ce dwa ha pięć o ha

3.4K 280 10
                                    


Biegłem przed siebie. Dotknąłem dłonią szyi. Idealnie. Temperatura mojego ciała była całkowicie podobna do temperatury trupa. Więc wszystko szło po mojej myśli. Co ja wtedy, do cholery, robiłem? Tak się składa, że rozmyślałem o mojej ciotce, która pewnie ponownie sądziła, że czeka ją szczęśliwe i usłane różami życie z tym pojebańcem. No i biegłem, goniłem, pędziłem [wcale nie bimber] przed siebie. I na chuja? Wyszedłem z osiedla, wyminąłem cuchnące gównem śmietniki, przeszedłem przez ulicę na czerwonym świetle i czekałem na nocny tramwaj - linia jedenaście. Kuźwa, papierosów nie miałem. Ale pieniądze tak, kiosku nie. Przyjechał cholerny tramwaj. Minęło kilka sekund. Zniknęły te wszystkie zmęczone staruszki z laskami, wózkami na zakupy lub na niedołężnego męża, zniknęły rozkrzyczane i wkurwiające dzieciaki i takie zjeby lat kilkanaście, które próbują być nad wyraz zabawnymi, a wychodzi jak zawsze. Zniknęli też ludzie wracający z pracy i babska roszczące sobie prawo do zajęcia dwóch miejsc jednocześnie - jedno dla siebie, drugie dla swojego tłuszczu i torby z kurczakiem lub marchewką. Tramwaj nawet nie śmierdział żulem. A przecież rasowy tramwaj zawsze powinien nim walić. JECHAĆ. Tramwaj jedzie żulem, żul jedzie tramwajem. Siedziałem na plastikowym, czerwonym krzesełku. Sam. I aż chłód w dupsku czułem. A powinienem w sercu. Ależ to dziwne uczucie było. Pierwszy raz od miesięcy znajdowałem się w innym miejscu, niż to, którego się ode mnie oczekiwało. Bo jest przecież różnica między ucieczką z domu, a pójściem do świetlicy zamiast na terapię grupową. Oparłem głowę na szybie, jechałem przed siebie. Kilkakrotnie chuchałem na szkło i rysowałem palcem kutasy zakończone głową. Było mi tak mdło wewnętrznie. Pusto. Miałem wrażenie, że moja głowa autentycznie zakończona jest kutasem. Albo kutas zakończony jest kutasem - bez możliwości posiadania głowy i mózgu.

P u s t o.

Moje wszystkie myśli zebrane do kupy stanowiły wnętrze wypełniające literę "O". Nie czułem nic. Tak jakby w jednej minucie wszystko to, co mnie otaczało, stało się kompletnym zerem. Pustym 0. Jeśli dzięki inteligencji widzi się więcej, ja nie widziałem nic. Upicie się - to brzmi jak coś, co mógłbym zrobić. Chciałbym zatracić się w mojej własnej pustce. W tajemnicy wynikającej z mojego istnienia. No i znowu myślałem sobie o czymś. Co za nowość! W sumie nigdy nie wierzyłem w boga. Świadomie bądź nie odrzucałem wizję spowitego w prześwieradła starca z długą brodą. Albo jakiejś cholernej delty z okiem, która lata w przestworzach. Ale gdyby bóg, jako byt totalnie niepojęty i wszechmogący, istniał, mógłby stworzyć drugiego boga. To byłyby dwie takie same głębie. Nieskończoności. Studnie bez dna. Coś jak zapętlona kilkakrotnie butelka Kleina powiększona nieskończenie wiele razy. Nieskończenie, moi drodzy. Piekielna wstęga Möbiusa rosnąca z każdym ułamkiem sekundy. Bolał mnie umysł. Aż drapało mnie pod mostkiem, jakieś dziwne ciśnienie mnie naciskało. Ból ustał, zdałem sobie z czegoś sprawę. Polityka. Polityka to nic innego jak perwersyjny cyrk z nielegalną tresurą zwierząt i sprzedażą ciała Świetłany oraz dziewictwa jej jedenastoletniej córki. Toż to przecież wielki festiwal pieprzonych dewiantów, którzy już sami nie wiedzą, czym do siebie ludzi przekonać. Przywykliśmy do formy, która opiera się na istnieniu dwóch dominujących partii, z których jedna rządzi. A kiedy rządząca da dupy, druga musi włożyć w tę dupę plastikowego kutasa z brokatem, czyli tak omamić społeczeństwo, aby kolejny raz poleciało na partię, której poprzednie rządy były takie, jakie rządy są zawsze - chujowe. Zmanipulowano mną. A gdyby tak założyć, że te partie wcale nie działają przeciwko sobie? Gdyby sądzić, że jedna wprowadza reformy, druga je zdejmuje i tym oto sposobem jedna rozkurwi system, a druga przywróci go do porządku po to, by następnie go rozwalić na strzępy i po to, by ta kolejna partia znów miała co naprawiać? Może to wszystko jest odgórnie ustawione, a kolejność opadania kostek domina jest losowa i zależy wyłącznie od [możliwego do przewidzenia] wyniku głosu społeczeństwa? Może to wszystko jest śmieszną odmianą gry bez poziomów i punktów? Może to wszystko mi się śni? Może to wszystko rozgrywa się w niewielkiej dla ogółu świata cząsteczce, która jest znanym nam wszystkim wszechświatem? Pojmujemy go jako coś ogromnego, nieskończonego. A może wszystko, co nas wizualnie otacza, w porównaniu do głębi kosmosu jest wielkości atomu wodoru w Pacyfiku? No nie wiem, nie wiem, nie wiem. Polityka, sztuka, media, uczucia. Przecież w tym wszystkim chodzi tylko i wyłącznie o empatię, współodczuwanie i podobieństwo. O to, by spojrzeć na drugiego człowieka i czuć się dobrze z tym, że i on zagryza wódę korniszonami, używa włosów zamiast nici dentystycznej, przegląda kosmetyki w łazienkach swoich znajomych, zlizuje rozlane jedzenie ze stołu, zapomina umyć rąk po skorzystaniu z kibla i wieczorami trzyma dłonie w gaciach. Bo chcemy mieć świadomość, że nie tylko my jesteśmy spierdoleni. Że spierdolenie jest cechą tłumu, że jest normalne. Że dążymy do jednego i że każdy z nas chce osiągnąć to samo. Ale nie pozwólcie sobą manipulować, do cholery jasnej. Kiedy ktoś powie Ci, że też budzi się o drugiej w łóżku pełnym spermy, nie traktuj tego jako wyznacznik moralności. Bo mógłbym znaleźć setki mężczyzn, którzy biją swoje kobiety w domach i ten czyn wcale nie jest w ich mniemaniu zły. Dewiacje mas działają niestety pod inną nazwą aniżeli dewiacje jednostki. Dewiacje mas są przyzwoite. Dewiacje mas mają na imię N O R M A L N O Ś Ć.

mainstreamowe opowiadanie o szaleńcachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz