4. Dzień drugi

38.4K 2.3K 302
                                    

 Następnego dnia obudziło mnie jasne słońce spadające do pokoju przez nieco odsłonięte okno. Otworzyłem leniwie oczy. Przed moją twarzą znajdował się pysk tygrysa. Nie spał. Obserwował mnie. Nagle przybliżył się, dotykając zimnym nosem mojego policzka. Przestraszył mnie, ale po głowie od razu zaczęły mi krążyć słowa wczoraj powiedziane przez Lu. Lu... Wolę to tak nazywać, bo Lucyfer jest za długo, a on nie musi wiedzieć, co myślę prawda. Pogłaskałem delikatnie tę bestię leżącą obok mnie. Jego futro jest takie miękkie. Wspaniałe.


- Nie jesteś nawet taki straszny — wyszeptałem. Miałem wrażenie, że się uśmiechnął, ale kto by to wiedział. Po chwili wstałem i spojrzałem w lustro. Hmmm... Mam wspaniały rozpiździel na głowie. Spojrzałem na obroże. Westchnąłem. Muszę się ubrać. Zajrzałem do szafy. Znalazłem tam tylko rurkowate jeansy i czerwony t-shirt z dużym pentagramem wpisanym w okrąg.

- Łał... Tak małej zawartości szafy jeszcze nie miałem. - Po tych słowach zabrałem rzeczy i poszedłem do łazienki. Jest ogromna i nie wiem, po jaką cholerę jest tu kanapa. Nalałem wody do wanny. Gdy już była pełna, szybko się przebrałem i zanurzyłem się w ciepłym H2O. Dzisiaj, gdybym żył, pierwszą lekcją byłaby chemia i zapewne sprawdzian... Już nawet za tą szmatą tęsknię. Okropność, co śmierć potrafi zrobić z człowiekiem. I powiedzcie mi, proszę, jak to jest... Że szybciej pogodziłem się z faktem, że teraz jestem niewolnikiem niż, z tym że nie żyje... Westchnąłem cicho. Usłyszałem nagle ryk tygrysa.

- Diego spokojnie... Co ty tak pod tymi drzwiami ślęczysz? - dobiegł mnie głos Lu. Znowu ryk.

- Diego!... Co ci... Nie pozwolisz mi nawet podejść do drzwi? -
Czyli tygrys broni moich drzwi do łazienki. Usłyszałem głośne westchnięcie.

***

Przyszedłem rano do Miki ze śniadaniem. Wszedłem do pokoju i widzę Diega. Leży pod drzwiami do łazienki, a Miki nie ma. Miałem wrażenie, że śpi, więc odłożyłem talerz z kanapkami na stolik i zacząłem podchodzić do drzwi. Diego ryknął na mnie.

- Diego spokojnie... Co ty tak pod tymi drzwiami ślęczysz? - zacząłem, chcąc tylko zapukać, ale on znowu ryknął.

- Diego!... Co ci... Nie pozwolisz mi nawet podejść do drzwi? - powiedziałem zdziwiony. Odsunąłem się spokojnie do tyłu. Westchnąłem.

- I co, będziesz tak go chronił przez cały tydzień, bym nie przegrał, co?- zapytałem, patrząc w jego fioletowe oczy. Położył łeb na łapie i tylko na mnie patrzył. Znowu westchnąłem i usiadłem na kanapie.

- Dobra... Poczekam... - powiedziałem tylko tyle. Czekałem. Mika wyszedł po jakiś piętnastu minutach ubrany w ubrania, które sam mu przygotowałem.

- Wiedziałem, że będzie ci pasować- powiedziałem dumny z siebie. A podobno nie znam się na modzie. A niech tylko młoda się dowie. Hah. Wstałem szybko i podszedłem do mojej kruszynki.

- Jak się spało? - zapytałem, delikatnie dotykając jego ciemnych i mokrych włosów. Spojrzał na mnie.

- Umm... Nawet dobrze... - powiedział trochę cicho. Westchnąłem cicho, uśmiechając się do niego troskliwie. Pewnie miał zły sen lub nie mógł spać przez myśli o bliskich. Moje biedactwo. Spojrzałem przelotnie na obróżkę. Uniosłem jedną brew...

- Próbowałeś ją z ciągnąć, co? - zapytałem. Była przekrzywiona i emblemacik był z boku, a nie z przodu. Do tego skóra na około była nieco zaczerwieniona, czyli musiał ją podrażnić.

- A co ja pies, że mam w obroży chodzić... - burknął, patrząc na mnie spod byka. Znowu westchnąłem.

- Jesteś moim małym kochanym szczeniaczkiem... Mam nadzieje, że to rozumiesz — uśmiechnąłem się i potargałem go po mokrych włosach.

- A teraz masz mi ładnie zjeść śniadanie — wskazałem na talerz z kanapkami. Mruknął coś niezrozumiałego i usiadł na kanapie. Przyglądałem się jak grzecznie je kanapki... Cieszyło minie to. Spojrzałem na zegarek. Ech. O dwunastej mam spotkanie, ale do tego czasu mam czas dla mojego Szczeniaczka. Diego patrzy się to na mnie, to na Mike. Żeby się tygrys w przyzwoitkę bawił. Mika zjadł wszystko.

- Dziękuje... - mruknął cicho. Uśmiechnąłem się i pstryknąłem palcami. Talerz zniknął. Po prostu wyparował. Na jego miejsce pojawiła się szklanka z sokiem pomarańczowym i ciastko. Patrzył się z niedowierzaniem.

- Jak... Jak ty... to... JAK? - za jąkał się uroczo. Nie rozumiem czasem samego siebie... Dlaczego serce bije mi przy tym chłopaku szybciej? Nie rozumiem... nawet nie próbuję.

- Kochany, jestem diabłem. Ja mogę naprawdę wiele. Tworzenie takich rzeczy to pestka. Jedzenie to nawet normalna duszyczka może stworzyć. Co do innych rzeczy... No, tu bywa różnie. - odparłem, robiąc kółko palcem w powietrzu, a pośrodku pojawił się motylek, który zaczął latać po pokoju.

- Czyli mogę tworzyć jedzenie? Jak? - zapytał, biorąc szklankę z sokiem do rąk i upijając łyk pomarańczowej cieczy.

- Ty nie możesz. Tą zdolność musi dać ci diabeł. Każda duszyczka ją otrzymuje, zaraz po wprowadzeniu się do nowego domu... Tobie to niepotrzebne, bo w końcu masz mnie — powiedziałem, podchodząc bliżej. Zrobił taką obrażoną minkę... Och jak słodko.

- Ale ja chcę! - powiedział z pretensją, gdy usiadłem obok niego. Westchnąłem cicho, ale dalej się uśmiechałem do niego. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń i poprawiłem jego obroże.

- Jeśli będziesz grzeczny... Może ci ją dam — po tych słowach po prostu ucichł. Wyglądał, jak by coś kalkulował w myślach. Zawsze mogę być wredny i tam zaglądnąć, ale szanuję jego prywatność.

***

Jak będę grzeczny... Hmmm. Pomyślmy chwilę. Jestem niewolnikiem. Mam być grzeczny. Hmmm. Zdarzało mi się czytać różne książki i w kilku byli niewolnicy, i oni mówili tak dziwnie... czy ja też powinienem... Bo jak na razie to nawet zbytnio z szacunkiem się do niego nie odzywam... A to mój właściciel. Ba. To Pan piekła a ja do niego na „ty". Oj toś Mika się wjebał. Ale ja głupi. Ale wszystko można jeszcze naprawić, prawda? Trzeba być grzecznym.

- Postaram się, Panie — odpowiedziałem, patrząc w zawartość szklanki. Spojrzałem kątem oka na Lu, wydawał się zdziwiony. Po chwili zaśmiał się. Rozśmieszyłem go...

-Oj, kruszynko... Nie musisz tak na mnie mówić... Niewolnikiem jesteś tylko na piśmie... - mówiąc to, objął mnie ramieniem i dalej się śmiał. KURWA! Ale się wygłupiłem. Jestem taki głupi. Od razu się cały zaczerwieniłem. Proszę, by tego nie zauważył. Proszę... Boże proszę... A no tak, ty mi nie pomożesz, bo jestem w piekle... No i przez ostatnie dziesięć lat w ciebie nie wierzyłem. Do spowiedzi nie chodziłem. Ja nawet w kościele nie bywałem. Na bierzmowanie nie chciało mi się iść... No to się nieźle urządziłeś Mikaela. Nie ma co. Wspaniale.

- Mika... Mika... - te słowa wyrwały mnie z zamyślenia.

- Ummm... tak?

-Zjadłeś, więc może pójdziemy pospacerować po ogrodach? - zaproponował. Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową. Znowu będę popatrzeć na morze. A ono jest takie piękne.

...

Minęły dwie godziny, a my cały czas chodziliśmy po ogrodzie. Był naprawdę wspaniały i ogromny. Nie ma co. Niestety wspólny spacer skończył się tak, że przed bramą rezydencji zaparkował stary wspaniały ford mustang. Taki piękny. Normalnie się zakochałem. Wyszedł z niego jakiś wysoki, barczysty gościu. Miał na sobie czarną koszulę i jeansy. Jego oczy były wściekle żółte, a włosy długie i czarne. Spięte w kitkę. Lucyfer na dobry początek go zlustrował z takim wyrazem twarzy „ja nawet tego nie komentuje". Potem wymienili kilka słów i poszli do gabinetu Lu. Lucyfer zaś powiedział tylko, że mam się sobą zająć, bo ma trochę pracy do zrobienia. Trochę połaziłem po ogrodzie. Posiedziałem w altanie, patrząc na morze i na plaże, na której było pełno osób. Tak mi minęły kolejne dwie godziny dnia. Westchnąłem i poszedłem do rezydencji. Przechodząc obok gabinetu, przystanąłem. Trochę się ciekawie czym jest taka praca Pana Piekła. Przystawiłem ucho do drzwi. Usłyszałem tylko bardzo zdenerwowany głos Lucyfera... Szybko się stąd ulotniłem. Chodziłem chwile po rezydencji, starając się zapamiętać, gdzie co jest. Na pewno jest tu strasznie pusto. Nie ma tu nikogo. Lu zawsze tu był sam chyba. Zajrzałem do jakiegoś salonu z kominkiem. Było tu ładnie i przytulnie. Nie siedziałem tam długo. Postanowiłem znaleźć Diega i się z nim pobawić. Będąc na samym dole, nagle natknąłem się na tego mężczyznę. Usunąłem mu się z drogi, bo widać, że się śpieszył. Nawet na mnie nie spojrzał, ale dostrzegłem strach w jego oczach... ciekawe czego się tak bał. Może Lu. W końcu nie sądzę, by zawsze był taki kochany. W końcu to sam szatan, nie? Poszedłem do siebie z obawą, że Lu jest zdenerwowany, a ja nie chce mu podpaść. Poleżałem chwile. To na łóżku, to na kanapie... w końcu skończyłem na podłodze. Zmęczony czekaniem i nudą wstałem, i ryzykując, skierowałem się w stronę gabinetu. Stanąłem i wziąłem głęboki wdech. Zapukałem i nieco uchyliłem drzwi, zaglądając do środka... Ach, te krwisto czerwone ściany. Wspaniałe. Lu siedzi za swoim ogromnym biurkiem w jakiś papierach. Od razu widać, że jest nie w humorze.

- Ummm... Lucyfer... Co robisz? - zapytałem cicho, trochę nieśmiało. Wszedłem do pomieszczenia i zamknąłem za sobą drzwi. Znalazłem też Diega. To mogłem sobie go przedtem szukać.

- Pracuję, nie widać? - powiedział niby spokojnie, ale chłodno i ani trochę przyjaźnie. Przełknąłem cicho. Spojrzał na mnie. Jego źrenice są jak dwie pionowe i wąskie kreski. Te magiczne oczy teraz wypełnione złością i obojętnością...

- Coś się stało? - zapytał dalej tym samym chłodnym tonem.

- Nie, po prostu... nudziło mi się, ale skoro jesteś zajęty, nie będę ci przeszkadzać- powiedziałem cicho. Jego wzrok jest straszny. Odwróciłem się i złapałem za klamkę w zamiarze ulotnienia się stąd. Jednak coś mnie powstrzymało.

- Mikaela podejdź do mnie — to były te słowa. Spojrzałem na niego niepewnie, po czym powoli podszedłem do niego. Spojrzał na mnie i obrócił się odrobinę na obrotowym krześle. Ruchem głowy zakomunikował mi, bym usiadł mu na kolanach. Nieco się wahałem, ale usiadłem. Objął mnie lewą ręką, a brodę położył na mojej głowie. Kątem oka spojrzałem na papiery przed nim. Były to listy. Pełno nazwisk, a obok pisało „niebo" lub „piekło" do tego jakieś numerki. Lucyfer to wszystko przeglądał, a pod koniec kartki złożył podpis i datę. Dodał jeszcze jakąś pieczęć. Następne trzy dokumenty wyglądały identycznie.

- Co to? - zapytałem po chwili z ciekawości.

- Lista osób, które zginęły w ciągu konkretnej godziny... - powiedział i wskazał na samą górę dokumentu. Pisało tam dużymi znakami 11:00 czasu +0. Oparłem głowę o jego ramię, delikatnie się wtulając i przyglądałem się jego pracy. Nagle zadzwonił telefon. Odebrał go szybko.

- Halo?... Co zaś się stało... Choć jedna dobra wiadomość dzisiaj... Tak... No dobrze, ale nie przesadzaj... Od jutra będą się tam wprowadzali ... Masz blisko, więc łaskawie się ogarnij... Ta... Wyślij mi to faksem... A idź ty w cholerę... Do jutra. - Rozłączył się. Rozmowa wydawałaby się dość luźna, ale jego ton głosu był tak oziębły. Nagle w powietrzu pojawił się nowy dokument z czerwonym paskiem jak na świadectwach szkolnych. Lucyfer od razu na niego spojrzał. Uważnie go czytał. Ja nic z tego, co prawda nie rozumiałem prócz że to jakieś miasto, o nazwie „Piekielne Wody". Nie kminie. Na dole widniał podpis „Lewiatan"... Co ten sklep? Lucyfer podpisał się obok i złożył pieczęć taką jak kiedyś królowie. Taką z wosku czy czym to czerwone jest. Zrobił nad nim jakiś ruch i kartka zniknęła, a on westchnął. Zabrał się za kolejne kartki. W końcu skończył. I zabrał się za jedną leżącą w kącie. Ona też miała pasek, ale czarny i o wiele grubszy. U góry była też trupia czaszka. Z tego zrozumiałem o wiele więcej... U góry pisało jakieś imię i nazwisko. Pod spodem numer, a jeszcze niżej różne winy i inne takie. Ciarki mnie przeszły. Gwałty, znęcanie się... Porywanie i znowu gwałcenie... Trzy morderstwa... Przełknąłem cicho ślinę, ale nie uszło to uwadze Lu.

- Coś nie tak? - zapytał.

- Nic... Ale dlaczego ten pan.. Jest osobno? - zapytałem cicho. Spojrzał na kartkę.

- Wiesz Mika... Nie każdy tak po prostu sobie może chodzić po piekle. Widzisz, co zrobił... Takim ludziom nie pozwolę się panoszyć po ulicach i żyć w luksusach. Takie osoby trafiają za mury-odpowiedział, nieco łagodniej, niż przedtem mówił. Pogłaskał mnie po głowie...

- Mury?

- Jak by ci to wytłumaczyć... - po tych słowach pstryknął, a na biurku pojawiła się jakaś mapa. Przyjrzałem się jej. Jest tu pełno miast i nazw, i morze. A na morzu też miasto. „Piekielne wody". Hmmm, no całkiem ciekawie. Pokazał na teren zaznaczony na jasnoszary kolor.

- Ten teren to kamieniołomy, są otoczone wysokimi murami. Tak trafiają osoby takie, jak ten... Mordercy gwałciciele i tak dalej, i tak dalej. W pozostałej części piekła żyją sobie tacy nieszkodliwi... To znaczy... No do piekła trafiają też zwykłe osoby, które nigdy nie popełniły jakiegoś przestępstwa. Żyją sobie. Jak widzisz, jest tu pełno miast. Wiesz, ile ludzi już nie żyje? W cholerę. W każdym mieście jest Burmistrz, bym ja nie miał wszystkich duperel na głowie. Tu mamy Stolicę „Niższa arkadia". Tu mieszkamy właśnie. Tu burmistrzem jest Ezekiel, dlatego często u mnie bywa. Ogólnie do Stolicy wprowadzają się same sławy... Słyszałeś może o takim... Hmmm... Kurcie Cobaimie? Mieszka tu niedaleko... Na ulicach jest pełno „turystów". Podobnym miejscem jest " Los Diablos" Tu władze ma Belial. Jak widzisz, burmistrzami są diabły... - zaczął mi tłumaczyć, a ja tylko przytakiwałem. Czyli tak to wygląda...

- Zrozumiałeś to wszystko? - zapytał mnie.

- Tak... W niebie jest tak samo? - zapytałem, dalej patrząc na mapę.

- Owszem... A co, myślisz o kimś? - po tych słowach chwile się nie odezwałem. Czy o kimś myślę... No w sumie, to tak.

- Mama... no ale jestem w piekle, więc jej nie odwiedzę — mruknąłem, mocniej wtulając się w ramię Lu. Łzy napłynęły mi do kącików oczu, a jedna nawet potoczyła się po policzku, ale szybko ją starłem. Poczułem, jak mnie mocniej przytula...

- Nie płacz kruszynko.

Czy to dziwne, że zrobiło mi się tak gorąco w środku, kiedy po tych kilku godzinach nie nazwał mnie ani razu jakkolwiek pieszczotliwie, teraz mówi kruszynko? Czy ja jestem, aż tak mały? No tak, pewnie w jego oczach jestem jakimś bachorem... Ile on może mieć lat? Nawet nie chce o tym myśleć... Teraz cieszy mnie fakt, że chyba przestał być taki zdenerwowany... a ja się czegoś dowiedziałem o jego pracy i o piekle... Przytulał mnie tak jeszcze chwile, a potem spokojnie wykonał do końca prace. Cały czas siedziałem u niego na kolanach. Rozejrzałem się po biurku. Były tu trzy zdjęcia. Na jednym był Gabriel, on, i kilka innych aniołów. No właśnie. Na tym zdjęciu miał piękne białe skrzydła. Na drugim był on, Ezekiel i jeszcze ktoś. Siedzieli przy jakimś stoliku. Mojej uwadze nie uszły butelki wódki i piwa. Wszyscy byli tacy radości. Zaś na trzecim. Była jakaś dziewczyna. Była młoda. Długie brązowe włosy z grzywką zasłaniającą jedno z intensywnie zielonych oczu. To prawe. Była uśmiechnięta, ale płakała. Ciekawe kto to...

~~~

I co ? Jak się podoba. Wiem, że do kitu i powinnam zginąć, bo popełniam straszną zbrodnię, nazywając to coś opowiadaniem. No ale cóż. Bywa. Ach ta samokrytyka. Tak to jest, jak się pisze o 3 w nocy. No tak znowu nie chce mi się spać i piszę... Buhahahaha.

Pragnę pozdrowić wszystkich od Lucyferka <3
Pozdrawiamy LU i MIKA ( no i Nir666)  

W Niewoli Szatana *yaoi* (zakończone)Where stories live. Discover now