1. Równowaga

71.5K 3.5K 1.1K
                                    

Witam.
Tu Nir. Co tu dużo pisać. Pierwsze opowiadanie na wattpadzie. Ale ja się tym denerwuje XD.
Opowiadanie będzie yaoi, więc, jak coś, to po prostu nie czytaj.
Dzięki.
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°

Rano wydawało mi się, że wszystko będzie dzisiaj dobrze. Obudziłem się i spojrzałem za okno. Moją uwagę od razu zwróciły maleńkie płatki śniegu powoli opadające na ziemię, która już była pokryta białą pierzyną. Od razu się uśmiechnąłem i wstałem. W końcu muszę się zebrać do szkoły, czyż nie? W kuchni spotkałem jeszcze moją starszą siostrę.

- Dzień dobry - powiedziałem wesoło.

- Część Mika- odpowiedziała z tym pięknym uśmiechem.

- Może zawieść cię do szkoły?- zapytała, gdy siadaliśmy do śniadania.

- Nie trzeba. Chętnie przejdę się na nogach...- odparłem, po czym szybko wsunąłem kanapki, które moja siostra przyrządziła.

Tak poza tym. Może się przedstawię. Jestem Mikaela Ao. Mam osiemnaście lat i chodzę do trzeciej liceum. Taki tam przeciętny chłopak, choć dziewczyny sądzą inaczej. Ponoć jestem bardzo atrakcyjny. Mam dłuższe ciemne, niemalże czarne włosy. Nigdy ich jakoś specjalnie nie czeszę. Moje oczy są za to niebieskie jak czyste niebo. Nie jestem bardzo wysoki, ani też bardzo umięśniony. Jestem przeciętny. No, ale koniec o mnie... W pewnym sensie. Wyszedłem z domu ubrany w grubą kurtkę z plecakiem na jednym ramieniu. Szedłem powoli, bo miałem masę czasu. Gdy byłem już prawie pod szkołą, usłyszałem jak ktoś mnie woła z drugiej strony ulicy.

- Mika!- spojrzałem na grupkę przyjaciół. Bez rozglądania się wszedłem na pasy jak zawsze. Nigdy tu nie było żadnego wypadku.

Nagle usłyszałem pisk opon i zobaczyłem wystraszone twarze moich przyjaciół. Potem była tylko ciemność. Co się stało... Nie mam pojęcia. Dlaczego nagle wszystko zgasło? Nie było mi już zimno ani w ogóle nic nie czułem. Boje się....
Dopiero po chwili poczułem, jak coś taszczy mnie po podłodze. Trochę to bolało, ale jeszcze bardziej odczuwałem ból głowy. Jakby miała zaraz eksplodować. Otworzyłem oczy, a wszystko wydało mi się zamazane. Czarne niebo i biała podłoga, przy której zbierała się mgła. Jęknąłem cicho i nagle uderzyłem głową o podłogę. Spojrzałem nad siebie. Patrzył na mnie szkielet w czarnej szacie. Bałem się... To mało powiedziane...

- Wszystko dobrze? - zapytał męskim głębokim głosem. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Kostek z biologicznej do mnie zagadał. Oszalałem?

- Mowę ci odebrało? - zapytał, znowu przykucając przy mnie.

- Heh... Po śmierci to większość histeryzuje, a ty taki cichutki - zaśmiał się.

- Ej, nie strasz mi mojej Kici - usłyszałem głos ewidentnie należący do jakiegoś chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Proszę, aby to był ktoś normalny. Gdy ta sterta kości w jakiejś szmacie wstała, od razu spojrzałem na ów chłopaka. I co? I nie wiem co to, kto to. To ma rogi i ogon. Czarne włosy były starannie ułożone w grzywkę, niezasłaniającą oczu, w których płonął szkarłatny ogień. Chłopak nie był bardzo wysoki, ale na pewno wyższy ode mnie. Miał na sobie obcisłą czarną bokserkę, która podkreślała kaloryfer. Szara bluza i do tego poprzecierane jeansy.

- Ezekielu, witaj - powiedział kostek z biologicznej.

- Śmierć... Jak ja cię dawno nie widziałem - odpowiedział chłopak melodyjnym głosem. Co to... Że śmierć... Dobra trzeba w sobie zebrać resztki rozumu i pomyśleć logicznie. Mamy tu szkielet z kantorka pani Zosi tylko, że starszy i brzydszy w dodatku ubrany w jakąś szmatę. Drugi ktoś... Jakiś chłopak z rogami. Jakiś diabeł czy jaka inna cholera. Nie kminie tego... I dlaczego ja dalej leżę? Ci gadają sam, nie wiem, o czym i mam to szczerze głębokim poważaniu. Bardziej mnie interesuje, co się stało i czy ja przypadkiem sobie nie zdechłem pod kołami jakiegoś autka.

Usiadłem sobie. I akurat pojawiły się jakieś drzwi wolno stojące. No bo przecież to normalne, że jakieś drzwi nagle się pojawiają przed tobą pośrodku... czegoś. Jakiejś pustki. Krzyczałem załamany w myślach. Przez drzwi wyszedł wysoki odziany w eleganckie ubrania facet. Na oko daje mu dwadzieścia pięć lat. Ma krótkie po bokach i dłuższe na czubku włosy. Przystojny. Jego włosy są czerwone, a oczy zielone. Ciekawie. Ma parę potężnych, białych skrzydeł. Toż to anioł... Dobra jeszcze Józef i Maria... Coś tam jeszcze i idziemy robić jasełka. Właśnie zauważyłem, że jak jestem przerażony to mam głupie pomysły...

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział opierzony, patrząc w stronę tamtej dwójki. A ja co, niewidzialny? Umarłem i nikogo to nie obchodzi...

- Muriel! Tęskniłem! - zawołał radośnie chłopak z wielkim uśmiechem... Diabeł tęskni za przerośniętym kurczakiem... No o tym, to ja jeszcze nie słyszałem...

- Zobacz jaka kicia się trafiła!- zaśmiał się i uwiesił na mojej szyi. No cóż... Za cholerę nie mam pojęcia co tu się do kurwy nędzy dzieje...

- Odwal się, nie jestem kotem! - wydarłem się, odpychając go. No już nie wytrzymałem.

- Oooo... Odezwał się - powiedział Kostek z biologicznej. Nie będę ukrywał. Jestem wkurzony, wystraszony, zdołowany do granic możliwości. Jak to się mogło stać... Cholera... Co ja mam teraz zrobić. Co zrobi teraz Hana... Zostanie sama. Może i jest dorosła, ale często jej pomagałem. Moja kochana siostrzyczka. A ojciec... nawet nie chce wiedzieć. Od trzech lat siedział w więzieniu, mimo że był niewinny. Pewnie już wie. Skoro umarłem, to może zobaczę matkę... Choć... ona na pewno trafiła do nieba. A ja... Nie ma bata. Będę się smażyć w piekle. Pełno łez napłynęło mi do oczu.

- Brawo Ezekiel... Brawo... - powiedział zrezygnowany anioł. Diabeł tylko ostrożnie się do mnie przysunął i przytulił.

- No już... - powiedział uspakajającym tonem. Głaskał mnie delikatnie po głowie. A ja po prostu nie wiem, co mam teraz ze sobą zrobić... Chcę zginąć... A nie... Ja już kurwa nie żyję.

Chwilę trwało, aż uspokoiłem płacz, a diabeł, który ma chyba na imię Ezekiel się do mnie uśmiechnął i pomierzwił moje włosy.

- Zaczynajmy już ten sąd... - powiedział ze spokojem anioł. Ezekiel westchnął cicho i wstał. Stali naprzeciwko siebie. Nagle, pomiędzy nimi z ziemi wyrosła misa z krwią a nad nią lewitowała jakby waga szalkowa. Wstałem i przyglądałem się zaciekawiony. Po chwili zaczęli wymieniać moje uczynki. Diabeł te złe, a anioł te dobre. Robili to dobrą godzinę... Jasna cholera, tyle tego tylko przez osiemnaście lat. Co by było, gdybym osiemdziesiątki dożył! Nagle zauważyłem, że pan... Chyba pan... Śmierć zniknął. Pewnie wrócił do kantorka pani Zosi. Spojrzałem na tę całą wagę. Na każdej stronie, co chwile pojawiały się mniejsze, lub większe kryształowe kuleczki. Były to chyba moje dobre uczynki i grzechy... Najciekawsze było, gdy diabeł powiedział, ile razy złamałem drugie przykazanie. Albo ile razy przekląłem. Porównałbym to do intensywnego gradu. Tych kuleczek były miliardy. W pewnym momencie szala była dość mocno przechylona w stronę anioła. Czyżbym miał szansę na niebo?

- To chyba na tyle... - powiedział skrzydlaty, ale Ezekiel uśmiechnął się wesoło od ucha do ucha.

- Nie wierzy w boga... - powiedział tylko tyle. Bardzo duża kula opadła na jego stronę... Już miałem wrażenie, że się mu uda, ale...

- Równowaga... - powiedzieli oby dwaj na raz, po czym na siebie spojrzeli jakby wystraszeni.

- Cholera - dodał jeszcze diabeł.

- Zgodzę się z tobą... Jak myślisz, jak szybko przybędą? - gdy wypowiadał te słowa, pojawiła się para podwoi. Jedne czarne z pentagramem na środku i mnóstwem zdobień. Majestatyczne i w ogóle. Te drugie w niczym nie odstawały od nich. Były bardzo podobne ino białe i bez pentagramu. Jednocześnie przeszli przez nie dwaj mężczyźni. Może opisze najpierw tego, który wszedł białymi. Jest wysoki i ma trzy pary skrzydeł. No nieźle. Przystojny w chuj i ciut-ciut. Długie brązowe włosy były spięte w luźny warkocz. Miał na sobie garnitur i białą marynarkę. Jego oczy były w kolorze złota. Zaś drugi... bardziej przykuł moją uwagę. Też był wysoki, ale jeszcze bardziej przystojny. Miał blond włosy ułożone w artystyczny nieład. Jego oczy mieniły się odcieniami szarości. Pod prawym miał skazę w postaci pieprzyka, ale ona tylko dodawała mu... tego czegoś. Nie miał on rogów ani ogona czy też skrzydeł. Nie potrzebował ich. Od razu wyczułem jego aurę. Nie była jakoś specjalnie złowieszcza. Była po prostu specyficzna. Ubrany w czarne eleganckie spodnie i krwisto czerwoną koszulę z rozpiętymi pierwszymi dwoma guzikami. Wyglądał trochę jak król seksu. Koszula delikatnie opinała się na jego umięśnionych ramionach... Łał. Obydwoje spojrzeli na mnie...

- Wyjaśnicie mi, co tu się do kurwy nędzy dzieje? - powiedział blondyn.

- Lucyferze... No bo... - zaczął trochę nieśmiało Ezekiel.

- Wyszła nam równowaga... - dokończył anioł. Ten z jedną parą skrzydeł.

- Równowaga... A to ciekawe... - odezwał się ten drugi.

Blondyn zaczął mierzyć mnie wzrokiem. Ezekiel widząc to, zrobił krok do tyłu, stając za mną i popychając mnie do przodu. Ten blondyn... To Lucyfer, tak? Tak nazwał go Ezekiel. Lucyfer... Coś kiedyś słyszałem... czy to nie jest ten cały władca piekła, czy coś w tym stylu?

- Lucyferze, co ci chodzi po głowie? - zapytał brązowowłosy anioł. Ciekawe kto to...

- Tylko się zastanawiam, co z tym zrobimy, Gabi - uśmiechnął się do niego, pokazując szereg śnieżnobiałych zębów z przerośniętymi kłami. Oj, chyba nie chcę, by mnie ugryzł. To nie zmienia faktu, iż nawet ja zauważyłem, że kłamie. No cóż... Gabi... To chyba Gabriel... Czy jakoś tak... Archanioł z tego, co pamiętam z lekcji religii, na której akurat nie dali mi spać. Przełknąłem znowu ślinę, czując znowu na sobie wzrok diabła...

- Doprawdy... A tak serio?

- Kiedy ja nie kłamię...

- Więc co wymyśliłeś? - zapytał ten cały Gabriel, czy jak się tam zwie...

- Kiedyś, w takich przypadkach były organizowane targi dusz... Teraz mamy za mało „towaru", czyż nie? Może ja go sobie po prostu wezmę - powiedział Pan piekieł. Jakie targi dusz? Nie kminie... Nagle usłyszałem szept Ezekiela.

- Wpadłeś w oko Lucyferowi... Będzie o ciebie walczył... Już ci współczuje - jego szept był tak cichy, że chyba tylko ja go usłyszałem... Zacząłem się poważnie bać.

- Czy ty naprawdę myślisz, że tak po prostu ci go oddam?

- A czemu nie... Tobie nie zależy zbytnio na nim, a ja go chcę, więc nie widzę problemu.

- Znam cię Lucyferze. Chłopak nie przeżyje przy tobie kilku dni.

- Ranisz.

- Jakoś mi z tego powodu nie jest przykro. - widziałem irytację i gniew na twarzy Lucyfera. Nagle jednak się uśmiechnął i zbliżył do anioła. Wyszeptał coś do jego ucha. Ten nagle zaczął się śmiać głośno.

- Naprawdę sądzisz, że ci się uda? Ty dnia nie wytrzymasz, a co dopiero tygodnia... - zaśmiał się kpiąco anioł. Lucyfer zaś spojrzał na niego z dziwną pewnością siebie.

- Może... Ale uda się... - powiedział Pan piekieł. O czym oni kurwa, gadają? Anioł spojrzał na mnie, a następnie na Lucyfera...

- Zgoda. Jeśli ci się uda, zostaje z tobą, ale jeśli nie... Wiesz, co cię czeka... - te słowa spowodowały u Pana piekieł wielką radość. Boję się o siebie... Spojrzał na mnie i uśmiechnął się seksownie. Na moją twarz wpłynął rumieniec.

- Muriel, wracamy - powiedział Gabriel, a czerwonowłosy tylko przytaknął i poszedł za nim.

- Powodzenia Gwiazdo Zaranna! - zawołał jeszcze, przekraczając białe drzwi. Lucyfer westchnął ciężko.

- Nawet nie pytam, co się stanie, jak nie dasz rady...

- Dobra decyzja... - odparł, robiąc krok w przód, zbliżając się do nas.

- A więc... Jak się nazywa mój nowy nabytek? - zapytał, stając naprzeciw mnie i patrząc na mnie tymi hipnotyzującymi oczami. O, w dupę... Ja mu nawet do podbródka nie sięgam... Dobra, zawsze byłem dość niski, ale to jest przesada.

- No przedstaw się - powiedział cicho Ezekiel, popychają mnie nieco do przodu.

- Mi... Mikaela Ao - mruknąłem. Dalej jestem w szoku po tym wszystkim, ale przy najmniej wielkie kurczako-ludzie zniknęli.

- Mikaela... Ładnie - powiedział blondyn i nieco się pochylił.

- Masz z szesnaście lat, prawda? - zapytał, delikatnie dotykając moich włosów.

- Osiemnaście! - warknąłem. Nie lubię, gdy ktoś myśli, że mam mniej. Do jasnej cholery! Uśmiechnął się tylko.

- Pyskaty... Podoba mi się... - oznajmił, śmiejąc się i czochrając mnie po włosach... Nie spodobało mi się to i zrobiłem krok do tyłu...

- No to już widzę, jak wytrzymujesz cały tydzień... - powiedział nagle Ezekiel.

- Jak z tobą wytrzymuję, to i to przetrzymam - po tych słowach podszedł do mnie bardzo blisko i objął mnie jednym ramieniem. Jestem blisko niego... trochę za blisko.

- Zabieram go do domu... Tobie też radzę wracać... - powiedział. Dobra. Pan piekła wcale nie jest taki straszny, jak myślałem... W końcu Ezekiel był trochę bezczelny, a ten to olał. Albo tu chodzi o coś, o czym nie mam pojęcia. Nagle zostałem popchnięty w stronę ogromnych czarnych podwoi. Lucyfer cały czas trzymał mnie przy sobie, obejmując ramieniem. Przekroczyliśmy próg drzwi.

***

I to koniec pierwszego rozdziału. Ciekawi, o co założył się Lu? Albo co się stanie z Miką... Oj, będzie mieć chłopak przejebane, bo jest w końcu nowym „nabytkiem" Lucusia<3.

Czasem się zastanawiam, co mi za dziwne pomysły do głowy wpadają... Buhahahahaha (jakby ktoś nie wiedział to jest złowieszczy śmiech XD ).

No to co.... Podoba się, to komentujcie i gwiazdkujcie oraz czekajcie na kolejny rozdział :)

~Pozdrawiam Nir666

W Niewoli Szatana *yaoi* (zakończone)On viuen les histories. Descobreix ara