Rozdział 6

62 6 0
                                    



Lilli czuje pustkę. W pierwszej sekundzie nie może pojąć co się stało. Dłonie bezwiednie zaciska na materialne ubrania. Zęby ściśnięte niemalże do bólu. Zamknięte oczy, a umysł pogrążony w morzu rozpaczy, otchłani bez powrotu. Z gardła wydobywa się szloch, jęk prawie. Dziewczyna rozkłada szeroko ramiona, krzyczy. Dookoła wirują iskry, płomienie. Upada na kolana, a zaciśnięte powieki nie rodzą łez. Ból chwyta serce niewidzialną dłonią rozpaczy. Na horyzoncie widać pierwszą chmurę, słychać pierwszy grzmot. Idzie burza. Już nie pierwsza w jej życiu.

Nagle w zamkniętym na cały świat umyśle słyszy głos.

To ja – szepcze tak słodko, cicho, wyraźnie – oddaj mi się, nie walcz z takim uporem. Chwyć moją dłoń, pójdź za mną. Ten świat nie jest ciebie warty – głos rośnie, tężeje, upaja cierpiący umysł swym brzmieniem – oddaj się w me objęcia. Ukój swój ból. Chodź za mną. Chodź. Chodź. Chodź – powtarza w kółko. Lilli poddaje mu się. Głos przynosi ulgę. Zabiera ból.

Lecz ona uświadamia sobie, że skądś kojarzy ów głos, że jest on z nią związany, że przypomina jej kogoś. I z rosnącym przerażeniem wyrywa się, chce odejść, wrócić do świata. Bo zna takie głosy. Słyszy je często.

To głos szaleństwa.

* * *

Popołudnie pamięta jak przez mgłę. Ludzie, smutne twarze, kondolencje. Wszechobecna czerń. Czerń w głowie. Czerń w sercu. Na zewnątrz jasność. Fałszywy uśmiech i tysiąc powtórzeń „radzę sobie". Podchodzi niemalże obcy człowiek. Uśmiechnij się. Powiedz, że nie potrzebujesz pomocy. Odejdź. Powtórz.

Nagle widzi stryja. Jego twarz jest pełna bólu, ściągnięta cierpieniem. Mówi coś, lecz Lilli nie słyszy, mężczyzna musi powtórzyć kilka razy, aby zrozumiała.

- Liliano – cóż za okropne imię, myśli ona – słyszałaś co powiedział twój ojciec przed śmiercią? Musiałaś. Więc zgodnie z jego wolą zostaniesz mianowana dziedziczką pustego tytułu Vasilias'a Serinu, który do tej pory nosił Bruno Schwarzinger. Nie niesie on ze sobą nic prócz próżnego gadania oraz problemów związanych z nadaniem go kobiecie. – w tym momencie Lilli dostrzega krzywe, pełne niesmaku spojrzenie stryja – Dodatkowo, jutro muszę pasować cię na rycerza, a później pułkownika armii. Jutro pierwsza misja zwiadowcza.

- Dlaczego po prostu nie zapomnisz o tej sprawie? – pyta cicho dziewczyna i spogląda mu w oczy. Hrabia natychmiast odwraca wzrok - i dla mnie i dla ciebie będzie wtedy wygodniej.

- Otóż, moja panno, mimo że twój ojciec był umierający i mówił cicho, wszyscy obecni tam jego podkomendni usłyszeli każde słowo. W każdym razie jeden usłyszał i powtórzył – tłumaczy Schwarzinger – także nasi kochani wojacy tak entuzjastycznie przyjęli ten pomysł (swoją drogą nie wiem czemu), że już od kilku godzin wiercą mi dziurę w brzuchu. Musimy się poświęcić, bo gotowi jeszcze wzniecić bunt, co w czasach niemalże otwartej wojny nie jest bezpieczne.

- A mój brat? Z pewnością będzie zły. Nie mogę – kręci głową Lilli. Tak naprawdę, to nie ma wcale ochoty dowodzić oddziałem honorowej, ale też zbyt swawolnej szlachty. Och, dlaczego? – pyta samej siebie – co ja takiego zrobiłam?

A nawet gdyby chciała bawić się w pułkownika, to nie może, nie ma prawa. Nie miałaby już wtedy czego szukać w Astrze i innych większych miastach Westerii. Przed równonocą musi dotrzeć do Teriru, nie ma innej opcji.

- Nie mogę tego zrobić – z uporem powtarza dziewczyna – powiedz im, że się zrzekam.

- To ty im powiedz! – stryj zatacza dłonią krąg dookoła i wskazuje Lilli całą gromadę uzbrojonych po zęby mężczyzn, którzy gotowi są do bitwy nawet we śnie. Dziewczyna mimowolnie przełyka ślinę. Im nie można się przeciwstawiać.

Nagle wpada jej do głowy genialny pomysł. Rzucając stryjowi tylko zdawkowe „Zgoda!", wychodzi w kierunku rzeki i w zamyśleniu dopracowuje swój plan.

* * *

Pachnie wodą. Wiatr z zachodu, znad rzeki przynosi opar mgły. Końskie kopyta stukają o wysuszoną powierzchnię drogi. Co pewien czas dzwoni metal zbroi lub w przestrzeń unosi się suchy kaszel któregoś z rycerzy. Ogółem atmosfera jest smętna, co udziela się każdemu członkowi oddziału. Jeszcze wczoraj pełna energii do walki z wrogiem i rozentuzjazmowana zmianą dowództwa, szlachta dziś nie kwapi się do wstawania z ciepłych łóżek. Powietrze jest wilgotne, a pogoda nie skłania do wojaży.

Lilli czuje w sercu beznadzieję. Z takim oddziałem nie zrealizuje planu. Nie ma szans, aby ci zmuleni jak woda w ścieku żołnierze chcieli dziś walczyć. A najgorsze jest to, że sami tego chcieli. Gdyby nie to, dziewczyna mogłaby już dawno znaleźć się za granicą.

Powoli wjeżdżają na most. Rzeka jest szeroka, lecz bystro toczy swe wody. Drewniana kładka nie wydaje się stabilna. Kilku mężczyzn czuje niepokój, a ich dowódca widzi to. Lilli nie boi się jednak i kategorycznie nakazuje przekroczenie rzeki w tym miejscu. Najbliższy most jest pięćdziesiąt kilometrów na południe, więc nie ma innej opcji przeprawy.

Na drugim brzegu znajdują się już w Westerii. Lefarran, Wielka Rzeka jest granicą między dwoma państwami w stanie wojny, dlatego też brodów jest niewiele. Za mostem wjeżdżają w ciemny, niepokojący las. Tu w każdej chwili można spodziewać się strzały lub bełtu w plecy.

Nagle na drodze pojawia się jeździec. Lilli wie kto to jest, w końcu sama rozkazała wysłać zwiadowcę. Gdy mężczyzna podjeżdża bliżej, dziewczyna pierwsza się odzywa.

- Jak sytuacja? – pyta sucho.

- Na zachód stąd jest wieś, a za nią gęsty las – zaczyna żołnierz wciąż zadyszany po szybkiej jeździe – przed lasem ujrzałem spory oddział wrogiej armii.

- Dobrze... – mruczy pod nosem pani pułkownik – w tym lesie można zastawić pułapkę. To pewnie również zwiad, tak jak my. Ale tego nie mogą się spodziewać – mówi głośniej, a w jej oczach zapala się złowieszczy ogień.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now