11. Powrót czarnych oczu.

23.8K 1.7K 61
                                    

  Podziękowałem Gabrielowi i wróciłem do piekła. Bez Mikaeli. Chciałem się z nim pożegnać, ale nie chciałem, by widział moje łzy. Przeszedłem przez swoje drzwi i byłem w altanie. Czarne podwoje zniknęły, a ja upadłem... Zacząłem płakać. Tak, płakać. Ja, Pan i Władca piekła... Ja zacząłem płakać.

Gorzkie łzy lały się strumieniami po moich policzkach i upadały na ziemie. Schowałem twarz w dłoniach. Czułem potworny ból w lewej piersi... Co się ze mną dzieje...?

Szlochałem długo... W pewnym momencie poczułem czyjąś dłoń na głowie. Spojrzałem do góry na Ezekiela.

- Lu... co się stało? - zapytał zmartwiony. Przykucnął przy mnie, a ja się nie odezwałem. Wybuchłem płaczem. Nie potrafiłem przestać. Nawet gdy objął mnie i starał się uspokoić.

Nie wiem, ile czasu minęło. Nie wiem... Zaczęło padać. W piekle zaczęło padać. Coś, co nie zdarzyło się od setek lat. Piorun gdzieś uderzył.

- Lucyfer, idziemy do środka... - powiedział Ezekiel i pomógł mi wstać. Weszliśmy do rezydencji i poszliśmy do salonu. Rzadko kiedy w nim przebywałem. Siedziałem skulony na fotelu, a Ezekiel stał przy oknie.

- Ale się rozpadało... - powiedział smutno i spojrzał na mnie. Westchnął tylko cicho i pstryknął palcami. Poczułem, jak otula mnie miękki koc. Podszedł i usiadł koło mnie na oparciu.

- Lucyfer, gdzie jest Mika? - zapytał cicho. Zadrżałem i kolejne łzy potoczyły się po moich policzkach.

- Z Gabrielem... - odpowiedziałem słabo. Był zdziwiony, nawet bardzo.

- Przegrałeś zakład? - zadał kolejne pytanie. Pokręciłem przecząco głową.

- Więc dlaczego?

Milczałem długą chwilę, nim zdołałem wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Po chwili jednak zebrałem się w sobie i powiedziałem mu wszystko. Potok łez nie ustawał. Serce mnie ściskało strasznie. Nagle usłyszałem huk drzwi. Ktoś biegł korytarzem. Mephisto wszedł do salonu wyraźnie poirytowany. Był w samych kąpielówkach i okularach przeciwsłonecznych. Podszedł do mnie szybko i chwycił mnie mocno za kołnierz koszulki, i przyciągnął do siebie.

- Do jasnej cholery, wyjaśnij mi ten jebany w dupę deszcz, który przeszkodził mi w opalaniu! - warknął wściekły, ale zaraz po tym, jego wyraz twarzy się zamienił.

***

Warknąłem, ale nagle dostrzegłem coś, co mnie zszokowało. Z automatu puściłem go, a on spuścił głowę. Znam go od setek tysiącleci i pierwszy raz widziałem jego łzy. On... Lucyfer... Pan i Władca piekieł płakał. Nie... on nie płakał. On ryczał. Zaś jego zwykle hipnotyzujące srebrne oczy barwiły się na czarno. Czarny... Kolor depresji i załamania.

- Co się stało? - zapytałem zmartwiony. Nie odpowiedział. Pstryknąłem podwójnie i zmieniłem strój na codzienny. Ciemne jeansy i czerwony podkoszulek z wielkim M. Przykucnąłem przed nim i spojrzałem w jego, coraz to ciemniejsze, oczy.

- Lucy, co się stało? - zapytałem znowu.

- Mephiś... Ledwo co to mówił... nie każ mu tego robić znowu, proszę - powiedział Ezekiel patrząc na mnie smutno.

- Chodzi o Mike? - zapytałem. Pokiwał głową.

- Przegrałeś...? - pokręcił głową.

Teraz pozostało jedno wyjście. Oddał go... ale dlaczego? On sam mi teraz tego nie powie. Zresztą jest tak załamany, że i tak te słowa mogą być kłamstwem, a on nie będzie tego świadom. Przytuliłem go mocno do siebie i poczułem, jak moja koszulka wsiąka jego łzy i przykleja się do mojej skóry. To okropne, gdy mój ukochany brat i najlepszy przyjaciel jest w takim stanie. Jednak muszę się dowiedzieć, co dokładnie się stało. Muszę mu pomóc.

- Lucyfer, wybacz mi - powiedziałem i w jednej chwili stracił przytomność, a ja spokojnie sczytywałem, co czuje.

Załamanie, smutek, złość, rozdarcie, rozpacz, samotność, zazdrość, brak zrozumienia i strach... Tyle że ten strach dzielił się na kilka różnych. Boi się odrzucenia przez Mikaela. Boi się, że ten przestanie go kochać... Ale największy strach, jaki odczuwa... Obawa, że go zranił. W tym wszystkim, dla niego najważniejsze są uczucia tego chłopaka. Nie wiem, czy on sam jest tego świadomy. Teraz gdy jest tak rozdarty. W myślach cały czas krzyczy jego imię. W jakim celu...? Nie wiem.

- Zrobiłeś to, by go uspokoić, czy się czegoś dowiedzieć? - zapytał smutno Ezekiel. Spojrzałem w jego czerwone oczka.

- Młody, nie zrozum mnie źle... On by mi pewnie wszystko to powiedział, ale to byłoby zwyczajne kłamstwo - odparłem spokojnie.

- Jak to kłamstwo?

- Normalnie... Widzisz... Nie sądzę, by on sam wiedział, co teraz czuję... On nie wie, czego się boi, a ja teraz wiem co jest jego największym strachem - spojrzałem na śpiącego mężczyznę w moich ramionach. Odgarnąłem delikatnie niesforne blond kosmyki jego włosów.

- Więc czego?

Spojrzałem na chwilę w oczy młodego, by po tym znowu spojrzeć w pełen cierpienia wyraz twarzy śpiącego Pana piekieł.

- Zabiorę go do łóżka - powiedziałem tylko tyle i biorąc go na ręce, wstałem.

- Ej, odpowiedz mi na pytanie!

Zignorowałem na razie Ezekiela i skierowałem się do sypialni blondyna. Po chwili byłem już przy drzwiach.

- Połóż go dwa pokoje dalej... - odezwał się Ezekiel zza moich pleców.

- Tam ostatnio spał z Miką... Powiesz w końcu czego się najbardziej boi? - powiedział prosząco. Westchnąłem i zaniosłem Lucyfera do łóżka. Podwójnym pstryknięciem zmieniłem jego ubrania w zwyczajną piżamę. Spojrzałem na Ezekiela.

- Boi się, że zranił Mikaela - odezwałem się cicho. Zerknąłem jeszcze raz na blondyna i okryłem go kołdrą.

- To dlatego powróciły jego czarne oczy.... Wpadł znowu w depresję - zapytał smutno młody. Jemu też jest źle i dobrze o tym wiem. Martwi się o Lucyfera i o Mikę. Są młodsi, więc muszę ich zrozumieć. Podszedłem do niego i objąłem go delikatnie.

- Spokojnie, będzie dobrze... Nie możemy pozwolić, by skończyło się, jak wtedy. Ja go zastąpię w pracy, jak przy wyjazdach, a ty będziesz musiał....

***

Byłem już u siebie. Był następny dzień. Cały czas od wczorajszego wieczoru kalkulowałem słowa Mepha. Siedziałem na klifie i patrzyłem w morze. Było wzburzone. Co jakiś czas musiałem ocierać policzki z łez. Dzisiaj nie padało, ale na niebie było pełno ciemnych chmur. Nagle usłyszałem czyjeś kroki za mną. Odwróciłem się szybko i spojrzałem na mojego ukochanego. Stał w czarnej bluzie jak zawsze rozpiętej. Pod spodem miał tylko białą koszulkę, a do tego poprzecierane jeansy. W dłoni miał duży kubek, w którym coś parowało. Lawendowe oczy patrzyły na mnie z wielką troską. Bez słowa usiadł obok mnie i dał mi kubek do rąk. Była w nim gorąca czekolada z trzema piankami. Upiłem łyk słodkiego napoju i przytuliłem się mocno do niego, cicho szlochając.

- Co się stało kochanie? - zapytał, obejmując mnie jedną ręką tak jak zawsze.

- Boję się... Boję się o nich - wyszeptałem cicho. Przytulił mnie mocno.

- Berial... - zacząłem cicho.

-Tak kochanie?

- Będę musiał zniknąć na kilka dni - dokończyłem, wtulając się w materiał czarnej bluzy.

- Gdzie będziesz? Mogę iść z tobą? - zapytał troskliwym głosem. Pokręciłem przecząco głową i dopiero po chwili powiedziałem mu, gdzie idę. Był wyraźnie zdziwiony, ale nie pytał, dlaczego właśnie tam. Przytulał mnie po prostu w ciszy, którą przerywał tylko szum morza i fal uderzających o ścianę klifu.

***

Obudziłem się w łóżku, w którym spałem z moim małym Miką... Nie płakałem już. Brak mi było na to sił. Oczy mnie bolały. Przytuliłem mocno poduszkę, na której był jeszcze zapach chłopaka. Nagle usłyszałem czyjś głos i od razu spojrzałem na Mephisto, który siedział na czerwonej kanapie, przeglądając i podpisując jakieś papiery.

- Ja pierdziele... Popadnę tu w monotonie... Jak ty to możesz robić dzień w dzień? - był widocznie znudzony tym, co robił. Usiadłem, dalej tuląc poduszkę. Spojrzał na mnie.

- Zastępuję cię na czas wyżej nieokreślony... Robisz sobie wolne...- powiedział po chwili, odkładając papiery na bok. Uśmiechnął się do mnie czule. Pokiwałem smutno głową. Czułem się dziwnie. Bardzo dziwnie.

- Lucy... Powiedz mi, czego się najbardziej boisz lub bałeś? - powiedział, wstając nagle z kanapy.

- Czego? - powtórzyłem cicho.

- Bałem się, że Mika przestanie mnie kochać - odpowiedziałem nieco głośniej, ale nadal dosyć cicho, chowając twarz w poduszkę przez to, że czułem, jak zbiera się we mnie fala świeżych łez. Poczułem, jak materac się ugina pod jego ciężarem.

- Jesteś świadom tego, że kłamiesz? - spojrzałem na niego zdziwiony. Nie rozumiałem, o co mu chodzi. Byłem za bardzo rozdarty, by chociaż spróbować zrozumieć go samemu.

- Największy strach powoduję u ciebie myśl, że go zraniłeś. Jesteś na siebie zły i bardzo smutny. Załamany. - powiedział, siadając obok mnie.

Chwilę myślałem nad jego słowami, dokładnie je analizując. No dobra... Nie chwilę. To były minuty uciekające z cichym tykaniem zegara, a dłużące się potwornie. Każda kolejna wydawała się trwać godzinę lub dłużej. W końcu jednak udało mi się przyswoić jego słowa. Uświadomiłem sobie to, czego najbardziej się bałem... Bałem się, że go zranię, a teraz boję się, że go zraniłem... Nie... Ja wiem, że go zraniłem i to potwornie... Jestem potworem...

Tak bardzo chcę go teraz przytulić.

***

Patrzyłem, jak kuli się w sobie i powoli uświadamia sobie własne uczucia... Niedługo też uświadomi sobie, że jest za późno... Że już go kocha tak naprawdę. Jednak na pewno nie uświadomi sobie tego tutaj, lecz na górze potępionych. Najwyższy szczyt w piekle, gdzie nikt się nie zapuszcza z kilku powodów. Komu by się chciało, a po drugie tam jest zbyt niebezpiecznie. Jedyne miejsce, gdzie dusza może zakończyć swoje istnienie. Tak naprawdę to bujda, ale działa.

- Meph... Ja... ja chyba pójdę polatać chwilę - mruknął smutno. Uśmiechnąłem się do niego troskliwie.

- Zajmę się wszystkim, a Diego nie umrze z głodu... - powiedziałem i oby dwoje wstaliśmy z łóżka. Po chwili staliśmy w ogrodzie. Widziałem, jak z jego łopatek wyrasta para potężnych skrzydeł. Prawe czarne jak noc, zaś lewe czerwone, jak krew płynąca w tętnicach. Na głowie miał dwie pary rogów, w tej samej kolorystyce co skrzydła. Z tyłu był ogon z kitką, z czarnych miękkich włosów. Spojrzał jeszcze raz na mnie.

- Wróć przed zmrokiem... - powiedziałem, a on kiwnął głową i wzbił się w powietrze. Została tylko po nim spadająca powoli łza.

~~~

1518 słów... Zalamie się! Napisałam ten rozdział i zapisałam, i patrzę... 1200 słów mi cofnęło... Przeklinałam chwilę i napisałam od nowa... Ech. wykończona jestem.

Rozdział o Lu. Chciałam lepiej przedstawić jego uczucia których on nie rozumiał. Niedługo myślę się dowiemy dokładnie dlaczego Lu zostawił Mikiego o którym będzie kolejny rozdział :3

Zaciekawieni co wymyślił barman i gdzie Ezekiel musi zniknąć. Poczekacie a się dowiecie.

A no i nie mogę zapomnieć!

Dedykuję ten rozdział tym wszystkim którzy chcieli mnie zabić po ostatnim XD

Ale wiecie moi kochani że jak mnie zabijecie to rozdziału nie będzie XD

Komentujcie i gwiazgki klikajcie :3 o ile to coś się spodoba:P

A i jeszcze jedno. Rysuję Lucyfera.... i jak wstanę (około 13:00 zapewne) to go pokoloruję i wrzuce na fejsa, w bazgroły i tutaj też :3

~Pozdrawiam Nir666  

W Niewoli Szatana *yaoi* (zakończone)जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें