- Nagrodzi mnie. Pewnie nie wiesz, że możesz telepatycznie przekazywać wiadomości do ludzi których znasz. – zakpił. – Ojej, nie uda ci się nawet nie próbuj. Pokój jest zabezpieczony, twoje sztuczki nie będą działać.

- Więc zabierz mnie do Cartera. – poprosiłam ledwo słyszalnie. – Ale zostaw Beacon Hills w spokoju. Wypuść Kirę i moją mamę. Nic nie powiedzą, jeśli skasuję im pamięć.

- Umiesz?

- Tak. – skłamałam.

- Jaką dasz mi pewność? – Jeremy wyglądał na zainteresowanego. Oddalił się ode mnie i krążył po pokoju z miną jakby się nad czymś poważnie zastnawiał.

- Zapytasz je o to kim jestem. – wypaliłam. – Jeśli nie będą pamiętać, puścisz je wolno. Zrobisz mi na ich oczach krzywdę, jeśli żadna nie rzuci się by mnie chronić, to znaczy że mnie nie znają. – zaskoczyła mnie moja przebiegłość. Wampira chyba też bo zatrzymał się w swojej wędrówce i spojrzał na mnie.

- Sensowne. – pochwalił mnie Jeremy. – Zróbmy to. Edythe. – zażądał i posadził moją matkę na łóżku.

Ułożyła ręce na kolanach. Podeszłam dość niepewnie patrząc w jej zielone oczy. Wyglądała na zrozpaczoną ale starałam się zignorować ten fakt i kucnęłam przy jej nogach.

- Nie dam rady jak będziesz się tak gapił. I odbezpiecz pokój po czary nie zadziałają. – zmusiłam się do ignorowania tego, jak głupio to zdanie zabrzmiało. – Jeremy, nic nie zrobię jeśli to będzie dalej działało.

- Nie ma żadnego czaru. Zmyśliłem to, no już kasuj tą pamięć. – ponaglił.

- Nie podsłuchuj. – rzuciłam mu ostatnie lodowate spojrzenie i skupiłam się na oczach Edythe. – Zrobisz to co powie ci Kira. – wyszeptałam najciszej jak mogłam by tylko ona to słyszała. – Pójdziesz z nią, i powiecie wszystkim gdzie jesteśmy. A teraz wszystko zapomnisz, nie będziesz wiedziała kim jestem. Rosalie Clear nigdy nie istniała. – ostatnie zdania wymówiłam głośno wgapiając się w oczy matki. Pokiwała głową.

- I już?

- I już. Kira. – poprosiłam.

Kira podeszła i zamieniła się miejscem z moją matką. Usiadła spięta na wyblakłej kapie i skupiła na mnie spojrzenie. Jej oczy były puste, umęczone.

- Zabierzesz mamę. Pójdziesz do szpitala znajdziesz Scotta i Isaaca powiecie im wszystko. Ty dowodzisz. Zostawiłam telefon na parapecie sali jakiegoś staruszka. Okno jest otwarte. – szeptałam ale wszystko słyszała bo kiwała głową. – Rosalie Clear nie istniała. Nigdy cie tu nie było.

- Grzeczna wiedźma. – Jeremy zachichotał. – Wy dwie stańcie pod ścianą. – mechanicznie wykonały polecenie. – A ty Rosalie, podejdź.

Szybko stanęłam obok Jeremy'ego który wyciągnął scyzoryk. Otworzył nóż i złapał mnie za szyję. Zsunął kurtkę z mojego lewego ramienia, rozrywając moją bluzę przyłożył ostrze do skóry na obojczyku. Bezgłośnie kazałam im stań na miejscach. Szybki ruch metalu sprawił że po moim ciele zaczęła spływać krew. Była ciepła, czułam dokładnie cieknącą stróżkę ale byłam gotowa znieść nawet to nieprzyjemne uczucie byle tylko ktoś ukręcił Jeremyemu głowę. Mama i Kira stały zupełnie zobojętniałe, grały dobrze.

- Jesteście wolne. – wydałam z siebie westchnienie ulgi.

Wybiegły zamykając za sobą drzwi. Jeremy mnie puścił. Usiadłam na skraju łóżka i przyciskając bluzę do przecięcia cicho syknęłam.

- Poświęcasz się dla nich. Nich wszystkich. Każdego jednego wilkołaka, tej całej Banshee i reszty dziwolągów. Zabawne. Oni nie zrobiliby tego dla ciebie. Zostawiliby cię, tak jak teraz. Nikt nie przyjdzie. – kpiący ton Jeremy'ego nie był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. – Zostałaś sama. Malutka, samotna Norna. Wiesz ilu rzeczy nie jesteś świadoma? Potrafisz kontrolować emocje, potrafisz blokować ludzi, przenosić przedmioty jedynie myślą. Do tego Carter cię potrzebuje. Potrzebuje kogoś równego sobie do pomocy.

- Skąd wiesz co potrafię?

- Śledzę cię od urodzenia. Kiedy się urodziłaś chodziłem z Loreen ale tego nie pamiętasz. Trzymałem cię na rękach, zabierałem do wesołego miasteczka. – Jeremy uśmiechnął się wspominając. – Byłem częścią twojego życia z którego Loreen i twoja matka wyparły mnie gdy się dowiedziały. Gdy dowiedziały się kim jestem i czego chcę. Musiałem jakoś inaczej się do ciebie zbliżyć. – ciągnął. – Z początku, to nie było łatwe, ale zaczepienie się w drużynie lacrosse z którą Beacon Hills często grywa, było świetnym pomysłem, nie uważasz?

- Jesteś stalkerem. Cholernym prześladowcą, tyle uważam.

- Schlebiasz mi.

- Brett wie?

- Nie. On jest dobrym gliną. Stado Satomi to dla jego i jego siostry dom. On nie wplątuje się w brudną robotę. – Jeremy opadł na krzesło z teatralnym westchnieniem. – Ale Eric już tu jedzie. Zabierzemy cię do Cartera i będzie z nas dumny.

- Odwaliłeś za Erica brudną robotę a on tylko przyjedzie samochodem? Równy podział prac. Nie myśl, że cię wykorzystał.

Jeremy zrobił urażoną minę. Wzruszyłam tylko ramionami i rozejrzałam się po pokoju zatrzymując wzrok na tanim, mdłym obrazie z bazaru. Panowała względna cisza. Jedynie za oknem deszcz walił w plastikowe daszki zawieszone tak by woda ściekała z właściwego dachu. Krople głośno dudniły. Podniosłam się zbyt gwałtownie, bo wampir znalazł się blisko mni, trzymając moją szyję, gotowy by mnie udusić.

- Chciałam pójść do łazienki. Umyć ranę, nie mam pewności w czyim ciele grzebałeś tym scyzorykiem. – puścił mnie szybko, ale ból i tak się wzmógł.

Masując skórę weszłam do białej łazienki. Wanna, sedes, umywalka i popękane, stare lustro. Podeszłam by zwilżyć biały ręcznik wodą i przyłożyłam do krwawiącego miejsca, tym samym oglądając swoją szyję. Odbitka zaczynała już sinieć, ale bardzo powoli. Rozcięcie piekło niemiłosiernie kiedy je obmywałam. Bluza w przesiąkniętych miejscach miała jeszcze intensywniejszą barwę. Wyszłam z łazienki, ponownie do pokoju hotelowego. Jeremy odpalił stary telewizor i ułożony wygodnie na łóżku oglądał jakiś wieczorny teleturniej.

- Tak z ciekawości, ile już lat żyjesz?

- Sto sześćdziesiąt trzy. – Jeremy uśmiechnął się. Wyglądał na max dziewiętnaście.

- A ten cały Carter?

- Pięćdziesiąt pięć.

- I mu usługujesz? Mimo że jesteś starszy? Naprawdę jesteś głupi. I nie możesz mnie tutaj przetrzymywać.

- Jak czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można. – Jeremy spojrzał na mnie z nikłym zainteresowaniem ale zaraz znowu wrócił do oglądania teleturnieju. – A jeśli chodzi o Cartera to on jest potężny. Bardzo. Wolę usługiwać jemu niż nie żyć.

- Przyznajesz się że jesteś sługą?

- Carter jest moim panem.

- Jesteś taki beznadziejny. – usiadłam na skraju łóżka, podpierając jedną rękę na kolanie, na dłoni ułożyłam głowę. Drugą dłonią dalej przyciskałam wilgotny ręcznik do obojczyka.




Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now