz, moja panno? – pyta unosząc brwi stryj – nigdzie nie wyjedziesz – dodaje widząc, że jego słowo nie odniosły skutku.

- Och, jaśnie oświecony pan stryj raczył zaszczycić mnie swą obecnością, a także uwagą... czuję się zaszczycona – mówi nie przerywając dociągania popręgów – ojciec już nie chce rozmawiać, prawda?

- Dziś przed świtem otrzymaliśmy wiadomość, że niewielki oddział wroga zaatakował naszą granicę na południe stąd – wyjaśnia Konrad Schwarzinger – Bruno od razu zaofiarował się i pojechał zebrawszy najpierw sporą ilość wolentarzy. Najprawdopodobniej przed wieczorem nie wróci.

Lilli wzdycha przeciągle i zabiera się do wyprowadzenia prychającego konia z boksu. Na drodze staje jej jednak szeroka sylwetka stryja.

- Mówiłem już, że nigdzie nie pojedziesz – stwierdza z zaciętą miną. Dziewczyna patrzy mu w oczy i prycha.

- Bo co mi zrobisz? – unosi kpiąco brew – zamkniesz mnie w pokoju? Przyjęłam do wiadomości, że nie masz ochoty, abym wyjeżdżała, lecz twoja władza nie sięga tak daleko, wybacz.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now