Stiles podsunął w moją stronę tacę ze szklankami.

- Niedoszły. – zauważył. – Weźmiesz to? Ja zaniosę butelki.

Pokiwałam głową i zebrałam tacę ze stołu. Z moją słabą koordynacją ruchową musiałam się skoncentrować by donieść ją do stolika w salonie, nie potłuc szklanek i nie wywrócić się gdzieś po drodze robiąc z siebie kompletną ofiarę losu. Odstawiłam wszystko na stolik i przycupnęłam na podłokietniku sofy obok Lydii.

- Daliście radę. – zauważyła Kira. – Długo was nie było. Malia chciała sprawdzić czy nie przyssaliście się do siebie za lodówką.

Automatycznie się skrzywiłam i wbiłam wzrok w butelkę coli stojącą bezpośrednio przede mną. Wydawała się być jedynym bezpiecznym punktem na który mogłam patrzeć i nie czuć skołowania. Niby Isaac tu był, nie czułam się już niespokojna jak w szkole ani nie czułam nagłej potrzeby tego żeby był blisko. Po prostu był, chociaż przez chwilę wydawało mi się że nie chciałam by tu był. Wściekłam się sama na siebie gdy to odkryłam ale moja zdolność tłumienia w sobie emocji którą przez lata udało mi się dopracować do perfekcji, nie dała za wygraną.

- A co wy na to, żeby w coś zagrać? – Liam uśmiechnął się sącząc fioletowy napój. Na pewno nie dali mu drinka, jest przecież nieletni, nie mogli się wykazywać taką bezmyślnością. Wokoło nie było alkoholu co mnie uspokoiło.

- Liam, jesteśmy na imprezie maturzystów, a nie na dwudniowej wycieczce młodszych klas. – głos Isaaca zabrzmiał tak blisko że przeszły mnie ciarki. – Nie będziemy grać w butelkę, jesteśmy pełnoletni.

- No nie do końca. – wyrwało mi się zanim zdążyłam w ogóle pomyśleć. – Ja mam jeszcze siedemnaście, ale butelka to słaby pomysł.

- Faktycznie. Może urządzimy ci huczną osiemnastkę? – Kira uśmiechnęła obejmując ramieniem szyję Scotta. – Skoro już zaczęłaś z nami rozmawiać.

- Nie wiem, to chyba nie jest najlepszy pomysł. – potarłam swoje ramię.

- No to mniej huczną, ale całkiem fajną osiemnastkę w gronie w którym siedzimy tutaj teraz. No i Theo, właściwie to gdzie on jest?

- Nie mógł przyjść. – Scott spojrzał na mnie z ukosa. Nie był zły, właściwie chyba mi współczuł ale nie rozumiałam czego. – Musiał coś zrobić, niezbyt ważnego dla nas, ale nie mógł się wywinąć.

- On zwykle musi coś załatwiać. Jest dziwaczny i nadal mu nie ufam.

- Ty nikomu nie ufasz, Stiles.

- I patrz jaki jestem w tym świetny. – uśmiechnął się jakby Scott mu schlebił. – Chodź Malia. Idziemy od tych ufających wszystkim dookoła dzieci. – podniósł się i podął Malii rękę.

- Ja zadzwonię do Parrisha. Powinien w końcu przyjechać. – Lydia wzięła swój telefon i zniknęła za drzwiami tarasowymi.

Zostaliśmy w piątkę. Liam dalej pił kolorowy napój, Isaac coś do niego mówił a zbyt zajęci sobą Kira i Scott nie zwracali uwagi na to co działo się dookoła.

Zadziwiające jak wiele przeoczyłam siedząc z nosem w książkach przez tyle czasu. Gdyby nie to, może lepiej bym ich znała. Zamroczona wyobrażeniem o zdegenerowanych nastolatkach pijących i palących Bóg wie co, Bóg wie gdzie, przyćmiło mi to jasne postrzeganie świata. Oni nie byli zdegenerowani. Może nie do końca normalni ale mili i sądząc po ich zdrowych twarzach, nie ćpali po melinach za Beacon Hills. Tylko jedno było w nich dziwne, rozumieli się bez słów i posiadali własne tajemnice.

Przyglądałam się Isaacowi. Jego ruchom, zadziwiająco skoordynowanym chociaż dla mnie nadzwyczajnie skoordynowane ruchy ma każdy normalny człowiek. On jednak był inny. Musisz wyrzucić go z głowy, upomniałam się surowo, to było nienaturalne.

Po godzinie słuchania muzyki wyszłam rozprostować nogi. Wzięłam swoją kurtkę z oparcia sofy i narzuciwszy ją na plecy, przeszłam przez salon prosto do dużych szklanych drzwi. Na dworze nie padało, ale było rześko. Wiatr wiał z północy przez co wydawało się że jest chłodniej niż faktycznie było. Oparłam się o murek prawie przy końcu ogrodu Lydii i patrzyłam w niebo. Widać było gwiazdy, dosyć wyraźnie. Na tyle bym mogła dostrzec zupełnie nieznaną konstelację.

- To Lupus. – opuściłam głowę.

Isaac stał przede mną z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni. Miał na sobie jedynie białą koszulę i skórzaną kurtkę co i tak było krokiem w przód. Podszedł bliżej by oprzeć się o mur tuż obok mnie.

- Gwiazdozbiór na który się gapisz. Nazywa się Lupus lub Wilk. Jak kto woli. Osobiście preferuję łacińskie nazwy.

- Znasz się na gwiazdozbiorach?

- Nie. I nie wiem też jak wygląda Lupus, ale gdzieś o nim chyba czytałem.

Parsknęłam śmiechem. Isaac wydawał się być całkiem wyluzowany. Podniosłam głowę by na niego spojrzeć. Zarys szczęki, mocnej i twardej wyglądał całkiem nieźle na tle nocnego nieba.

- Wierzysz w coś? – nagle opuścił głowę i przyłapał mnie na patrzeniu na siebie.

Uniosłam wzrok wyżej, mając nadzieję że nie zobaczy w ciemności rumieńca który zajął moje policzki i nie pomyśli że bezczelnie się na niego gapiłam.

- To znaczy?

- No wiesz, jakieś mity, takie pierdoły jak wampiry czy inne wilkołaki. Wierzysz?

- Nie. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Moim zdaniem idealne wampiry i super gorące wilkołaki to po prostu Zmierzch. Chociaż, świecenie w słońcu to nie taka zła opcja. No wiesz błyszczące blade ciało, ostre kły. Gdyby coś takiego istniało, chciałabym być Bellą.

Isaac zaśmiał się melodyjnie bez cienia typowego dla siebie sarkazmu.

- Bella była słaba.

- Ty jesteś słaby. – rzuciłam przybierając maskę obojętności. – Ona wzięła ślub z wampirem.

- A mogła mieć gorącego wilkołaka. Widzisz do czego ten świat dąży?




Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now