Rozdział 33: Wyjazd

20 1 0
                                    

Wyglądało na to, że siły były wyrównane, ale po chwili stała się rzecz dziwna. Wren podczas walki odwrócił się na plecy, a młodszy przyduszał go do ziemi. I wtedy starszy przymknął oczy, a uśmiech zszedł z jego twarzy. Na czole obficie sperlił mu się pot, na lewym rękawie koszuli zaczęła pojawiać się czerwona plama.

- Może byśmy przestali? - spytał słabym głosem - Słabo mi...

- Co ci jest, Wren? - brat natychmiast oswobodził go z uścisku i pomógł wstać - jesteś ranny?

- Przecież musiałeś wiedzieć - rzekł starszy blondyn - jak to?! - dodał widząc zdezorientowaną minę Albrechta - nie słyszałeś o moim słynnym pojedynku z hrabią Schwarzingerem? Przecież plotki są tak głośne...

- Nic nie wiem, opowiedz mi - podekscytowany chłopak usiadł przy biurku, a bratu kazał iść do łóżka. Wren zrobił to bez oporu, miał nawet ochotę trochę odpocząć. Oddychał z trudem, po chwili uspokoił galopujące tętno i streścił cały pojedynek ze stryjem Lilli. Nie zataił żadnego szczegółu, wspomniał o smoku i całym widowisku, które ukochana sprawiła. Co dziwne, opowiadając o niej nie czuł już bólu, był raczej dumny, że mógł spotkać kogoś tak wspaniałego. Nie znaczyło to oczywiście, iż się pogodził z jej śmiercią. Nadal miał urazę do Elizy za to, co zrobiła.

- Naprawdę przyleciała na smoku?! - Albrecht był tak zaskoczony, że nie chciał w to uwierzyć.

- A ty naprawdę tego nie widziałeś? - następca tronu się uśmiechnął - tyle było zamieszania... nie wiem nawet co później z tym bydlęciem zrobiła - zamyślił się. - pewnie bestia uwolniła się z zaklęcia, które na nią rzuciła, albo...

- Kto ci powiedział, że ona rzuca zaklęcia? - młodszy brat zmarszczył brwi - ona poważnie umie czarować? Jest wiedźmą, czarownicą? - on również począł się zastanawiać. Nawet nie miał pojęcia kiedy przeszli do rozmowy o Lilli w czasie teraźniejszym. Jakby ciągle żyła.

- Nie mów tak o niej... może cię teraz słyszy...

* * *

Poranek zapowiadał się ślicznie. Słońce tutaj wschodziło już koło godziny piątej, jak w środku lata na południowych rubieżach państw, które Lilli znała. Wstała właśnie obudzona pierwszym brzaskiem. Była w tej mniejszości, która mogła położyć się spać po północy, wstać o świcie i jeszcze wyglądać jak nowo narodzona. Ubrała się pospiesznie w zwiewną koszulę w jasnoszaro - białe, pionowe pasy. Podwinęła rękawy, bo dzień zapowiadał się ciepły i pogodny. Na nogi ubrała ciemnoszare spodnie z cienkiej skóry. Wsunęła stopy w granatowe trzewiczki na niewielkim obcasie, a na koszulę ubrała jeszcze tego koloru obcisłą kamizelkę. Włosy uczesała w wygodnego koka na czubku głowy zrobionego za pomocą splecenia włosów w różnego rodzaju warkocze. Już zaraz po uczesaniu zaczęły wyślizgiwać się z niego niesforne kosmyki. Fryzura wyglądała efektownie. Dziewczyna miała teraz odsłoniętą twarz i nie musiała się grzać przykryta całymi tonami czarnych loków. Na lewą rękę założyła jasnoszarą rękawiczkę, blizny na niej wyglądały paskudnie. Za pasek wsunęła czarny sztylet, który w jej ręce emanował magią. Przekazała go dziewczynie tajemnicza postać podczas wizji na obradach. Teraz mógł się przydać.

Wszystkie rzeczy miała już uszykowane poprzedniego dnia, więc teraz mogła tylko czekać aż jej współtowarzysze wreszcie wstaną i się przygotują, drżała z niecierpliwości, aby poznać swojego starszego stryja i zobaczyć ocean.

Po cichu wyszła z namiotu i rozkoszowała się cichym porankiem. Wszystko powoli budziło się do życia. Ptaki śpiewały już od dobrej godziny, ale ludzie jeszcze smacznie spali. Tymczasowe mieszkanie Lilli znajdowało się na niewielkim wzgórzu, więc miała doskonały widok na dolinę. Rzeka płynęła leniwym nurtem mniej więcej na jej środku. Dookoła rosły głównie liściaste lasy pełne zwierzyny. Wioska składała się z kilkudziesięciu namiotów zbitych w jedną gromadkę. Na środku stał jeden większy, chata zgromadzeń. Dziewczyna już tam kiedyś była. Kilka dni temu, gdy pierwszy raz wstała, została tam poddana przesłuchaniu i dokładnym oględzinom. Szczęśliwie nie została uznana za zagrożenie. Rozmawiała wtedy również z kimś, kto robił tutaj za lekarza - szamanem. To on zajął się nią, gdy była ranna. Ale najdziwniejsze było to, że chciał ujrzeć broń, której użyto do tego. Lilli nie miała pojęcia po co. Wiedziała, że medycyna nie potrafiła wyjaśnić jej przypadku, lecz co do tego miał sztylet, który dała Elizie? Był magiczny, to prawda, ale skąd do cholery dziewczyna miała by go ze sobą mieć? Nie zraniła się przecież sama. Z drugiej jednak strony, skąd mogła wiedzieć co szlachcianka zrobiła z bronią później? Ciągle tylko pytania i brak odpowiedzi. Lilli była niezadowolona.

W pewnej chwili usłyszała kroki o strony lasu, zza pleców. Osoba, najpewniej mężczyzna, była jeszcze daleko, ale dziwnym sposobem ona go słyszała. Jej zmysły były nadzwyczajnie wyostrzone. Czuła niespokojny oddech człowieka. Jego puls galopował, ona to wiedziała. Był najwidoczniej czymś bardzo przejęty. W tej chwili domyśliła się kto to. Takie połączenie reakcji wywołuje tylko miłość.

Albo nienawiść.

- Witaj, Ognisty Ptaku - rzekła najspokojniejszym głosem na jaki ją było stać - piękny dziś dzień, nieprawdaż?

Młodzieniec zatrzymał się. Nie odwróciła się, ale była pewna, że jego mina wyrażała bezbrzeżne zdumienie.

- Podejdź tutaj, słyszę cię i widzę - mówiła dalej z perfidnym uśmieszkiem. - jak minęła noc? Jesteś gotowy do drogi?

- Dzzzień dobry, Czarna Różo - zająknął się nieco i ruszył w jej stronę. - wyglądasz oszałamiająco.

- Dziękuję - spojrzała mu w oczy. Jego spojrzenie było nieśmiałe, ale pełne... miłości? Pożądania? Nie była pewna. - idź obudzić Sheilę i Wielkiego Sokoła. Niedługo ruszamy. Musimy zdążyć do wioski przed zmierzchem.

- Tak - odpowiedział ni w pięć ni w dziewięć młodzieniec. Zapewne dlatego tylko żeby się w ogóle jakoś odezwać.

ttM��q�,}



Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now